Może i komplement, jaki usłyszał w juniorach Lechii – że przypomina stylem gry Andresa Iniestę – był bardzo mocno na wyrost. Może i przez ładnych parę lat musiał zmagać się z oskarżeniami, że nie broni zbyt wiele poza młodym wiekiem. A na pewno nie liczby. Dziś jednak Przemysław Frankowski – wciąż dopiero 21-letni piłkarz – to ligowiec pełną gębą. I gość, dzięki któremu skandowane nie tak dawno na białostockim stadionie „Franek, Franek, łowca bramek” znów nabiera realnej wymowy.
– Często mówi się, że „Franek” nie prezentuje wszystkiego, co mógłby pokazać. Od nas na pewno otrzymuje odpowiednie wsparcie. Cały czas czekamy na jego najlepszą wersję. Przestaje mnie już jednak bawić to, że mówi się, że Frankowski jest synkiem Probierza. W Jagiellonii grają ci, którzy w danym momencie wyglądają najlepiej. Przemek na treningach wygląda naprawdę bardzo dobrze. Nie potrafi tego jednak przełożyć na mecz – mówił jeszcze rok temu w rozmowie z portalem Łączy Nas Piłka Michał Probierz.
Probierz był cierpliwy i się doczekał. Wersji Frankowskiego, który wreszcie nie marnuje prostych sytuacji, który nie wikła się już tak często w niepotrzebne pojedynki, który nie marnuje wysiłku kolegów niecelnymi zagraniami. A trzeba przyznać, że wielu by zwątpiło.
W ekstraklasie Frankowski grał bowiem już od sezonu 12/13, gdy jako osiemnastolatek, dwa dni po osiągnięciu pełnoletniości, debiutował w meczu z Jagiellonią. I co rundę można się było przyczepić do jego liczb:
Wiosna 2013: 1 gol, 0 asyst
Jesień 2013: 1 gol, 1 asysta
Wiosna 2014: 2 asysty
Jesień 2014: 1 gol, 2 asysty
Wiosna 2015: 2 gole
Lata leciały, w międzyczasie w rubryce „wiek” wskoczyła dwójka z przodu, a Frankowski cały czas nie grzeszył efektywnością. Jak sam później mówił, zdarzało mu się „palić”, gdy słyszał niewybredne komentarze pod swoim adresem po jednym czy drugim złym zagraniu.
Dziś oglądamy jednak kompletnie innego zawodnika. Pewnego siebie, bezczelnego, udowadniającego, że mylili się ci, którzy go skreślali, a rację miał Probierz, który najpierw Frankowskiego ściągnął za sobą do Białegostoku, a później zaufał mu niemal bezgranicznie. Dostał swoją nagrodę. Skrzydłowy w tym sezonie zdążył już strzelić osiem bramek:
– dwa ze Śląskiem Wrocław (wygrana 4:0, gole Frankowskiego na 1:0 i 2:0)
– z Koroną (wygrana 2:1, gol na 1:1)
– z Cracovią (wygrana 3:1, gol na 3:1)
– z Piastem (wygrana 2:0, gol na 2:0)
– dwie kolejne ze Śląskiem (wygrana 4:1, gole na 1:1 i 4:1)
– raz jeszcze z Koroną (wygrana 4:1, gol na 1:1)
W tym kilka naprawdę istotnych, jak ta, dzięki której Jaga dopadła Koronę na jej stadionie czy dwa otwierające trafienia, które ustawiły spotkanie we Wrocławiu. Można też zauważyć pewną prawidłowość – gdy on strzela, Jagiellonia zawsze wygrywa. Gdy zaś raz zabrakło go w składzie, białostocczanie nie wywieźli choćby punktu ze stadionu Wisły Kraków.
Talizman? Przede wszystkim – wreszcie – skrzydłowy z liczbami, który na pytanie o nie wreszcie może odpowiadać z podniesionym czołem.
fot. FotoPyK