Reklama

W Vasco zrobiłem największą głupotę w życiu – pomyślałem, że jestem wielkim piłkarzem

redakcja

Autor:redakcja

16 marca 2017, 07:14 • 16 min czytania 24 komentarzy

Marcus da Silva wychował się w miejscu znanym na całym świecie jako Miasto Boga. Jeśli czytaliście opartą na faktach książkę lub oglądaliście film o takim tytule, doskonale wiecie, z czym to się wiąże. Przewrotność jego historii polega na tym, że największe przykrości spotkały go w Polsce, a nie w tej niebezpiecznej faweli. Jest u nas już dziesiąty rok, w tym czasie doświadczył m.in. głodu i braku dachu nad głową. Trafiał na oszustów i rasistów. Był szantażowany i stale niedoceniany. Nawet jego tata zmarł w Polsce w trakcie wesela syna. Oczywiście w tej historii są też piękne rozdziały. Z najlepszym piłkarzem Arki Gdynia w tym sezonie porozmawiałem po prostu o jego bardzo długiej drodze. 

W Vasco zrobiłem największą głupotę w życiu – pomyślałem, że jestem wielkim piłkarzem

Pamiętasz jeszcze jaki miałeś plan, gdy wsiadałeś na pokład samolotu lecącego do Europy? 

Pograć w piłkę, trochę zarobić i jak najszybciej wrócić do siebie. Niekoniecznie by dalej grać. Żeby żyć sobie spokojnie.

Minęło dziewięć lat. Trochę nie wyszło. 

Wszystko stanęło na głowie. Nigdy nie pomyślałbym, że tak wyglądać będzie moje życie. Mam żonę, niedawno urodziła nam się córeczka, poznałem bardzo wielu ludzi. Zapuszczam tu korzenie.

Reklama

Pochodzisz z Rio de Janeiro. Z jednej strony miasto to kojarzy się z zabawą, z drugiej – gdy czyta się o miejscach takich jak np. Rocinha, to nie dziwi, że nie palisz się do powrotu.

Rocinha to fawela, w której faktycznie było bardzo niebezpiecznie, ale to nie do końca tak, że trzeba się obawiać. Słyszałem w Polsce bardzo wiele różnych zdań na temat Rio. Dużo ludzi ma złą opinię o tym mieście, ale nigdy tam nie byli. Wyrabiają ją sobie tylko na podstawie tego, co przeczytali albo widzieli na filmach. Oglądałeś „Miasto Boga”?

Oczywiście. Świetny film.

Urodziłem się w Belford Roxo, ale właśnie tam się wychowałem. Do dziś mieszka tam moja mama i moja babcia. Ta fawela uchodzi za bardzo niebezpieczną, ale ona jest wielka i różnorodna. Trzeba umieć tam żyć. W filmie pokazali praktycznie tylko jedną część ludzi – tą, która jest związana z przestępstwami i z narkotykami. Ale jest tam też mnóstwo osób, które nie mają nic do tego. Są normalnie wychowani i nie skręcają w tę stronę. Moja mama przez 20 lat kasowała bilety w autobusach, a tata był kierowcą tira. Ja zawsze wolałem grać w piłkę.

A czym się zajmowałeś, gdy nie grałeś w piłkę?

Grałem w piłkę! Od rana do wieczora. Odpuszczałem lekcje, wracałem do domu, żeby coś zjeść i już koledzy wołali mnie, że idziemy grać sparing przeciwko innej dzielnicy. I dzień w dzień to samo. Graliśmy na ulicy. Przerwa była tylko wtedy, gdy przejeżdżały samochody i trzeba było zejść na chwilę.

Reklama

Chętnie chodziłeś do szkoły?

