Reklama

Do dziś śmiejecie się z mojego powołania. Spadajcie, zasłużyłem!

redakcja

Autor:redakcja

13 kwietnia 2017, 14:29 • 19 min czytania 15 komentarzy

To jeden z tych wywiadów, w których nie ma sensu pisać: (śmiech), bo ten z króciutkimi  przerwami towarzyszy rozmówcy od momentu włączenia dyktafonu aż do samego końca. Paweł Magdoń tak często bywał pozytywnym bohaterem opowieści innych piłkarzy, że postanowiłem sprawdzić, jak dokładniej wyglądała jego historia. Ramowy plan na pewno znacie: występ i gol w reprezentacji za kadencji Leo Beenhakkera, stracone w ostatniej chwili mistrzostwo w GKS-ie Bełchatów, Puchar i Superpuchar Polski w Wiśle Płock. W Ekstraklasie rozegrał mniej spotkań, niż powinien, a dziś reprezentuje barwy III-ligowej Lechii Tomaszów Mazowiecki. O szczegółach opowie sam. 

Do dziś śmiejecie się z mojego powołania. Spadajcie, zasłużyłem!

Kiedy premiera książki? 

Jakiej książki?

Mieliśmy kiedyś taką ankietę “Weszło z butami” i kilka osób powiedziało, że mógłbyś napisać ciekawą. 

Kiedyś Piotrek Lech powiedział, że jak on napisze książkę, to jeden rozdział będzie o mnie. Więc najpierw on, a później ja.

Reklama

O czym będzie ten rozdział?

Musisz Piotrka pytać, ale gdybym miał obstawiać, to powiedziałbym, że raczej nie o mojej grze!

Miałeś swoje pięć minut. 

Miałem, oczywiście. Najwięcej szumu było chyba przy okazji mojego transferu do Bełchatowa. Grałem wtedy w Wiśle Płock, zdobyliśmy Puchar i Superpuchar Polski, a wcześniej było to „nieszczęsne” powołanie do kadry, z którego się śmiejecie do dzisiaj. Po rundzie jesiennej Wisła zajmowała ostatnie miejsce w lidze, a ja dostałem trzy oferty: GKS Bełchatów, Zagłębie Lubin, Legia Warszawa. Inaczej patrząc – od pierwszej, drugiej i trzeciej drużyny w lidze.

Potrafię sobie wyobrazić mniej komfortowe sytuacje dla piłkarza. 

Zagłębie bardzo szybko wypisało się z tego wyścigu. Zadzwonił do mnie prezes Pietryszyn i spytał, ile chcę zarabiać. Rzuciłem kwotę. Odpowiedział, że w zasadzie nie ma problemu, poza jednym – wszystko miało się odbyć bez udziału mojego menedżera. Jestem na tyle honorowym człowiekiem, że nie potrafiłbym tego Jarkowi Kołakowskiemu zrobić. Został Bełchatów i Legia. Nie ukrywam, że bardzo chciałem iść do Legii, bo… każdy piłkarz chce iść do Legii. Niezależnie od miejsca w tabeli i tak dalej, to jest marka. Poszedłem do prezesa Dmoszyńskiego.

Reklama

– Prezesie, dogadałby się prezes z tą Legią.
– Madzia, jak mam się dogadać z Legią, jak oni płacą za ciebie połowę tego, co płaci Bełchatów? Przecież mnie o działanie na szkodę klubu oskarżą!

I tyle mogłem. Jeśli chodzi o moją pensję, to w obu miejscach dostałbym mniej więcej tyle samo, ale GKS zapłacił za mnie Wiśle ponad 300 tysięcy euro, więc poszedłem tam. Jeszcze na końcu Legia też chciała za mnie tyle dać, ale papiery były podpisane. Ale powiem ci, że mam tak, iż niczego w życiu nie żałuję.

Wszyscy tak mówicie. Tak ciężko przyznać?

