Krzysiek Stein, czołowy zawodnik drużyny Ranger Warszawa w sobotę nie odsypiał długiego tygodnia pracy we własnej firmie. Zerwał się z łóżka przed piątą, wskoczył w samochód i pojechał pod Łódź, na jedno z najnowocześniejszych pół speedballowych w Polsce. Tam poprowadził swoją ekipę do zwycięstwa w turnieju mistrzostw Polski, w jednym z meczów eliminując czterech z pięciu rywali. Po wszystkim spakował sprzęt, umył samochód ze śladów farby i odebrał nagrodę: uścisk dłoni prezesa. Aha, i zapłacił kilkaset złotych za wystrzelane kulki…
Tak, w tym sporcie musisz być pasjonatem, żeby nie powiedzieć: świrem. W Polsce nawet zdecydowanie najlepsi zawodnicy dokładają do interesu, i to niemałe sumy. Ale paintball intryguje. To na początku tylko zabawa, sposób na spędzenie wolnego czasu, pomysł na imprezę integracyjną, albo element wieczoru kawalerskiego. Im więcej czasu spędzisz jednak na polu, tym bardziej cię to wciągnie. Dla Rangerów i dziesiątek innych ekip w całej Polsce to sposób na życie. Bez dużej przesady można napisać, że paintballowcy tworzą jedną, wielką rodzinę. Gdy w ubiegłym roku nagle zmarł jeden z byłych graczy, na jego pogrzeb z całego kraju zjechało się mnóstwo osób ze środowiska.
Kill’em all!
Kiedy przeciętny człowiek słyszy „paintball”, wyobraża sobie właśnie zabawę w towarzystwie kumpli. Istnieje także paintball leśny, czyli w największym skrócie latanie między drzewami i strzelanie do siebie kulkami z farbą. Tymczasem paintball to także bardzo widowiskowa dyscyplina sportowa, funkcjonująca pod nazwą speedball. Dodajmy, dyscyplina, w której nasi, mimo bez porównania gorszej infrastruktury i mniejszych nakładów niż Amerykanie, Anglicy czy Rosjanie, odnoszą spore sukcesy.
W speedballu drużyny składają się z pięciu graczy. Na boisku o powierzchni nieco większej niż ćwierć piłkarskiej murawy znajduje się kilkadziesiąt nadmuchiwanych przeszkód, ustawionych na zasadzie lustrzanego odbicia. Na obu końcach pola umieszczone są bazy. W momencie rozpoczęcia gry wszyscy zawodnicy muszą znajdować się przy bazie i dotykać jej lufami. Na znak dany przez sędziów ruszają biegiem, chowając się za najbliższymi przeszkodami. Jednocześnie rozpoczyna się prawdziwa kanonada. Cel jest prosty: dotrzeć do bazy przeciwnej drużyny, albo wyeliminować wszystkich rywali. Każde trafienie, także przypadkowe przez kolegę z ekipy, oznacza natychmiastową eliminację z gry. Nad wszystkim czuwa grupa sędziów, którzy starają się wychwycić każdy ślad farby na ciele zawodnika. Nawiasem mówiąc, w większości przypadków trafiony zawodnik sam schodzi z boiska, nie czekając na interwencję sędziego. Gra toczy się w błyskawicznym tempie, zwłaszcza w początkowej fazie. Nierzadko po kilkudziesięciu sekundach jest po wszystkim, ale zdarzają się też partie trwające dobrych kilka minut. Mecz toczy się do końca regulaminowego czasu (najczęściej 10 minut), albo do czterech punktów przewagi.
Z zaskoczeniem obserwowałem turniej mistrzostw Polski. Nie widziałem ani jednej sytuacji dyskusji z sędziami, żadnych niesportowych zachować, żadnych spięć. A przecież poziom adrenaliny musi być niezwykle wysoki, bo nie ma się co oszukiwać – ta gra przypomina udział w realnej walce, albo akcji jednostek antyterrorystycznych.
Podobne do tych znanych z filmów o komandosach są także okrzyki i komendy, jakie przekazują sobie zawodnicy. Jeden z graczy na pełnej prędkości wyskakuje zza przeszkody, potem robi wślizg, jakiego nie powstydziłby się Michał Pazdan, po czym kryje się za kolejnym balonem. Następnie wychyla się i precyzyjną serią zdejmuje jednego z rywali. „G1, G1” informuje kolegów o tym, że mają jednego rywala mniej. Inny z kolei woła „lewy cover”, dając znać partnerom, gdzie kryje się przeciwnik. Co ważne, nikt z trybun nie ma prawa informować graczy o położeniu rywali.