Nie, wolałem grać w piłkę. W szkole też to ona była na pierwszym miejscu. Nauczyciel WF-u chciał, żebyśmy grali w siatkówkę czy koszykówkę, ale my się nie zgadzaliśmy. Chciał nas nauczyć grać w ręczną. Bez szans! Liczyła się tylko piłka. Gdy próbował postawić na swoim, pół klasy nie przychodziło na lekcję i już wiedział, że musi być granie w piłkę.

Dużo chłopaków na twoim osiedlu miało talent?

Mnóstwo. Jeden zrobił karierę, nazywa się Fernando Camilo. Gra teraz w Botafogo, a niedawno został powołany do reprezentacji Brazylii i zadebiutował w spotkaniu przeciwko Kolumbii. W młodości grałem z wieloma utalentowanymi piłkarzami, ale niektórych nie będziesz znał. Jest u nas taki turniej – Copa Sao Paulo de Futebol Junior. To okno wystawowe dla wszystkich zdolnych piłkarzy, którzy mają mniej niż 20 lat. Przyjeżdża tam mnóstwo skautów. Grałem na nim przeciwko Hernanesowi, Fredowi, który poszedł do Lyonu, był tam też Vagner Love. Już nawet wszystkich chłopaków nie pamiętam, a przecież większość gdzieś po drodze przepadła.

Jak trafiłeś do słynnego Vasco da Gama? 

Na początku grałem w klubie Zico. Było tam fajnie, ale każdy marzył, by dostać się wyżej. Ja zawsze kibicowałem Vasco. Mój wujek miał tam dojścia i załatwił mi testy. Zagrałem w dwóch sparingach i spodobałem się trenerowi. Podpisałem z Vasco kontrakt na trzy lata. Bardzo dobrze wypadłem też na tym Copa Sao Paulo, o którym wspominałem. I wtedy zrobiłem największą głupotę w życiu. Pomyślałem sobie, że już jestem wielkim piłkarzem.

Odbiła ci sodówka.

Dokładnie. Grałem dobrze i trener wołał mnie na treningi do seniorów. Był tam Edmundo, który kiedyś grał w kadrze Brazylii i w ataku Fiorentiny razem w Batistutą. Świetny piłkarz. Widziałem Dejana Petkovicia – Serba, który w Brazylii był wielką gwiazdą. Był Romario, choć on akurat nie lubił trenować. Jeszcze wcześniej jako młody chłopak widziałem, jak pracuje Juninho Pernambucano. To była wielka piłka. I później trener odsyłał mnie znów do juniorów. I tak w kółko byłem rzucany pomiędzy seniorami a drużyną młodzieżową. To mnie wkurzało. Myślałem, że mam taki potencjał, że powinienem przebić się na stałe. I walnąłem focha.

Przeliczyłeś się?

Walisz focha i za chwilę cię nie ma. Tam jest tak, że jak zachowujesz się nieodpowiednio, to cię skreślają lekką ręką, bo każdy dyrektor w takim klubie wie, że co roku przyjdzie kilkunastu takich jak ty. Byłem młody i głupi. Wielu chciałoby być wtedy nam moim miejscu, a ja tego nie doceniłem. I popełniłem wielki błąd. Miałem jeszcze rok kontraktu, ale Vasco mnie odsunęło. Nie było następnej szansy. Zabrakło też kogoś, kto by mi doradził i powiedział: „spokojnie, masz jeszcze czas”. To nauczka na całe życie.

WARSZAWA 20.08.2016 MECZ 6. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - ARKA GDYNIA TOMASZ BRZYSKI MARCUS VINICIUS FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Wtedy postanowiłeś, że pojedziesz do Europy?

Nie, grałem jeszcze w Olarii i Angra dos Reis w lidze stanowej. To nie jest zły poziom, czasami są tam kluby z bogatą tradycją, ale – oprócz Sao Paulo – jest bardzo biednie. Zarabiałem wtedy około dwóch tysięcy reali, to nie było dużo, ale chciałem się wypromować, żeby trafić w lepsze miejsce. Nie miałem myśli, żeby to rzucić. Ojciec kolegi, z którym grałem, znał moją sytuację i zapytał, czy nie chcę poszukać klubu w Europie. Wcześniej skończył się mój czteroletni związek z dziewczyną i zgodziłem się na wyjazd.

