Owszem, przed startem zapowiadano, że pogoda nie będzie sprzyjać kolarzom. Ale tego, co działo się na trasie, nie przewidzieli nawet najwięksi pesymiści. Wiatr, deszcz, śnieg – warunki jak na połowę kwietnia były fatalne. O skali trudności wyścigu niech świadczy fakt, że na 174 uczestników do mety dojechało… 21 (pierwszy był słynny Bernard Hinault). Liege-Bastogne-Liege z 1980 roku było jedną z najbardziej niezwykłych edycji tego monumentu, który wystartuje znowu już dziś, punktualnie o 10.10.
To najstarszy i najbardziej górzysty z monumentów. Jego pierwsza edycja odbyła się w 1892 roku. Właściciele gazety „L’Express” wymyślili, że takie wydarzenie świetnie ją wypromuje. Jak to się ładnie mówi – w najśmielszych snach nie przypuszczali jednak, że impreza zyska aż taką sławę. O wygraniu jej od lat marzą tysiące kolarzy z całego świata. Tylko nieliczni dostają jednak szansę startu, a już zupełnie wyjątkowe jednostki są w stanie dojechać na metę na pierwszej pozycji.
Kibice kolarstwa w Polsce liczą oczywiście, że do grupy legendarnych zwycięzców „Staruszki” dołączy dziś Michał Kwiatkowski. Ich nadzieje są w pełni uzasadnione: nasz mistrz dwóch kółek jest w życiowej formie. W tym roku jako pierwszy Polak wygrał monument, a konkretnie wyścig Mediolan – San Remo. Gdyby „Kwiato” powtórzył swój wyczyn, byłby pierwszym kolarzem od 1975 r. który w jednym sezonie zatriumfuje w obu tych wyjątkowych wyścigach. Wówczas pozamiatał w nich legendarny Eddie Merckx, mający zresztą na swoim koncie pięć zwycięstw w „La Doyenne”, co naturalnie jest rekordem.
Dlaczego belgijski klasyk jest tak wyjątkowy dla Kwiatkowskiego? Michał opowiedział o tym ostatnio „Przeglądowi Sportowemu”:
– Gdy czegoś chcesz przez wiele lat, a nie możesz tego osiągnąć, to apetyt rośnie. LBL jest najtrudniejszy z klasyków ardeńskich i zawsze się do niego szykowałem. Poza tym, długo się czeka na ten start patrząc z perspektywy początku sezonu. Chcę w nim zwyciężyć, bo wiem, że to monument i wygrywają tu wielcy kolarze. Mam nadzieję, że będzie mi to dane. To taka impreza, że wielu kolarzy się wykrusza nawet, gdy nie ma ataków, bo moc peletonu jest ogromna.
Dziś naszego czempiona spróbuje ograć między innymi Alejandro Valverde. Hiszpan, podobnie jak Polak, jeździ tej wiosny jak młody Bóg, co udowodnił chociażby w środę gdy bez większych problemów znowu zwyciężył w Strzale Walońskiej. A na trasie „La Doyenne” czuje się wyśmienicie – wygrywał ten monument już trzykrotnie. Szczególnie imponująca była edycja z 2006 roku, kiedy to mknął po ardeńskich szosach ze średnią prędkością 42,2 km/h. Zdaje się, że do dziś jest to rekord tej wymagającej trasy, która w tym roku liczy 258 km. Na tym odcinku kolarze będą się zmagać między innymi z dziesięcioma większymi podjazdami. Kwiatkowski zna je dobrze – w Liege-Bastogne-Liege bierze udział nieprzerwanie od 2012 roku. W poprzednim pomógł wygrać koledze ze Sky, Woutowi Poelsowi. Teraz Holender nie pojedzie, bo zmaga się z kontuzją. Nawet gdyby jednak mógł wystartować, wydaje się, że nic by to nie zmieniło – „Kwiato” jest liderem drużyny, która ma na niego pracować i tyle, kropka. Choć oczywiście niewykluczone, że w trakcie wyścigu założenia się nieco zmienią, bo w gazie jest też kolega Michała, Sergio Henao. Jeśli okaże się, że ma dziś lepszą „nogę” od Polaka, to nikt z teamu nie zabroni mu walczyć o końcowy sukces.
Wspomnianym zawodnikom na pewno spróbuje dziś zagrozić Greg Van Avermaet. Belg pojedzie w końcu u siebie, więc motywacji mu nie zabraknie. Szczególnie, że jest „nakręcony” wspaniałym startem w innym klasyku, Paryż – Roubaix, w którym okazał się najlepszy. Dla mistrza olimpijskiego z Rio de Janeiro był to pierwszy wygrany monument w karierze. Oczywista oczywistość: po takim sukcesie nabiera się ochoty na kolejne.
Pamiętajmy jeszcze o czymś: na starcie LBL pojawi się też Rafał Majka. Warto wspomnieć drugiego z naszych kolarskich mistrzów, bo ostatnio jest o nim zdecydowanie za cicho. Brak szumu medialnego o tej porze roku to oczywiście dla „Majeczki” nic dziwnego – dla zawodnika z Zegartowic ważniejsze od monumentów są wyścigi wieloetapowe, więc jego nazwisko wymieniamy z zapartym tchem głównie podczas Giro d’ Italia (np. w zeszłym roku) albo Tour de France. W tym roku Polak będzie liderem grupy Bora-Hansgrohe na ten drugi wyścig, ale też miejmy na uwadze to, że Rafał potrafi błysnąć w klasyku. Przecież przed tym jak Kwiatkowski wygrał w San Remo, to właśnie Majka (do spółki ze Zbigniewem Spruchem) legitymował się najlepszym wynikiem pośród polskich cyklistów w monumencie – w edycji Giro di Lombardia z 2013 był trzeci. Dziś raczej ciężko liczyć na taki sukces, ale niewykluczone, że nasz spec od jazdy po górach pokaże się na trasie kilka razy z dobrej strony.
Zacząłem ten tekst od słynnej edycji z 1980 roku i na niej zamierzam go skończyć. W takich warunkach po wygraną mknął Hinault:
Twardy Francuz nie dał się jednak złamać. Zaatakował około 80 km przed metą i wjechał na nią z przewagą ponad dziewięciu minut (!) nad drugim kolarzem. Imponujące prawda? W ciemno możemy strzelać, że zwycięzca dzisiejszej edycji nie zmiażdży konkurentów aż tak bardzo. I że na trasie „Staruszki” warunki – na szczęście – nie będą aż tak straszne. Możemy też być pewni tego, że „Kwiato” wypruje sobie żyły, by ją wygrać. A zatem – dawaj Michał, napisz kolejny piękny rozdział swego kolarskiego bestsellera!
KAMIL GAPIŃSKI