Wygląda na to, że dobiegł końca jeden z idiotyczniejszych konfliktów na linii zarząd-kibice. Nieczęsto się bowiem zdarza, że podobną głupotą co trybuny wykazują się władze klubu, a coś takiego miało miejsce przed rokiem w Kielcach. Zauważyliście, że przez ostatnie dwanaście miechów brakowało tam zorganizowanego dopingu? Pewnie tak. Pisaliśmy swego czasu o sprawie, ale w sumie nie musicie jej pamiętać, więc winni jesteśmy wam małe przypomnienie.
Najpierw na Himalaje skretynienia wspięli się kibice Korony, którzy stwierdzili, że… ukarzą klub za to, że ten nie zgodził się na ich oprawę. A zgody nie było z prostego powodu – najpierw klub poprosił o zapewnienie, że oprawa nie wiąże się z żadną pirotechniką (za którą mógłby ponieść niepotrzebne straty), lecz takiego zapewnienia nie dostał, więc postawił weto. Reakcja kibiców? Rozpierducha na stadionie i chory protest, w ramach którego podczas meczu z Górnikiem Zabrze co minutę na murawie lądowała raca. Mecz przerwano dwa razy i gdyby nie interwencja piłkarzy, trzeba byłoby robić pewnie z dziesięć kolejnych pauz i w konsekwencji przerwać mecz. Intencja młyna była jasna – zakazaliście naszej oprawy, to wam dowalimy, byście zapłacili jak największe kary. Ostatecznie ukarani zostali tylko kibice, którzy dostali zakazy stadionowe i zakaz wyjazdowe, ale to już temat na inną opowieść.
Niedługo potem do równie żenującego poziomu zniżył się klub. Na następnym meczu w Kielcach na trybunach zawisło kilka transparentów. Zwykła szydera, nic specjalnie zdrożnego. Były tam między innymi takie napisy:
– 90% kibiców nie zajmuje swojego miejsca na stadionie, tylko Marek P. pilnuje swojego stołka (to odpowiedź na zakazy stadionowe, które posypały się m.in. za niezajmowanie swojego miejsca),
– Paweł J. spiker komentator na Fejsbuku,
– Marek P. = wróżbita Maciej,
– Tyle lat w E-klasie a marketing jak w B-klasie.
Wszystko w ramach kultury i ogólnie przyjętych dobrych manier? Raczej tak. Nie minął jednak nawet kwadrans od rozpoczęcia spotkania, a na młyn wpadli smutni panowie w białych kaskach i gazowali kibiców jak leci, a krytyczne transparenty znikały w mgnieniu oka. Co więcej – w oświadczeniu po meczu klub wcale się nie pokajał, nie przeprosił, nie spadła żadna głowa, która okazała się brakiem wyobraźni nakazując stosowanie metod rodem z Białorusi. Słowem – klub wcale nie uznał, że posunął się o krok za daleko.
W tym pojedynku na idiotyczne zachowania padł wynik 1:1. Remis bez wskazania, mecz wyrównany, poziom bardzo wysoki. Całość szerzej opisywaliśmy TUTAJ i TUTAJ.
Środowisko kibiców w Kielcach strzeliło focha i stanowisko miało dość betonowe: jeśli tak się bawicie, to bawcie się dalej, ale bez nas. Nieugięty pozostawał także ówczesny prezes Korony Marek Paprocki, który nie potrafił wypracować z kibicami jakiegokolwiek kompromisu, a tym byłoby na przykład odwołanie zakazów stadionowych, które – jeśli wierzyć kibicom – zostały wlepione nawet osobom, które nie były wówczas na stadionie. Kibice przestali przychodzić na mecze i w efekcie cierpieli wszyscy:
a) kibice, bo nie oglądali meczów swojej drużyny na stadionie,
b) klub, bo tracił sporą część wpływów z dnia meczowego,
c) postronni obserwatorzy i „piknikowi” kibice, bo zawsze lepiej oglądać mecz, gdy jest doping i oprawa,
d) piłkarze, bo przy wsparciu zawsze dasz z siebie więcej.
Aż do momentu zmiany warty w kieleckim klubie. Wraz z wejściem do Korony Dietera Burdenskiego przybył Krzysztof Zając, który objął stołek prezesa klubu i – abstrahując od tego, czy to dobry wybór, bo jeszcze się nie zdążył należycie wykazać – w kontekście tego konfliktu ma jedną niezaprzeczalną zaletę: nie jest Paprockim. Wystarczyło, że nowy prezes się z kibicami, usiadł z nimi do stołu, wysłuchał i… już. Zając oczywiście musiał pójść na pewne ustępstwa, ale w kontekście zmian właścicielskich głupotą byłoby zaognianie konfliktu z kibicami na samym starcie. Już w sobotę na kielecki stadion wraca zorganizowany doping i na ten moment trzeba powiedzieć, że to pierwszy sukces nowych ludzi w strukturach Korony.
Miejmy tylko nadzieję, że to nie oznacza dogrywki w pojedynku na patologie.
Fot. FotoPyK