W ilu krajach byłeś, zanim trafiłeś do Polski?

Na Litwie, na Łotwie, w Estonii, w Chorwacji, w Szwecji i w Szwajcarii. No i w Niemczech, gdzie była centrala mojej agencji menedżerskiej, do której zawsze wracałem po testach. Jeździłem jak turysta, ale widziałem tylko boiska i hotele.

Skoro nikt cię nie chciał, to nie pomyślałeś sobie, że się nie nadajesz?

Nie, to nie tak! Wcześniej w Europie byłem raz, na turnieju w Niemczech na kilka dni. To było latem. Po raz drugi przyjechałem tu zimą, której w ogóle nie znałem. W Rio jest zawsze ciepło. Nawet w tym okresie zdarzają się dni, w trakcie których jest tam 30 stopni. A tutaj była masakra. Pierwszy raz w życiu grałem w piłkę w długich spodniach. Do tego trzeba było założyć czapkę i rękawiczki. Zamarzały mi nogi i ręce. Nie potrafiłem się przystosować do tych warunków i bardzo słabo wyglądałem. Ale nie wszędzie mnie odpalili – w Chorwacji chcieli podpisać ze mną kontrakt. Tam było trochę cieplej.

Co to był za klub? 

Z drugiej ligi. Byłem tam z Brunem – Brazylijczykiem, który przyleciał szukać tu klubu razem za mną. Tłumacz mi mówił przez telefon: „Marcus, oni was chcą, dostaniecie mieszkanie na dwójkę, będzie zarabiać tyle i tyle. Jeśli się zgadzacie, to możecie podpisać w każdej chwili”. Zgodziliśmy się. Mieliśmy podpisać następnego dnia rano przed treningiem. Ale przyszedł do nas wtedy menedżer i powiedział, że mamy się spakować i wyjeżdżamy. Agencja się nie dogadała z tym klubem. Pozamiatane, nic nie mogliśmy zrobić. Ten kolega się wtedy spakował i zrezygnowany wrócił do Brazylii.

Ty nie miałeś podobnych myśli?

Chciałem dalej walczyć. Później było ciężko, bo przyjechałem w listopadzie a wszystko tak się przeciągało, że święta, Sylwestra i Nowy Rok spędzałem w hotelu sam jak palec. W styczniu przyszedł do mnie menedżer i powiedział, że ma dla mnie klub z Polski. Pojechałem do Hanoweru, gdzie na obozie była Flota. Zagrałem bardzo dobrze w sparingu, ale trener Nemec i tak mnie nie chciał. Mieli już po rundzie prawie pewny awans, a on miał swoich zawodników. Ale spodobałem się też Andrzejowi Kaliszanowi, który był we władzach Floty i miał kontakt z moją agencją. Powiedział, że załatwi mi inny klub w Polsce, a latem znów będę mógł spróbować we Flocie już w I lidze.

W trochę ponad dwa lata przebyłeś drogę od Vasco da Gama do Piasta Choszczno. Wiedziałeś wtedy cokolwiek o tym klubie?

Że to małe miasteczko i klubik. Ale skoro mi obiecali, że to tylko pół roku, żeby nie stracić tego czasu, to się zgodziłem. Grałem w IV lidze. Mieszkałem w hoteliku koło stadionu. A ludzie byli świetni, z niektórymi mam do dziś kontakt. Wiedzieli, w jakiej byłem sytuacji. Miałem mało pieniędzy, czasami nawet w ogóle ich nie miałem, ale nie marudziłem. Starałem się też uczyć polskiego. Nie zakładałem, że będę tu mieszkać 10 lat, ale wiedziałem, że skoro tu żyję, to muszę opanować podstawy. Napisałem sobie wymowę na kartkach, na początku uczyłem się liczenia od 1 do 10. Ciężko było. A latem okazało się, że Flota znów mnie nie chce. Ale Kaliszan powiedział, że on i Leonowicz, który był sponsorem, i tak się wycofują z tego klubu. I że wezmą mnie do Czarnych Żagań do II ligi.