Kiedy dziennikarz jedzie robić reportaż, powinien ubrać się przyzwoicie, w końcu reprezentuje swoją redakcję i jakby nie było – będzie rozmawiał z ludźmi. No, chyba, że akurat jedzie na turniej paintballu. Wtedy zakłada stary dres, powyciąganą bluzę i najgorsze buty, jakie znajdzie na dnie szafy; czyli ubiera się tak, jak na solidny remont w mieszkaniu. Nawiasem mówiąc, skojarzenie jest jak najbardziej słuszne, bo farba jest dosłownie wszędzie. Ja oczywiście o tym nie pomyślałem i zanim się zorientowałem, buty, spodnie i kurtkę miałem w żółtych plamach. – Spoko, łatwo się spiera – usłyszałem od jednego z graczy, który zobaczył moją minę.
Setki tysięcy kolorowych kulek
W Polsce paintball walczy z tymi samymi problemami, co inne niszowe dyscypliny: nie ma sponsorów, zainteresowania mediów, kibiców. To powoduje, że nawet dla najlepszych zawodników gra może być tylko hobby, w dodatku dość kosztownym. Sam dobrej klasy marker, czyli specjalny pistolet, kosztuje około 4 tysięcy złotych (używany można kupić za 1,5 tysiąca). Do tego trzeba doliczyć kolejne niezbędne sprzęty, jak spłuczka, butla i regulator – w sumie kolejne 2 tysiące. Specjalny strój, obowiązkowe gogle i inne akcesoria także nie są tanie. Ale oczywiście największy koszt to kulki. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy kulek. Ranger Warszawa w turnieju mistrzostw Polski rozegrali trzy mecze w grupie, półfinał i finał. Wystrzelali przy tym kulek za kilka tysięcy złotych, i to licząc po hurtowych i mocno promocyjnych cenach!
Są kraje, w których wygląda to zupełnie inaczej. W USA na przykład największe turnieje paintballowe pokazuje na żywo telewizja, są ligi, w tym także akademickie. Najlepsi zawodnicy nie tylko nie muszą się martwić o sprzęt i kulki, ale jeszcze dostają za grę pieniądze. Oczywiście, grosze w porównaniu z gwiazdami NBA czy NFL, grosze nawet w porównaniu z zarobkami przeciętnych piłkarzy z drugiej Bundesligi, ale jednak kilkadziesiąt tysięcy dolarów rocznie.
Na dużych turniejach w Europie i USA zawodnicy wygrywają znacznie więcej niż uścisk dłoni prezesa. Nagrody nie zwalają z nóg, mówimy o sumach rzędu 5 tysięcy euro czy 10 tysięcy dolarów do podziału na drużynę. Ale zawsze lepsze to niż nic. I dużo lepsze niż konieczność płacenia samemu za wystrzelane kulki.
Być jak John Rambo
Kulek w czasie gry idzie mnóstwo. Markery wystrzeliwują około 10 sztuk na sekundę, a nierzadko strzela się całymi seriami. Choć każdy zaczyna z pełnym magazynkiem, regularnie następuje doładowanie. To także bardzo widowiskowy manewr, bo wykonywany często w czasie biegu albo tuż po efektownym wślizgu. Zawodnik sięga do pasa po pojemnik, przypominający bidon, z którego przesypuje kulki do magazynka. Rzadko kiedy ma czas, by schować pojemnik, najczęściej więc rzuca go byle gdzie. Wygląda to naprawdę jak na polu bitwy, gdzie każdy ułamek sekundy może mieć znaczenie i nikt nie zawraca sobie głowy nieistotnymi detalami.
Sama rozgrywka przebiega na bardzo różne sposoby. Zdarzają się partie, w których drużyny idą na wymianę ciosów i następuje seria szybkich eliminacji. Czasem do wygrania partii trzeba zastosować całą serię zabiegów taktycznych. Dwóch graczy na przykład precyzyjnymi seriami osłania trzeciego, metr po metrze, czołgającego się, by zająć dogodną pozycję, z której wyeliminuje zaskoczonych rywali. Czasem taktyka zakłada poświęcenie jednego z graczy tylko po to, żeby jego partner mógł zająć lepszą pozycję, albo zdobyć bazę. Wszystko to oczywiście przy ogromnej koncentracji i z buzującą adrenaliną.