No bo życie piłkarza szybko uczy, że nie zawsze jest kolorowo. Trzeba być przygotowanym na różne scenariusze. Ja byłem. Poza tym powiedzmy sobie szczerze – wielka krzywda mi się wtedy nie działa. Trafiłem do ekipy, która szła na mistrza.

Ale ostatecznie mistrza nie było, a twoja kariera wyhamowała. Nie potrafiłeś znaleźć wspólnego języka z Orestem Lenczykiem? Jak wiadomo, specyficzna postać. 

Jeśli ktoś trenera nie zna, to może mieć ten jego obraz trochę zniekształcony. Ja bardzo go szanuję za podejście do zawodnika, za warsztat i za taką dobroć, która od niego biła. Traktowaliśmy go trochę jak tatę, bo on naprawdę się o nas martwił i to nie była udawana troska. Wypytywał się – co tam słychać w domu, jak się czuje mama, co u brata i tak dalej. Ale wszystko to nie zmienia faktu, że mam do niego żal.

O to, że zrobiono z ciebie kozła ofiarnego, gdy Bełchatów przegrał mistrzostwo? 

Różnie się między nami układało. Na początku zastanawiałem się, po co mi w ogóle gitarę zawracali. Miałem sukcesy, zagrałem w kadrze, chciało mnie pół ligi, a w Bełchatowie zaraz po transferze siedziałem na trybunach albo na ławce. Przecież mogłem iść do innego klubu, albo nawet dalej grać w Płocku, bo już pal licho te pieniądze, wolałem się spełniać. Ale GKS przegrał w środku rundy dwa mecze i wskoczyłem. Poza remisem z Lechem, wygrywaliśmy wszystko jak leci. Jedną rękę na pucharze za mistrzostwo już trzymaliśmy. Przyszedł mecz z Koroną, strzeliłem samobója.

Pamiętam, bo to było w pierwszej minucie. 

No tak. Ale to zwykła boiskowa sytuacja – zdarza się. Ciężki mecz, przegraliśmy 3-5. Przy czym ciągle nic się nie działo, byliśmy pierwsi. Byłem spokojny, że trener da mi to odrobić, bo odkąd wskoczyłem, grałem dobrze. W przedostatniej kolejce graliśmy z Wisłą Kraków, która nie walczyła już o nic. Remis by nas urządzał. Usiadłem na ławce, przegraliśmy. Nerwówka, przy czym nikt z nas nie zakładał, że Zagłębie może w ostatniej kolejce wygrać na Legii. Musieliśmy po prostu zwyciężyć w Szczecinie i tyle.

Z Pogonią, która spadała z ligi. 

Wróciłem do składu. Szybko strzeliliśmy gola, kontrolowaliśmy ten mecz. Patrzyłem na naszych kibiców, na ławkę – wszędzie euforia. Biegałem sobie po tym boisku z myślą, że jestem mistrzem Polski. Szczerze mówiąc, w pewnym momencie już bardziej zwracaliśmy uwagę na trybuny niż na boisko. Szukaliśmy sygnałów z Warszawy. Od razu było widać, że dzieje się coś niedobrego. Wszyscy zrobili się tacy malutcy…

Wielu z was miało pewnie świadomość, że właśnie straciło szansę na życiowy sukces.

Tak było. Ale nie powiem, że byliśmy jak Leicester, bo my mieliśmy wtedy najlepszy zespół w tej lidze. To nie był żaden przypadek. I powiedzieliśmy sobie: dobra, gramy dalej! Tylko że ja w następnym sezonie nie grałem w ogóle. Nawet na ławce nie siedziałem! I o to mam do trenera żal, bo nawet głupiej szansy mi nie dał.

Ale chyba i tak miałeś lepiej niż Marcin Komorowski. Lenczyk go wręcz gnębił, nie do końca wiadomo z jakiego powodu. 