Tam w ogóle nie grałeś. 

Bo nie miałem papierów. Nie potrafili mi załatwić karty pobytu, a ja sam tym bardziej tego nie ogarniałem. Przez pół roku tylko trenowałem. A jak nie grałem, to nie było mnie też na liście płac. Dwa razy w miesiącu przychodził menedżer i dawał mi 200 złotych. Mieszkałem w hotelu. Ale kiedyś przyszła babka i powiedziała, że klub nie płaci, więc mam się wynosić. Nie miałem pieniędzy. Nie wiedziałem, gdzie mam się podziać.

Wylądowałeś na ulicy?!

Nie, inni piłkarze, którzy normalnie zarabiali, wynajęli mieszkanie i mnie przygarnęli. Spałem na sofie. Na bardzo dobrych ludzi trafiłem. Dużo pomógł mi Mariusz Kryszak, który gra dziś w Chojniczance. Mateusz Trachimowicz zabierał mnie do siebie na święta, gdy myślałem, że znów będę musiał siedzieć sam i nie miałem ich za co przeżyć.

PRUSZKOW 06.09.2015 MECZ 7. KOLEJKA I LIGA SEZON 2015/16 --- POLISH FIRST LEAGUE FOOTBALL MATCH: POGON SIEDLCE - ARKA GDYNIA 2:2 MARCUS VINICIUS FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Dlaczego nie wracałeś do Brazylii?

Chciałem, ale nie miałem pieniędzy na bilet. Agencja powiedziała mi, że już i tak za dużo we mnie zainwestowała. Zostałem na lodzie.

Jak to wszystko odbierała twoja rodzina w Brazylii? Nie mogli ci jakoś pomóc?

Nie miałem z nimi zbyt wielu kontaktów. Mój stary laptop się popsuł, zresztą internet nie był jeszcze tak popularny. Dzwoniłem do nich raz na jakiś czas. Nie chciałem denerwować rodziców, więc nie tłumaczyłem dokładnie, jak żyję.

Ostatecznie trafiłeś do Ciechocinka. To był punkt zwrotny?

W Żaganiu wsadzili mnie w samochód i zawieźli do Koszalina. Miałem tam grać w V lidze za mieszkanie i 900 złotych. Ale zadzwonił do mnie Mariusz Kryszak i gdy o tym usłyszał, powiedział, że przyjedzie po mnie. Nawet nie wiedziałem, gdzie jestem, ale zszedłem do recepcji i podałem mu adres. Spakowałem się i zabrał mnie do Ciechocinka. Na początku były nerwy, bo znów nie było wiadomo, że czy będę mógł w ogóle grać. Ale Mariusz mnie pocieszał i mówił, że jeśli nie wyjdzie, to da mi na bilet. Ale udało się. W Ciechocinku mieszkałem w sanatorium, było skromnie, ale spokojnie. Poznałem tam trenera Bartoszka. I tak, to był punkt zwrotny, bo bardzo dobrze u niego grałem.

Zaczęły się tobą interesować nawet kluby z Ekstraklasy. Uwierzyłbyś w to pół roku wcześniej? 

Wiesz, ja zawsze w to wierzyłem! Oglądałem w telewizji i widziałem, że dałbym tam sobie radę.

To dlaczego nigdzie nie zdawałeś testów? Wtedy już wiedziałeś, jak wygląda u nas zima.

