Przyłapanie na dopingu Marii Szarapowej było dla tenisa większym szokiem niż wpadka Therese Johaug dla biegów narciarskich. Rosjanka przez lata stała się ikoną białego sportu, a co za tym idzie najlepiej zarabiającą sportsmenką świata. Jej dyskwalifikacja właśnie się kończy. I tak jak wpadka Szarapowej spowodowała zdziwienie kibiców i konsternację sponsorów, tak jej powrót budzi wściekłość w środowisku. Kogo drażni comeback córki marnotrawnej?
Szarapowa została przyłapana na stosowaniu dopingu w czasie ubiegłorocznego Australian Open. To w ogóle ciekawa sprawa, bo w jej organizmie wykryto meldonium, czyli lek, który wspomaga krążenie krwi i poprawia metabolizm. Dodajmy: produkowany na Łotwie i niedostępny w USA, gdzie mieszka Maria. W największym skrócie: sportowiec, który go bierze, szybciej regeneruje się po wysiłku. Masza wpadła w 2016 roku, ale brała go regularnie… od 10 lat! Czemu na kontrolach nic nie wychodziło? Bo Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) wpisała go na listę zakazanych środków dopiero od początku poprzedniego roku. Szarapowa otrzymała pięć maili w sprawie aktualizacji listy, ale je zignorowała. Na konferencji po wpadce tłumaczyła, że meldonium przepisał jej lekarz, bo miała problemy z układem krążenia.
Walczyła o prawdę
Początkowo dostała dwa lata dyskwalifikacji, ale ostatecznie karę skrócono do 15 miesięcy.
– Jestem w takim wieku i na takim etapie kariery, że bliżej mi do końca niż do początku. Zawsze chcesz zakończyć karierę, czy rozdział w życiu po swojemu. Nie mogłam zaakceptować tego, że miałabym kończyć na warunkach dyktowanych przez kogoś innego. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo coś kochasz i jak wiele to dla ciebie znaczy, dopóki tego na pewien czas nie stracisz. Dlatego tak bardzo walczyłam o to, by prawda wyszła na jaw – to Szarapowa na konferencji „Inspirujące Kobiety w Sporcie”.
Rzeczywiście, inspirujące i bardzo patetyczne. Doceniamy też nawiązanie do Mickiewicza (ile cię cenić trzeba ten tylko się dowie, kto cię stracił), ale prawdę mówiąc, nie bardzo wierzymy. Zresztą, środowisko tenisowe także nieszczególnie trzyma kciuki za Rosjankę. A ona tylko dolewa oliwy do ognia…
30 milionów straty w jeden dzień
Szarapowa przez długie lata była jednym z najważniejszych trybików w maszynie napędzającej światową popularność tenisa. Trudno się dziwić, bo jej historia jest rzeczywiście niesamowita.
Urodziła się na Syberii, w Niaganiu, mieście, w którym średnia roczna temperatura wynosi minus dwa stopnie, nawet w najcieplejszych miesiącach rzadko kiedy przekracza 15. Miała 4 lata, gdy dostała pierwszą rakietę od ojca Jewgienija Kafielnikowa, a więc rosyjskiego zawodnika, który był nawet liderem listy ATP. Dwa lata później podczas turnieju w Moskwie zdolną dziewczynkę zauważyła Martina Navratilova.
Potem potoczyło się już błyskawicznie: 7-letnia Masza poleciała z ojcem na Florydę, uczyć się w akademii Nicka Bollettieriego, rok później znalazła się firma, która płaciła rocznie 35 tysięcy dolarów za jej kształcenie. 10-letnia Szarapowa podpisała kontrakt z Nike, niespełna trzy lata później wygrała mistrzostwa świata do lat 16. Już było wiadomo, że mamy do czynienia z talentem czystej wody.
Jako 17-latka wygrała Wimbledon (wcale nie juniorski), pokonując w finale Serenę Williams. Posypały się kontrakty sponsorskie i reklamowe, na których Szarapowa zarabiała więcej niż na korcie. Przez lata była w ścisłej czołówce najlepiej opłacanych sportsmenek. Budowany przez nią mozolnie wizerunek runął jednak w ubiegłym roku. Tuż po ogłoszeniu dopingowej wpadki błyskawicznie, dosłownie w ciągu jednego dnia, umowy z Szarapową rozwiązały Nike, Porsche i Tag-Heuer, które w sumie płaciły jej co roku około 30 milionów dolarów.
Czerwony dywan dla Szarapowej
Teraz Szarapowa wraca do gry. W czasie zawieszenia ostro trenowała, grała także w kilku meczach pokazowych, między innymi z Monicą Puig, mistrzynią olimpijską z Rio.