Pamiętam to doskonale, bo dla mnie to najlepszy przykład, że determinacją i wiarą w siebie możesz osiągnąć bardzo wiele. W momencie pracy z trenerem Lenczykiem wiara Marcina we własne umiejętności była gdzieś na poziomie ciemnej piwnicy. Każdego można stłamsić, a on nie dość, że nie grał, to jeszcze w każdej sytuacji był tym złym. Można się śmiać, ale gdyby wtedy trener miał wystawić Marcina albo masażystę, to naprawdę wybrałby masażystę. Ale zobacz, Marcin z tego wyszedł i tyle osiągnął. Szacunek dla niego. I o tym trzeba mówić, żeby młodzi widzieli, że można. I żeby nie przejmowali się, że stary na nich krzyknął, bo gdyby zobaczyli, co się działo z Marcinem, to sami z siebie by mu do końca kariery sprzęt nosili.

Mecz 6. kolejki, Grupy C, Pucharu Ekstraklasy sezonu 2006/07: GKS Belchatow - Legia Warszawa 3:0 06.03.2007 Belchatow Piotr Wlodarczyk Pawel Magdon Fot. Piotr Kucza

To generalnie był dziwny czas w Bełchatowie. Za chwilę Janas powiedział Maciejowi Dąbrowskiemu, że nie nadaje się do zawodowej piłki. 

Może w rozmowie w cztery oczy, bo ja nic takiego nie pamiętam. „Dąbek” zadebiutował u trenera Lenczyka, później długo miał kontuzję i ciężko było mu wrócić do mocnej drużyny.

W Bełchatowie dorobiłeś się ksywki? 

„Wielki Ptak”?

Od razu wyjaśnij o co chodzi, żeby nie było nieporozumień. 

No jak o co? O fryzurę! Zawsze miałem takie długie, kręcone włosy. Jak wpadałem na rozruch po meczu z taką szopą, to chłopacy zawsze się śmiali: „Madzia, przyczesałbyś chociaż!”. Stąd „Wielki Ptak” jak ten z „Ulicy Sezamkowej”.

Mieliście tam kilku oryginałów. Carlo Costly podobno był przekonany, że w Bełchatowie jest kopalnia złota.

Carlo był takim naszym rodzynkiem, bo mieliśmy szatnię niemal całkowicie polską. Lubiłem sobie z nim pogadać. Ja ni w ząb po hiszpańsku, on po polsku, więc mieliśmy naprawdę świetny kontakt. Jednak jeśli chodzi o te najbardziej barwne postacie, to powiedziałbym, że to Piotrek Lech i Mariusz Ujek. Ten drugi kompletnie nieszablonowy. Nawet jak się ubierał to zakładał koszulkę, bluzę, kurtkę, czapkę, szalik, a dopiero na końcu spodnie!

Zawsze będzie mi się kojarzył z użyciem słów wulgarnych, powszechnie uważanych za obraźliwe w kierunku sędziego.

“Ujo” nigdy się nie patyczkował.

To samo trzeba powiedzieć o tobie. Marcin Krzywicki wspominał kiedyś w “Piłce Nożnej”, że przeciwnicy cię nienawidzili.

Zawsze miałem na pieńku z napastnikami. Może czasem ponosiło mnie trochę za mocno. Tak to jest, gdy pewne braki nadrabia się ambicją i zaangażowaniem. Najważniejsze, żeby po meczu podać sobie rękę.

Ale lista zarzutów od „Krzywego” była tak konkretna, że musimy zweryfikować. Wyzywanie od najgorszych było?

Było.

Plucie?

Nie no co ty! Marcin powiedział, że go oplułem? Może coś źle zarejestrował.

Kopanie, łokcie? 