Zawodnicy, którzy przyjeżdżają do klubu na testy, często są lekceważeni. Przez lata doświadczyłem tego wiele razy. Tylko ci, którzy coś kosztują, są traktowani jak bogowie. Gdy byłem na testach w Jagiellonii u trenera Probierza, zadzwonili do mnie z Zawiszy, żebym przychodził i podpisał kontrakt od razu bez żadnych testów. Byli blisko awansu do I ligi, więc wybrałem to, bo nie wiedziałem, jak będzie z Jagiellonią. Podpisałem na pół roku, pojechałem do kolegi na święta, a później rozpocząłem przygotowania jako piłkarz Zawiszy. Na początku lekko skręciłem staw skokowy. Jak wróciliśmy z obozu do Bydgoszczy, trener Kuras kazał mi iść do dyrektora i rozwiązać kontrakt, bo mnie nie chce!

Nagle przestał cię chcieć?

Nie wiadomo, czy on kiedykolwiek mnie chciał, czy tylko dyrektor Burlikowski. Kurde, nie mogłem w to uwierzyć. Łzy same mi leciały. Wszystko zaczęło mi się układać, myślałem, że pokażę się w II lidze, a tu taka rzecz. Prosiłem jeszcze trenera, żeby dał mi szansę, żeby mógł mnie poznać, ale nie on nie chciał o tym słyszeć.

Ale skoro miałeś podpisany kontrakt, to nie musiałeś odchodzić.

Powiedziałem im, że się nie zgadzam na rozwiązanie. Niby gdzie miałem iść z tą kontuzją? Ale oni wiedzieli, że ja nie mam pieniędzy. Dostałem tam tylko 600 złotych. Powiedzmy, że za podpis – poprosiłem o nie, bo nie miałem za co przeżyć świąt. Wtedy powiedzieli mi, że jak nie rozwiążę kontraktu, to będę musiał zapłacić za hotel, w którym mieszkałem w Bydgoszczy, a który miał opłacić mi klub.

Szantażowali cię?!

Niestety. Nie miałem pieniędzy, nie miałem klubu. Zadzwonili przynajmniej do Rumi i załatwili mi klub w III lidze. Znów krok w tył.

To najgorsze, co cię spotkało w Polsce? Nie miałeś problemów np. z rasizmem?

Dużo tych przykrości było. Nawet tutaj w Gdyni. Pewnego razu byliśmy w sklepie w Glauberem, który nie rozumiał po polsku. Zaczęli nas atakować jacyś pijacy. Żeby się nie przejmował, kłamałem mu, że to tylko kibice. Pomyślałem sobie, że dopóki nas nie tkną, nie ma sensu się nimi przejmować. W samochodzie na parkingu siedziała moja dziewczyna. Szli za nami i nas wyzywali. Gdy Glauber wsiadał już do samochodu, został opluty. Nie wiedziałem, co robić – ruszać na nich czy nie? Ostatecznie wolałem to olać i iść w swoją stronę. Mam niestety kilka takich epizodów.

A nie miałeś problemów, żeby odnaleźć się w polskiej szatni?

Miałem, ale jakoś musiałem się przystosować. Pomijając to, że Brazylijczycy są bardziej uśmiechnięci, pomocni i otwarci, a Europejczycy zamknięci w sobie, to u nas nie ma takiego podziału na starych i młodych. Tu niektórzy wymagają respektu tylko z powodu kilku lat różnicy. Jak w Brazylii powiesz do młodego, że ma iść po piłkę, którą ty wykopałeś, to będzie dziwne. Ale taką macie kulturę, nie krytykuję tego. Poza tym zawsze byli już młodsi ode mnie, na których skupiała się uwaga.

Dlaczego nie wyszło ci w Bełchatowie?

Po pół roku w Rumi do Ekstraklasy wziął mnie trener Bartoszek. Dobrze grałem, zabrakło mi tylko goli.

Po sieci nawet krążyły filmiki z twojego występu z Lechem.

