Gdyby dziś jakaś polska ekipa potrafiła zaliczyć taką kampanię w pucharach, jaka były udziałem zabrzańskiego Górnika w sezonie 1969/70, zwyczajnie brakowałoby nam słów do pochwał. Wczoraj było o przegranym trójmeczu z Manchesterem City, dzisiaj o rozpoczęciu dramatycznej walki o finał Pucharu Zdobywców Pucharów. Po zakończeniu tego spotkania, wielu Włochom mina mocno zrzedła.
Już na samym początku oba kluby nie do końca się porozumiały. Po przylocie polskiej ekipy do Rzymu, nie czekała na nich żaden zapewniony przez Romę transport. Otóż stołeczny zespół myślał, że zawodnicy ze Śląska przylecą na inne lotnisko. Trochę wcześniej trener włoskiej drużyny Helenio Herrera parsknął głośnym śmiechem, gdy zobaczył, z kim przyjdzie mu się zmierzyć za kilkanaście dni. W Polsce nikt nie ukrywał, że pokonanie Romy będzie zadaniem bardzo trudnym, aczkolwiek możliwym do wykonania. Zdaniem szkoleniowca Matyasa, trzeba było wyjść z zębem i lekko poharatać słynne „catenaccio”.
Koniec końców okazało się, że Górnicy nie byli ani cieniem dużo lepszej Romy, ani też nie dostali batów. 80 tysięcy ludzi na stadionie z zaskoczeniem patrzyło na grę zabrzan, którzy ewidentnie wyszli bez kompleksów i robili swoją robotę. Efektem odważnych prób gości była zdobyta bramka w 28 minucie. Erwin Wilczek wypuścił Lubańskiego, który z kolei perfekcyjnie podał do Banasia. Temu pozostało typowe dostawienie nogi.
Co ciekawe, gdyby tylko Lubański był w lepszej formie strzeleckiej, Górnik w pierwszej odsłonie mógł zamknąć dwumecz i spokojnie wracać do Zabrza. Niestety, jak głosi stare piłkarskie porzekadło niewykorzystane okazje lubią się mścić. Przeciwko takiej potędze jak Roma, zemścić się musiały
Włosi, na nasze nieszczęście, zachowali się jak wytrawny bokser – dali się wyszumieć Górnikowi i pozwolili by po nabojach – z wyjątkiem tego jednego – zostały tylko łuski. Dopiero wtedy wyprowadziła cios w brzuch. Hubert Kostka musiał skapitulować po strzale Elvio Salvoriego. 1:1 i można wracać do Zabrza. Z wynikiem dobrym, a mimo to z uczuciem dużego niedosytu.
Rewanż doprowadził do dodatkowego meczu, gdzie również padł remis. Wtedy właśnie nastąpił legendarny rzut monetą i wybuch radości Stanisława Oślizło. Piękna historia. Kolejna zresztą napisana przez Górników.