Najbardziej widowiskowe są jednak akcje, w których ktoś decyduje się na szalony atak. Serio, wygląda to jak w jakimś Rambo, czy Szklanej Pułapce. Gość długo się czai, niewidoczny dla wrogów, a potem nagle wyskakuje zza przeszkody, długimi susami pokonuje kilkanaście metrów, wykonuje efektowny skok, zakończony przewrotem w przód, a następnie elegancką serią zdejmuje dwóch rywali. Ręce same składają się do oklasków, a w zwolnionym tempie, albo po dobrym montażu musi to wyglądać epicko.
Radocha i adrenalina
Ranger Warszawa właśnie wygrali pierwszy z czterech turniejów mistrzostw Polski w nowym sezonie. W finale zwyciężyli 4:0, nie zostawiając rywalom najmniejszych złudzeń. Zresztą, robią to od lat, seryjnie zdobywając mistrzostwo kraju. Dobrze radzą sobie także na arenie międzynarodowej. A w ubiegłym roku reprezentacja Polski, złożona w sporej części z Rangerów, narobiła sporego zamieszania w mistrzostwach świata. Biało-czerwoni wygrywali kolejne mecze, zatrzymali się dopiero w półfinale, gdzie wpadli na Amerykanów. To było typowe starcie Dawida z Goliatem, coś jakby polscy koszykarze mieli grać z USA. Szans nie było, była za to walka do końca i honorowa porażka 1:4.
– Na zachodzie wydanie tysiąca euro znaczy zupełnie co innego niż u nas wydanie czterech tysięcy złotych. Dlatego u nas gra dużo mniej osób, a gra jest na niższym poziomie i przyciąga mniej sponsorów – mówi Krzysztof Stein z Ranger Warszawa. – My regularnie jeździmy na sparingi do Wiednia czy Pragi, na paliwo, kule i hotele wydajemy po tysiąc złotych na wyjazd. Inni tego nie robią, my po prostu bardziej chcemy i wydajemy na ten sport zdecydowanie najwięcej w Polsce. To nam daje potem przewagę nad rywalami w kraju i pozwala rywalizować z czołowymi ekipami w Europie.
Na poziomie niższym niż światowy też można rywalizować. Zresztą, w tej grze najlepsze jest to, że nadaje się właściwie dla każdego, także dla panów z brzuszkiem w wieku 50+. Oczywiście, oni wolniej biegają i nie robią spektakularnych wślizgów i skoków, ale determinacji i woli walki nikt im nie może odmówić. – Ten sport zapewnia niesamowitą dawkę adrenaliny. Na każdym poziome jest też naprawdę ostra rywalizacja, bo sukcesy dają poczucie zwycięstwa, a porażki bolą – tłumaczy Stein. – Paintball to walka. Dosłownie stajesz przeciwko pięciu gościom i z nimi napierdzielasz, ale w bezpieczny sposób. To daje mnóstwo radochy.
Między zawodnikami z drużyny tworzą się bardzo silne więzi, trochę, jak między kolegami z pola bitwy. Te relacje często potrafią przetrwać dużo dłużej niż gra w jednej drużynie, czy pobyt w armii. Zawodnicy paintballu, choć na co dzień biegają z bronią i strzelają do siebie, nie chcą jednak porównywać tego sportu do wojny. – To coś zupełnie innego – ucina Stein. – Tu nikt nikomu nie chce zrobić krzywdy, my się nawzajem szanujemy, nie oszukujemy, nie faulujemy. Mamy wspólną pasję i po prostu chcemy być najlepsi.
Rzeczywiście, rola sędziów w czasie turnieju mistrzostw Polski ograniczała się w zasadzie tylko do wskazywania wyeliminowanych zawodników. Nie widziałem żadnych nieczystych zagrań, żadnych prób oszustwa. To sport, w którym nie ma miejsca na symulację, czy próby wymuszenia czegoś na arbitrach. Nikt nie płacze, choć akurat powody mogłyby się znaleźć: trafienie kulką paintballową, zwłaszcza z bliska, naprawdę boli, o czym niestety miałem okazję się przekonać, w idiotyczny sposób przechodząc za jedną z baz w czasie gry. Błąd amatora… Jedyna forma narzekania, jaką udało mi się zaobserwować, była nazwa jednego z zespołów: Ała Ała Painball Team.
Gdybyście chcieli się kiedyś wybrać na paintball, pamiętajcie właśnie o tym: to fajny sport i świetna zabawa, która potrafi bardzo integrować ludzi. No dobra, pamiętajcie jeszcze o jednym: pod żadnym pozorem nie parkujcie za bazami…
JAN CIOSEK
Fot. Dawid Makowski