– Byłam bardzo miło witana, kiedy grałam mecze pokazowe. To było dla mnie bardzo ważne. Po tym wszystkim, co się stało, wiele obcych osób podchodziło do mnie z ciepłymi słowami. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jaki wpływ moja kariera miała na ludzi – opowiadała Rosjanka w jednym z cukierkowych wywiadów. Jednym słowem: wszyscy ją kochają i nie mogą się doczekać, aż wróci na kort. Cóż, może się mocno zdziwić…
Od wczesnego dzieciństwa Szarapowa miała wszystko podawane jak na złotej tacy. Oczywiście, ma gigantyczny talent i bardzo ciężko pracowała na swoje wyniki. Ale nie da się zaprzeczyć, że poza faktem urodzenia się na Syberii, raczej nie miała w życiu pod górkę. Poza kortem stanowi idealny przykład maksymalizacji zysków z działalności marketingowej: zdolna, piękna i cholernie bogata. Trudno się dziwić, że nie była najbardziej lubiana przez rywalki z kortów.
A teraz agresja w stosunku do Rosjanki jeszcze wzrośnie. Bo nie dość, że jej dyskwalifikacja została skrócona o dziewięć miesięcy, to jeszcze teraz przed Szarapową jest rozwijany czerwony dywan. Pod koniec ubiegłego roku wypadła z rankingu WTA (trzeba zagrać w roku w co najmniej trzech turniejach), więc po powrocie powinna zaczynać od kwalifikacji do mniejszych imprez. Tymczasem już otrzymała dzikie karty do Stuttgartu, Madrytu i Rzymu.
Powinna zacząć od zera
To jeszcze nie koniec. Turniej w Niemczech zaczyna się w poniedziałek 24 kwietnia, czyli dwa dni przed końcem zawieszenia Rosjanki. Dla organizatorów to nie problem. Przyznali Szarapowej dziką kartę i ogłosili, że choć pierwsza runda jest rozgrywana w poniedziałek i wtorek, to ona swój pierwszy mecz zagra w środę.
Można?
W środowisku tenisowym jednak aż huczy. Liderka rankingu WTA Angelika Kerber o tym, że organizatorzy „poczekają” na Rosjankę do środy mówi „to trochę dziwne”. Pozostali nie są tak delikatni w słowach.
– Dla mnie to nie w porządku. Rozmawiałam z innymi zawodniczkami i nikomu się to nie podoba. Ale to nie nasza decyzja. Tu nie chodzi o nią, ale o to, że każdy, kto był na dopingu, powinien zaczynać od zera – uważa Dominika Cibulkova, czwarta zawodniczka światowego rankingu.
Zgadza się z nią Andy Murray, lider listy ATP. – Dopingowicze nie powinni otrzymywać dzikich kart – mówi wprost. – Szarapowa powinna zapracować na swój powrót. Większość organizatorów turniejów robi to, co jest najlepsze dla nich. Uważają, że głośne nazwisko pomoże sprzedać więcej biletów.
– Szarapowa przyciągnie kibiców, więc z organizacyjnego punktu widzenia to w porządku. Ale z moralnego już nie. Ona powinna zacząć od zera. W ten sposób to wydaje się zbyt łatwe – dodaje Heather Watson.
Zasady zostały nagięte
Wyraziście wypowiada się Karolina Woźniacka, także była liderka rankingu, która jest oburzona decyzją organizatorów turnieju w Stuttgarcie.
– Maria Szarapowa jest dobra dla tenisa. Ale uważam, że mocno wątpliwe jest pozwolenie zawodniczce, bez względu na to, kto to jest, na grę w tygodniu, w którym wciąż jest zawieszona. Uważam to za lekceważące w stosunku do innych zawodniczek oraz WTA – tłumaczy. – W oczywisty sposób zasady zostały nagięte. Uważam, że skoro turniej rozpoczyna się w poniedziałek, to nie może w nim zagrać ktoś, kto jest zawieszony do środy.
Środowisko tenisowe, które zazwyczaj jest mocno podzielone, tym razem zdecydowanie mówi jednym głosem. Nie podoba się, że kara została skrócona, a jeszcze bardziej, że wiele osób stara się maksymalnie ułatwić jej powrót. Jasne, Szarapowa odsiedziała swoje i ma prawo wrócić do gry. Ale czy w taki sposób?
– Myślę, że każdy zasługuje na drugą szansę i uważam, że Maria wywalczy swoje miejsce. Na pewno będzie grała bardzo dobrze. Ale z drugiej strony, wydaje mi się, że jeśli ktoś jest zawieszony za doping, to powinien zaczynać z samego dołu i ciężko pracować, by wrócić – podsumowuje Karolina Woźniacka.
Stuttgart, Madryt i Rzym to jeszcze nic – pod koniec maja startuje przecież Roland Garros. A skoro teraz doszło do burzy, to co się będzie działo, jeśli wracająca z zawieszenia za doping Rosjanka zostanie zaproszona kuchennymi drzwiami do turnieju wielkoszlemowego…?
JAN CIOSEK