Łokieć wchodził od razu, przy pierwszej okazji. Z „Krzywym” się żarliśmy, bo on też lubił sobie pogadać. A ja tym bardziej byłem zagotowany, że on zagrał wtedy świetny mecz. Trener mi później przez tydzień wypominał, że jak ja mogłem Krzywickiemu na tyle pozwolić. Strasznie mnie to irytowało. Później jak trafiliśmy na siebie w Płocku, śmiałem się, że w końcu mam w drużynie tego świetnego napastnika, który napsuł mi tyle krwi. I miewał wtedy dobre momenty. Szkoda, że dziś gra tylko w III lidze, bo on naprawdę zawsze miał duży potencjał. Zabrakło dwóch rzeczy. Po pierwsze, powinien częściej słuchać trenerów. Po drugie, powinien częściej słuchać mnie. Dlaczego? Bo zawsze mówiłem, żeby strzelał wewnętrznym podbiciem. A on cały czas proste i proste. Jak trafiał, to przerywało siatki, ale siadało mu raz na jakiś czas. Za rzadko! Lepiej wychodziły mu naleśniki. W Płocku był naszym kucharzem. Swoje dania serwował co środę przy okazji Ligi Mistrzów. Mam nadzieję, że teraz wszyscy w Widzewie też najedzeni, bo gramy z nimi niedługo.

Da się zrobić dobry wynik bez atmosfery w szatni?

Różnie mówią. Jedni, że jak są wyniki, to jest atmosfera, a inni, że jak jest atmosfera, to są wyniki. Myślę, że w Bełchatowie nie osiągnęlibyśmy tyle bez tej szatni. Nie jest sztuką złożyć super zespół i klepać frajerów, gdy masz dużo kasy. Nie ma drużyn, które nie wpadałyby w dołki. Łatwiej z nich wyjść, gdy idziecie wszyscy za jednego. Tak było w Bełchatowie i w Wiśle Płock przy moim drugim pobycie w tym klubie. Jak trzeba było gdzieś wyjść, to wychodziła cała drużyna.

Kto tam był od atmosfery?

Wszyscy! I wszyscy potrafili grać, trener Lenczyk potrafił nas dobrać. Wspomniałem o Piotrku Lechu. Miał swoje lata, ale w ogóle nie dało się tego odczuć. Gdybyś patrzył tylko na zachowanie, to powiedziałbyś, że chłopak przed chwilą przyszedł z juniorów. No, może poza tym, że lubił sobie zapalić. Wychodzimy rano na zajęcia, a trener zarządza – wszyscy na boisko, a Piotrek do basenu! Wiadomo. Ale jak już wychodził na trening, to aż się paliło. Wolne głową bronił. Jak szedłeś z nim sam na sam, to miażdżył, zabijał. Zawsze na maksa. Takich charakternych się ceni.

Niektórzy wyszli z tej szatni z wyrokami za korupcję. Ty nie miałeś nigdy problemów?

To się wydarzyło wcześniej. Nie chcę się zbytnio na ten temat wypowiadać, ale z tego co wiem, to chora sytuacja. Miałem szczęście, że nigdy nie zostałem w takiej postawiony. Bo wiesz – przychodzi stary i mówi: „Madzia, to jest premia, ale zrzucamy się na bombonierkę”. Tak, to się odbywało, na szczęście mnie to ominęło. Przy czym uważam, że ludzie, którzy brali pieniądze za własne porażki, powinni siedzieć w więzieniu. Największe zło polskiej piłki. Bo jeszcze staram się zrozumieć, jak chciałeś wygrać, a inaczej się nie dało. Takie czasy też były, pamiętam w Piotrcovii. Przychodził sędzia, gwizdał karnego i nic nie zrobisz, choćby nie wiadomo co. Mam nadzieję, że to już wyczyszczone.

Ty nam powiedz. Grasz teraz w niższej lidze, a co do takich można mieć wątpliwości.

Moja jest czysta. Choć sędziowie się mylą, co doprowadza mnie do szału. Gramy z ŁKS-em, prestiżowy mecz, nie gwizdnęli mi ewidentnego faulu w 90. minucie. Poszła kontra, wpadła jedyna bramka. Przez pół boiska go goniłem, a on że nie widział. Ale skoro to wszyscy widzieli, więc może nie chciał widzieć? Nie wiem, ale wątpię. Najlepsze jest to, że mnie opisał, że go oczerniłem. Kurwa, ja jego! A co on tym młodym chłopakom zrobił?

