Uwielbiamy niższe ligi. Może niekoniecznie oglądać, bo umówmy się – jeśli nie jesteś kibicem, to zjadliwe to kopanie jest chyba tylko wtedy, gdy odpowiedni sos przyrządzi Radek z Kartoflisk, ale jeśli chodzi o szeroko rozumiany “folklor”, to jesteśmy fanami. Ostatnio urzekła nas na przykład historia niejakiego Michała Millera. Można powiedzieć, że piłkarza tak dobrego, że w tej chwili ma aż dwa kluby.
Jest w niej w zasadzie wszystko. Konflikt, wysoka stawka, marzenia o wielkiej karierze, nieporozumienie i gdzieś w tle teoria o nadużyciu władzy. Chyba każdy fan seriali przyzna, że można coś z takiego zestawu ukręcić.
Sprawa wygląda tak. Miller już trzeci sezon gra w ekipie Finishparkietu Drwęcy Nowe Miasto Lubawskie (aktualny lider pierwszej grupy w III lidze – tej z m.in. Widzewem, ŁKS-em i rezerwami Legii). I całkiem nieźle sobie radzi, bo w 21 meczach tego sezonu strzelił 9 bramek. Sęk w tym, że od nowego roku powinien zdobywać je dla drużyny Sokoła Ostróda. Dlaczego? Jego kontrakt z Finishparkietem obowiązywał do końca poprzedniego roku. Zgodnie z przepisami mógł więc od lipca związać się umową z nowym pracodawcą. Zdecydował się na ten krok i w sierpniu podpisał kontrakt z Sokołem.
Ale zamiast w styczniu stawić się na treningu nowego zespołu… rozmyślił się. Podpisał nową umowę z poprzednim pracodawcą i – jak gdyby nigdy nic – dalej reprezentuje barwy tego klubu. Oczywiście chciał też wymiksować się z tego układu. Próbował wyprosić uznanie kontraktu za nieważny. Wykręcał się, twierdząc, że podpisał jedynie umowę przedwstępną. W dodatku próbował zakwestionować ważność kontraktu z powodów – nazwijmy to – formalnych (tak naprawdę chodziło o zwykłe głupoty takie jak np. brak adresu mailowego zawodnika w umowie). Co dla wielu jest istotne – w tych działaniach wspomagał go Mirosław Miller, prywatnie ojciec, a poza tym wiceprezes Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej ds. szkolenia.
Łukasz Głębocki, dyrektor sportowy Sokoła Ostróda, potwierdził w rozmowie z nami, że Miller podpisał kontrakt, a także dodał, iż klub konsultował jego ważność z prawnikami specjalizującymi się w prawie sportowym. W ich opinii umowa popisana z Sokołem spełnia wszystkie wymogi.
Poszkodowany klub wyraził chęć rozwiązania sporu polubownie i bez zbędnego rozgłosu. WMZPN zaproponował mediację, ale żadnego porozumienia ostatecznie nie osiągnięto. Sokół zamierza dalej dochodzić swoich praw, a to może oznaczać problemy dla zawodnika, który – w naszej opinii, ale sami przyznajcie – zachował się dość idiotycznie, myśląc, że ktoś przymknie oko na jego dziwną postawę (jeśli jest równie zdecydowany pod bramką, to kariery nie wróżymy), a także dla ekipy Finishparkietu, która w pięciu wiosennych meczach (4 zwycięstwa i remis) skorzystała z usług piłkarza związanego umową z innym klubem.
Wielkie łódzkie firmy (drugi w tabeli ŁKS i trzeci Widzew) zapewne już zacierają ręce.