Wiadomo, jak wyglądają kadry narodowe. Część piłkarzy to stranieri, a część – ligowcy. Proporcje? W zależności od tego, jak mocna jest liga w danym kraju. Im lepsza liga, tym mniej stranierich w reprezentacji. W przypadku „Synów Albionu” ligowcy tworzą praktycznie całość. Jednak czy można zapełnić połowę wyjściowej jedenastki grajkami spod jednego herbu, a po zmianach jeszcze zwiększyć ich liczbę? Sven-Goran Eriksson pokazał, że tak.
Manchester United pod wodzami Sir Alexa Fergusona… To była ekipa. A właściwie „ekipy”, tyle lat na Old Trafford spędził Szkot. Zawsze walczyli do ostatniej kropli krwi – przypomnijmy choćby finał Champions League z Bayernem Monachium – i mimo że czasami nie grali spektakularnego futbolu, to i tak wygrywali z nawiązką. Gdy patrzyliśmy, co Szkot zrobił z grupką utalentowanych juniorów, to nie mogliśmy w to uwierzyć. Niejeden fan „Red Devils” z piwem w ręku wspomina tamte chwile, które już na zawsze będą pochłaniały jego umysł.
Faktycznie, Ferguson zrobił coś niesamowitego w United, ale w Anglii było jeszcze kilka klubów, w których grali naprawdę dobrzy piłkarze. Jakże się zdziwiliśmy, gdy patrzyliśmy na skład reprezentacji Anglii na starcie z Albanią. Butt, Neville, Cole, Scholes, Beckham – cała piątka z czerwonej części Manchesteru. Potem szwedzki szkoleniowiec na boisko wpuścił dwóch kolejnych „Czerwonych Diabłów”: Wesa Browna oraz Teddy’ego Sheringhama. Potraficie to sobie wyobrazić?
Liverpool, Chelsea, Arsenal, Tottenham… ale i tak gra niemal tylko Manchester. Ten skład z wygranego meczu z Albanią, pokazuje jaką kopalnią świetnych zawodników był wtedy Manchester United. Obecnie wygląda to bardzo mizernie, ale nie aż tak, jak za kadencji Moyesa czy Van Gaala. Nadal jest kilka ogniw do wymiany, ale są pozytywy, pomijając fakt, że panowie w czerwonych koszulkach zajmują tylko piątą lokatę. Czy dożyjemy jeszcze czasów, gdy do kadry narodowej zostanie powołana połowa grajków z jednego klubu? Mocno w to wątpimy, aczkolwiek historia lubi się powtarzać.