Ale spodziewałeś, że przeprosi?

Był taki. Albo inaczej – tak mi się wydawało. Ale to stara historia.

Dawaj.

Byłem wtedy w Pogoni Szczecin. Graliśmy z Legią. Sędzia odgwizdał mi faul na Marcinie Chmieście. Nie było, więc ja jeb, z pretensjami do sędziego.

– Madzia, jak nie było, to ja cię przeproszę!

To dałem po meczu taki wywiad, że powinien. I mijają dwa-trzy dni. Telefon.

– Panie Pawle, sędzia Szydłowski z tej strony. Chciałem pana bardzo przeprosić za zaistniałą sytuację. Faulu nie było, pomyliłem się.
– Oczywiście, nie ma problemu.

A to były takie czasy, że sędzia absolutnie nie miał prawa mieć kontaktu z piłkarzem. Za chwilę dzwonią do mnie z Kuriera Szczecińskiego. Ja twardo!

– Panie Pawle, słyszeliśmy, że sędzia pana przeprosił?
– Tak, nie mam pretensji!
– Ale to ewenement, to się nie zdarza!

I poszło po wszystkich mediach. Afera na pół kraju. PZPN chciał sędziego zawiesić. A to się okazało, że zadzwonił do mnie nie sędzia, a Krzysiek Przytuła i Jacek Paszulewicz. Beka była taka, że w głowie się nie mieści. Byli na leczeniu w Szczecinie, przeczytali w gazecie i wykręcili mój numer. I musieli odkręcać!

magdonp

W Pogoni to w ogóle trafiłeś na ciekawy czas.

Brazylijski eksperyment. U prezesa Ptaka urzekło mnie to, że miał wielkie ambicje. Nie zadowalała go gra o środek i spokój. Awanse, mistrzostwa. Miał pieniądze, więc lubił adrenalinę. A ten pomysł z Brazylijczykami poniekąd był logiczny.

Niby w jaki sposób?

Prezes zabierał nas na obozy do Brazylii. Przylatujemy, a tam jakieś 40 stopni w cieniu. Masażysta położył termometr, to go zamknęło. Nie było żadnych szans, żebyśmy wytrzymali całe mecze. Gramy z tamtejszą czwartą ligą. Rozgrzewamy się 40 minut przed meczem – biegamy, staramy się, pełna mobilizacja. Oni przyjechali przed samym spotkaniem, pomachali nogami pięć minut. Gramy. Zabrali nam piłkę i tyle ją widzieliśmy. Posiadanie 80% do 20.

Czwarta liga?

Czwarta liga. Pomyślałem sobie wtedy, że nie jestem piłkarzem. Graliśmy innym razem z rezerwami Santosu, gdzie trenerem był Vanderlei Luxemburgo. Przeciwko nam miał zagrać Robinho. Biegał sobie chłopak wokół boiska, biegał, ale jak zobaczyli, co my odstawiamy, to powiedzieli: „nie, w żadnym wypadku! On za chwilę idzie do Realu!”. A my nie mogliśmy mieć piłki, to w myśl starej zasady, przeciwnik już nie mógł przejść. I znów – my z Ekstraklasy, a oni jakieś rezerwy! I tak się prezes Ptak zauroczył. Jechała nas czwarta liga, więc pomyślał, że jak zgarnie takich z pierwszej ligi i tej najwyższej, to mistrzostwo Polski zrobi w cuglach. Ale tak jak my nie mogliśmy wytrzymać na tamtej patelni, tak oni u nas to samo.

No i Gutów ich dobił. Ile można na zgrupowaniu wytrzymać?

Może to i dobrze, że po mieście się nie rozeszli. To zupełnie inna mentalność. Wyobraź sobie szatnie po sromotnie przegranym meczu. Już? A teraz oni w tej szatni. Przegrywają, ale wyciągają bębenki, nawalają w nie, tańczą, śpiewają… Polski trener wyszedłby chyba z siebie!

