O tym, że Ruch Chorzów nie jest najlepiej zarządzaną firmą, wiadomo było od dawna. Że finanse są w fatalnym stanie, i że klub znajduje się na skraju upadku – także. Wczoraj jednak wszystkie (wszystkie?) karty na stół na antenie TVP 3 wyłożył nowy-stary prezes klubu, Janusz Paterman.
Przytoczmy fragment rozmowy:
Ile długów ma chorzowski Ruch?
Powiem krótko. 36 milionów.
Ile z tego musi spłacić już, a ile z tego to są długi wobec właścicieli?
Myślę, że około 21 milionów.
Co zamierzacie z tym zrobić?
Jest proste rozwiązanie. Jeśli chcemy poważnie myśleć… Wszyscy, jako współwłaściciele, bo również współwłaścicielem jest miasto… To trzeba siąść do stołu, powiedzieć faktycznie w jakim miejscu jesteśmy. Sytuacja jest bardzo poważna. Zamrozić te długi właścicielskie i zmierzyć się z liczbą w granicach 15 milionów złotych. Wyłożyć na stół i spróbować się zresetować, popłacić to co trzeba, nabrać płynności i na nowo jakby budować to wszystko. Jeżeli tego nie zrobimy to sytuacja może wymknąć się spod kontroli. A co się może stać, to wszyscy wiemy.
Do tej pory wiadomo było, że Ruch na początku zeszłego roku wziął od miasta pożyczkę w wysokości 18 milionów złotych, i że będzie miał poważny problem z jej spłatą. Do niedawna trwało przeciąganie liny nawet w kwestii przesunięcia terminu spłaty pierwszej transzy, a także – całkiem zresztą zasadnie – podważano formę zabezpieczenia pozostałej części pożyczki, które de facto nie było żadnym zabezpieczeniem. Z ostatnich słów Patermana wynika jednak, że łączne zaległości właścicielskie sięgają kwoty nawet o 3 milionów wyższej, i że nie są to jedyne poważne zaległości, jakie ma chorzowski klub. Ponadto jednym z wyjść z tragicznej sytuacji – a raczej formą przygotowania do tego wyjścia – ma być m.in. zamrożenie całego długu u miasta. Najpewniej na święte nigdy.
Rany, kilkanaście baniek w plecy u miasta, i jeszcze gdzieś przemycony przekaz, że dalsze 15 milionów (już u podmiotów zewnętrznych) to poniekąd także problem miasta, które jest współwłaścicielem. Być może też „zmierzenie się z liczbą w granicach 15 milionów złotych” to w ustach Patermana zawoalowane wołanie o kolejną pożyczkę z miejskiej kasy. Tylko groźba od lat pozostaje ta sama – wszyscy wiemy co się może stać. I wtedy faktycznie problem będą mieli wszyscy, z Chorzowem włącznie.
Ruch utrzymuje z miejskiej kroplówki od dawna, i oczywiście niczego się przy tym nie uczy, bo i po co? Skoro urzędnicy zawsze znajdowali kasę, to znajdą ją i tym razem. Nie pomaga nadzór finansowy, nie pomagają limity zarobków dla piłkarzy, nie pomagają ciągłe zmiany w zarządzie czy nawet rekordowy transfer z klubu, jakim było odejście Stępińskiego do Nantes. Tak naprawdę dzisiejsze zadłużenie chorzowian sięga wartości dwuletniego budżetu klubu, który w zeszłym roku oscylował w granicach 20 milionów złotych. Gdyby więc Ruch nie musiał ponosić żadnych opłat i wypłacać żadnych kontraktów, a wszystkie niezbędne artykuły i usługi otrzymywałby w geście społecznym – a przy tym potrafiłby obronić się sportowo – po dwóch latach może wyszedłby na zero. Rzecz jasna z dużym naciskiem na „może”.
I w tym kontekście nawet niespecjalnie dziwi, że oczy tamtejszych działaczy ponownie zostały skierowane w stronę miejskich środków. Pytanie, czy ktoś wreszcie odważy się przeciąć ten wrzód?
Fot. FotoPyK