Jeśli o Ekstraklasie mówi się, że wyniki, które padają w jej meczach, bywają kaprysem maszyny losującej, to w przypadku I ligi zdania te brzmią jeszcze bardziej prawdziwie. Tu każdy może wygrać z każdym – banał nad banałami, ale patrząc na liczbę rozstrzygnięć, za przeproszeniem, z dupy, ciężko zżymać się na brak oryginalności. Jest tu jednak jeden wyjątek, który zaczyna dość mocno rzucać się w oczy – niby każdy może wygrać z każdym, tylko z nikim nie potrafi MKS Kluczbork.
Jeśli nie śledzicie tabeli na zapleczu – to pewny kandydat do spadku. 13 punktów na koncie oznacza 7 oczek straty do Znicza Pruszków (przy rozegraniu jednego meczu więcej) i 12 do będącej na bezpiecznej pozycji Drutex-Bytovii. Drużyna, która już w zeszłym roku utrzymanie wywalczyła psim swędem, po raz ostatni wygrała w połowie września. 3-2 z Olimpią Grudziądz to jedyne zwycięstwo ekipy z województwa opolskiego w tych rozgrywkach. By dopełnić obraz nędzy i rozpaczy – nawet w okresie przygotowawczym nie udawało się MKS-owi wygrać z ekipami z niższych lig.
1 zwycięstwo, 7 remisów, 6 porażek – z takim bilansem pogoniono trenera Mirosława Dymka. Przejął on zespół w kwietniu, sprawdził się w roli strażaka, ale najwyraźniej uznano, że tę ekipę stać na więcej. Zapewne liczono również na mityczny już efekt nowej miotły, dzięki któremu drużyna odbije się od dna w tabeli. A jeśli tak, to chyba się trochę przeliczono:
0-1 ze Zniczem Pruszków,
0-1 ze Stomilem Olsztyn,
1-1 z Podbeskidziem Bielsko-Biała,
2-2 z Wisłą Puławy,
0-2 z Miedzią Legnica,
0-1 ze Stalą Mielec,
2-4 z GKS Tychy,
2-2 z Pogonią Siedlce,
1-4 z Sandecją Nowy Sącz.
Rower dostał niejaki Tomasz Asensky, lecz pedałowanie wychodzi mu tak, jak widzicie powyżej. 9 meczów – o zwycięstw, 3 remisy, 6 porażek. BEZNADZIEJNIE. Jasne, nie jest tak, że szatnia Kluczborka to talent na talencie. Jednak ta nowa miotła nie zamiata, tylko robi syf jeszcze większy niż poprzednia.
I gdy tak przyglądamy się niezbyt bogatej karierze tego szkoleniowca, nie do końca wiemy, kto i dlaczego wpadł na pomysł powierzenia tej niełatwej misji ratowania ligi właśnie jemu. Weźmy poprzedni sezon. Asensky wrócił do Olimpii Grudziądz, którą prowadził kiedyś przez sezon na I-ligowym poziomie i wypadł nie najgorzej. Zwolniony został już po 6 kolejkach, bo z drużyną, która miała włączyć się do walki o czołowe lokaty, wystartował beznadziejnie. Miesiąc później przeniósł się do III-ligowej Elany Toruń. I z klubem, który również miał ambicje awansu wyżej… spadł z ligi (Elana w niej została, ale dzięki temu, że wycofała się inna drużyna).
Czyli nie wyszło w I lidze, nie wyszło w III lidze, ale władze klubu z Kluczborka postanowiły zaryzykować. Hm. Jedno można im oddać – są w swoim szaleństwie konsekwentne, bo znamy kilku prezesów, którzy potrafiliby przyznać się do błędu już dawno pogoniliby takiego trenera.
Fot. FotoPyK