W Szczecinie miałeś ciekawych trenerów.

Bardzo dobrze wspominam trenera Panika. W sumie za niego uwierzyłem, że mogę w tej Ekstraklasie coś znaczyć. Trener Baniak? Motywator. Jak robił odprawę, to przechodziły ciarki. Wyników za bardzo nie miał, a jak miał, to… wiadomo, nie będę mówił. Najlepsze jest to, że nie grałem u niego za dużo. Później spotkał mnie, jak już Beenhakker wziął mnie do kadry. Poklepał po plecach i serdecznie:

– Madzia, ja zawsze wiedziałem, że ty zadebiutujesz!

Mecz o Superpuchar Ekstraklasy: Legia Warszawa - Wisla Plock 1:2 22.07.2006 Warszawa pilkarze Wisly superpuchar Fot. Piotr Kucza

W sumie dobrze się stało, że cię w tej Pogoni skreślili. Poszedłeś do Płocka i wygrałeś Puchar Polski.

No i Superpuchar. Jarek Kołakowski nalegał na Górnik Łęczna, ja chciałem do Wisły, a jeszcze w ostatniej chwili wmieszała się Dyskobolia. Dzwonił pan Kopa i dawał dwa razy lepsze pieniądze. Ale powiedziałem, że jestem już po słowie. Fajny zespół był w Płocku. Irek Jeleń, Sławek Peszko, Adrian Mierzejewski – oni później poważnie zaistnieli. Ale największy potencjał miał Van Gevorgyan.

To ty jeździłeś w bagażniku do kasyna? Podobno mieliście za dużo chętnych.

Nie no, ja bym się nie zmieścił! A tak serio – trochę razem przeżyliśmy, ale nie to. Nigdy mnie nie ciągnęło. Van to wielki talent, największy zmarnowany z tych, które widziałem. Dynamiczny, z rzadko spotykaną u nas wizją gry. Potrafił zgubić całą obronę jednym niekonwencjonalnym zagraniem. Szkoda go. Tak samo Paweł Sobczak. To był piłkarz wielkiego formatu.

Nie no, jak to brzmi. Paweł Sobczak – piłkarz wielkiego formatu.

Serio! Mogę go śmiało porównać do Teodorczyka i nikt mi nie wmówi, że Sobczak miał mniejszy potencjał. Byłbym w szoku, gdyby ktoś, kto znał Pawła, powiedział, że to nieprawda. Zobacz sobie jego bramkę, którą strzelił na Lechu Poznań. Ogromny talent. Z Płocka dobrze wspominam trenera Csaplara. To był gość, który uwielbiał walczyć. Nigdy się nie bał, nie kalkulował. Szedł na całość. Prowadził kiedyś Slavię Praga i jechał na ten słynny Milan. Jak mógł tam zagrać? Jakby się cofnął, to dostałby piątkę. Wyszedł na San Siro pressingiem! Tam 0-0, u siebie 1-1, ale się pokazali. Jak my szliśmy do pressingu, to też się paliło. Dużo pewności siebie złapałem w Pogoni, a tam już w ogóle.

No, w końcu byłeś reprezentantem. 

Właśnie, a wy się śmiejecie! Fajnie, że mnie promujecie!

Ale był kiedyś u nas plebiscyt na najdziwniejsze powołanie Beenhakkera i chyba nie wygrałeś. 

A widzisz! Może ktoś się śmiać, ale uważam, że w pełni zasłużyłem na to powołanie. Przecież to była kadra w ligowym składzie. Jeszcze w Pogoni dostałem się do kadry B, którą prowadził Maciej Skorża. A już później w Płocku dostałem od Pawła Janasa powołanie na mecz z Islandią, który graliśmy kilka miesięcy przed mundialem. Marcin Wasilewski doznał kontuzji i miałem wskoczyć w jego miejsce. Ale mi też przyplątał się uraz.

To jeszcze byś na mundial pojechał!

