W ostatnich dniach Barcelona przyzwyczaiła nas do wielkich widowisk. Niecały tydzień temu w Madrycie oglądaliśmy kapitalny spektakl z gatunku akcja za akcję i pięć efektownych goli. Z kolei w środku tygodnia z Osasuną podopieczni Luisa Enrique urządzili sobie trening strzelecki i wbili rywalom siedem sztuk. W tym kontekście obraz pierwszej połowy dzisiejszego derbowego starcia z Espanyolem po prostu musiał rozczarowywać. Zero celnych strzałów, i to po obu stronach, a najgroźniejszą akcją był jeden jedyny odważniejszy wypad Espanyolu pod bramkę ter Stegena. Natomiast najbardziej godny zapamiętania fakt to chyba ten, że jakimś cudem udało nam się nie zasnąć przed telewizorem.
I tak naprawdę jedynym naszym sprzymierzeńcem był prawoskrzydłowy Espanyolu, Jurado. To właśnie on dwukrotnie próbował rozbujać ten mecz. W piątej minucie pierwszej połowy fatalnie przestrzelił w idealnej pozycji, ale był to w gruncie rzeczy jedyny moment, w którym można było unieść się z fotela. Z kolei w piątej minucie drugiej odsłony już mu się udało ożywić całe widowisko. Otóż podał piłkę do Luisa Suareza, co – gdyby tylko grał w nim w jednej drużynie – można byłoby określić kapitalną asystą. A tak było to zupełnie absurdalne zagranie, które Urugwajczyk z zimną krwią zamienił na gola. A warto podkreślić, że był to zarazem pierwszy strzał w światło bramki w całym meczu.
#EspanyolFCB SUAREZ ENDS DROUGHT pic.twitter.com/yLspqdu6f5
— WiLD i zoo zoo (@WiLD_izoozoo) 29 kwietnia 2017
Kiedy Barcelona wcisnęła już swojego gola, a Espanyol stracił uzasadnienie do kurczowego bronienia się, mecz wreszcie nieco się otworzył. Rzecz jasna nadal było to widowisko dalekie od ideału, ale wreszcie pod obiema bramkami cokolwiek zaczęło się dziać, i wreszcie obaj bramkarze mogli zacząć wykonywać swoją pracę. Gospodarze przeparkowali swój autobus i spróbowali odrobić straty, co zakończyło się w sposób dosyć przewidywalny – w 76. minucie obudził się Messi, który kapitalnie obsłużył Rakiticia, a ten pozbawił rywala wszelkich złudzeń o korzystnym rezultacie. Natomiast wynik meczu ustalił polujący dziś na błędy rywali Suarez, który wykorzystał fatalny kiks Aarona. I tym sposobem rozgrywająca przeciętny mecz Barcelona wykręciła naprawdę okazałe 3:0.
Czemu podopieczni Luisa Enrique wyglądali dziś przeciętnie? Można to tłumaczyć wysoką intensywnością spotkań czy trudnymi warunkami postawionymi przez Espanyol, ale główna przyczyna była inna – długimi momentami niewiele wychodziło Leo Messiemu, który na Cornellà-El Prat był cieniem samego siebie. Dziś po trzech meczach absencji powrócił Neymar, ale to właśnie dołek Argentyńczyka był najbardziej odczuwalny dla ofensywy Barcy. Jakkolwiek źle to zabrzmi dla Neymara, Katalończycy wyglądali o niebo lepiej, kiedy Messi grał na swoim normalnym poziomie, a Brazylijczyk oglądał spotkania z perspektywy trybun lub domowej kanapy.
Dobra wiadomość dla piłkarzy Barcy jest jednak taka, że chyba najtrudniejszy mecz końcówki sezonu jest już za nimi. Teraz zostały już tylko spotkania z Villarreal (dom), Las Palmas (wyjazd) oraz Eibar (dom). Co więcej, przed każdym z tym starć podopieczni Luisa Enrique będą mieli przynajmniej sześć dni odpoczynku. Przygotowujący się do półfinału Ligi Mistrzów Real Madryt cały czas pozostaje więc w szachu, ze świadomością, że każde potknięcie najpewniej będzie oznaczać pożegnanie z tytułem mistrzowskim. I mimo że Barcelona wciąż nie zależy sama od siebie, to jednak w ostatnich tygodniach zrobiła wszystko, by końcówka La Liga była naprawdę pasjonująca.