Nie no, raczej nie. Ale byłem wtedy w gazie. Myślałem sobie: kurczę, Madzia, szkoda tego. Ale miałem nadzieję, że jeszcze będzie szansa i przyszła za Beenhakkera. To byli ludzie z polskiej ligi, więc naprawdę nie uważam, że nie zasłużyłem.

Najlepszy moment w karierze?

Zderzenie z reprezentacją to coś, co ciężko opisać. Dla mnie, dla chłopaka z Dębicy, dla solidnego ligowca – coś niesamowitego. Telefony się rozdzwoniły, nie miałem czasu nawet zjeść obiadu. Sam Beenhakker dokładnie taki, jak w opowieściach innych piłkarzy. Niesamowita charyzma. Kończymy ciężkie zajęcia, złapał mnie za ramię: „Madzia, co tam”, a we mnie się gotowało wszystko. Jak nie rozumiałem do końca angielskiego, tak dokładnie wiedziałem, co Beenhakker chciał nam przekazać.

Bilans w kadrze masz świetny. Lepszy niż Lewandowski. 

No udało się brameczkę strzelić. Średnia gol na mecz. Może jestem nawet najskuteczniejszy w historii.

Ale też straciliście wtedy dwie z jakimiś przebierańcami. 

Daj spokój, w futbolu chodzi o strzelanie!

Ale bardziej ci chyba zaszkodziło to powołanie, niż pomogło.  

No było mi to wypominane. Zarówno transfer za dużą kasę, jak i mecz w kadrze. Wymagania były dwa razy wyższe. A ja nawet nie dostałem szansy, że się z nimi skonfrontować. A zasługiwałem. Ale i tak nic bym nie zmienił. Każdy piłkarz marzy o tym, żeby tam być. Chociażby na jeden dzień usiąść z nimi, założyć dres, zaśpiewać hymn. Dlatego nie ma znaczenia, co działo się później. Koszulkę ciągle mam na pamiątkę, ale już mi ten orzełek odpada.

Były też szanse, żebyś grał za granicą, ale nigdy nic nie wychodziło. Dlaczego?

Jarek Kołakowski załatwił kiedyś testy w Motherwell. Przykra sprawa, bo stoper tej drużyny zmarł na boisku i dlatego kogoś szukali. W Bełchatowie nie grałem, więc czemu nie? Pierwsze wrażenie zrobiłem pozytywne, ale na dłuższą metę nie było szans. Wiesz, oni grają bez przerwy, byli w rytmie, a ja prosto z wakacji w Egipcie. Tak brązowy, że zastanawiali się, czy aby na pewno Polak! Był Wołyń Łuck, ale nie chciałem. Za to szkoda, że nie wypalił transfer do Chin.

Dziś dałbyś się pokroić.

Wtedy niby egzotyka, ale to był mistrz Chin. Beijing Guoan. Nieprzypadkowa drużyna. Mogę powiedzieć otwarcie, że chodziło o 200 tysięcy euro za sezon. Warto było ruszyć dupę, nie?

To dlaczego nic z tego nie wyszło?

W ciągu czterech dni zagrałem trzy sparingi. Ale tam dużo rzeczy było dziwne. W ogóle wyobraź sobie, jak to musiało wyglądać – oni takie kabanki malutkie, jeden Brazylijczyk miał 180 cm, a ja 195. Wchodziłem na głowę i wiadomo. Pierwszy sparing pozytywnie, gazety zaczęły coś pisać, menedżerowie zaczęli uderzać. A to hotel, a to odnowa biologiczna. Poczułem, że mogę zostać. Ale w tych Chinach było wtedy tyle zawodników… No i korupcja. Za transfer trzeba było zapłacić jednemu, drugiemu, trzeciemu… Długa lista. Dziś byłoby pewnie tak: sparing i zostaję albo wracam. A wtedy jeździłem. Jaja były w pierwszej lidze. Oni sięgali mi gdzieś do pasa, boisko bez kępki trawy, a poziom taki, że chyba do dziś bym mógł tam grać. No, przesadziłem, bo wiadomo – później do tej pierwszej ligi szedł Radović.

Odnalazłbyś się w tych Chinach?

Zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Sama styczność z tamtejszą kuchnią, ale taką prawdziwą, której nie da się nawet porównać do tej, co jest tutaj, była niesamowita. Europejczyka traktowano tam jak trochę lepszego. Może nie powinienem tak mówić, ale tak właśnie było. Jak zapomniałem sprzętu, to od razu ktoś leciał, żebym się nie fatygował. Dało się to odczuć właśnie w takich błahych sprawach. Niesamowite były też masaże. Trwał ze cztery godziny, kompleksowo. Skronie, stopy, wszystko! Chińczycy jak się przykładają, to się przykładają. Finał trochę zaskakujący, ale to nie będę mówił. Polecam każdemu! Wychodzisz jak młody Bóg!

Później była jeszcze Odra Wodzisław, ledwie kilka meczów, a dalej najwyżej tylko I liga. Jakoś tak po cichu zniknąłeś nam z ligowego krajobrazu.

Życie, nie płaczę z tego powodu. W Odrze to był ten słynny zaciąg, żeby uratować ligę. Fajni ludzie, ale nie udało się. Niestety, później okazało się, że przez pół roku grałem charytatywnie. W Górniku Łęczna było dobrze za trenera Jabłońskiego, ale władzom zabrakło konsekwencji. Poszedłem do Płocka. Przeraziłem się tym, co tam zastałem po spadku.

O Wiśle się mówiło wtedy, że jak chcesz się oduczyć grać w piłkę, to idź do Płocka. 

Był taki moment. Pamiętam, jak przyjechałem na pierwszy sparing. Krajobraz jak po zrzuceniu bomby. Kibiców w ogóle nie interesowała drużyna. Sparing w jakimś piekielnym słońcu. Zapamiętałem go, bo w drugiej połowie wszedł Jacek Góralski i potem, jak gadałem z trenerem Kaczmarkiem, to mówię: ale ten chłopak, co grał w drugiej, to dobry, nie? No, dobry. Dziś reprezentant, on zaszedł najwyżej, ale generalnie sporo z tych ludzi gra dziś w Ekstraklasie. Po sparingu chłopaki mówią:

– Madzia, idziemy dzisiaj na imprezę. Ruszasz z nami?
– Panowie, no jak, ja kontraktu jeszcze nie mam.

Ale dobra, od czegoś trzeba było zacząć. My zaczęliśmy od tamtej imprezy i ta drużyna doszła do Ekstraklasy. Trafiłem na dobrych ludzi. Sam mogę najbardziej żałować tego, że nie zrobiliśmy awansu w drugim, tylko w trzecim sezonie. Pamiętny mecz z Termaliką trzy kolejki przed końcem. W razie awansu do Ekstraklasy miałbym przedłużenie kontraktu i wszystko razy dwa. A tak musieliśmy się pożegnać. Ale nie mam żalu. Szkoda tylko szatni, bo zżyliśmy się z chłopakami.

Masz już 37 lat, grasz w Lechii Tomaszów Mazowiecki. Chce ci się jeszcze biegać za tą piłką w III lidze?

Ale zobacz jak wyglądam! Jak będę odstawał, to machnę rękę, ale ciągle czerpię z tego przyjemność. Jak wchodzę do szatni, słyszę to nasze disco-polo i widzę uśmiechniętych chłopaków, to wiem, że na razie nie chcę tego zostawiać. Na Lubawę wychodzę tak samo jak na mecze z Lechem i Legią. Jak na trybunach krzyczą: „ty chuju”, to od razu wiadomo, że Magdoń! A tam. Niech się śmieją, że to rozmienianie się na drobne. Ja mam to gdzieś.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Fot. FotoPyK

To 10. odcinek cyklu “15 rund z Rokim”. Wszystkie znajdziesz TUTAJ.

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
3
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać
Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
4
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Weszło

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
4
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
37
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

15 komentarzy

Loading...