Mój najlepszy mecz w Bełchatowie. Henriquez mnie zapamiętał na dłużej (śmiech). Bartoszka później zastąpił Paweł Janas, a Bełchatów miał się zdecydować, czy chcą mnie wykupić. I to też była dziwna sytuacja, bo Janas mi mówił, że już powiedział prezesowi, że mnie chce. Idę do prezesa, a ten, że nic nie wie i czeka na decyzję trenera. I tak chodziłem od drzwi do drzwi. Ostatecznie musiałem się spakować i wrócić do Orkanu.

Ale przyznaj, że to trochę podejrzane – pokazałeś się w Ekstraklasie, miałeś szansę w niej zostać, a tu nagle wylądowałeś w III lidze

Bo zabrakło mi dobrego menedżera. Gdyby ktoś mi pomógł, to może trafiłbym do I ligi. Albo nawet do jakiegoś średniego klubu w Ekstraklasie. Poza tym właściciel w Rumi mnie mocno namawiał, żebym został, bo robi ekipę na awans. I że jak wygramy ligę, to na pewno nie pożałuję. Potrzebowaliśmy remisu w ostatnim meczu, ale przegraliśmy.

Ale nie ma tego złego, przynajmniej poznałeś swoją przyszłą żonę.

Chodziła na mecze Orkanu. To córka właściciela. Wcześniej poznaliśmy się na urodzinach, ale dopiero na imprezie po zakończeniu sezonu coś zaiskrzyło. Zaprosiłem ją później na imprezę i zaczęliśmy się spotykać. Dobrze się też potoczyło, bo po roku trafiłem do Arki. Po raz drugi, bo wcześniej też byłem na testach. I znów trafiłem na… trenera Nemca. Ale nawet nie pamiętał, że dwa razy nie chciał mnie we Flocie. Udało się go przekonać.

Masz długą listę ludzi z Polski, do których masz żal?

Nie mam żalu do nikogo. Bóg wszystko wie, a każdy ma swoje sumienie. Prędzej czy później trzeba będzie zapłacić za to, co się zrobiło.

Jesteś w Arce piąty rok. Tak już zostanie?

Świetnie się tu czuję i nie chcę zmieniać klubu. Tu jest mój drugi dom. Na początku było ciężko. Ludzie patrzyli na mnie nieufnie, bo tyle lat grałem tylko w niższych ligach, a w Ekstraklasie nie strzeliłem gola przez cały sezon. Komentowali negatywnie mój transfer. I to mnie zmotywowało, bo chciałem ich przekonać do siebie. W pierwszym sezonie zostałem wicekrólem strzelców w I lidze. Wtedy miałem mnóstwo ofert. I duże większe pieniądze.

Gdzie mogłeś odejść?

Kilka opcji przez te lata było. Górnik Łęczna zaraz po awansie mnie mocno chciał. Mówili, żebym wsiadał w samolot i przylatywał do Warszawy podpisać kontrakt. Sąsiedzi też pytali o ewentualne zainteresowanie. Dzwonili do mnie przed ostatnim meczem ligowym z Dolcanem Ząbki. Na początku myślałem, że ktoś robi sobie ze mnie jaja. Gdy okazało się, że to jednak dyrektor, to powiedziałem, że skoro gram dla Arki, to nie mogę. A dzień później strzeliłem hat-tricka i jeszcze bardziej mnie chcieli. Ale ja naprawdę bym tak nie mógł. Dziś musiałbym dostać naprawdę świetną propozycję, żeby ją rozważać. Tu się zżyłem, zapracowałem sobie na szacunek, więc nie warto tego tracić za pięć tysięcy złotych więcej.

Jak często zadręczasz się pytaniami o to, co by było, gdybyś wcześniej wypłynął?

Często. Bardzo żałuję, że nie trafiłem do Arki dwa lata szybciej. Albo pięć.

Za chwilę będziesz miał 33 lata. To prawda, że ciągle zostajesz po treningach, żeby ćwiczyć wolne i karne?

Tak, zostaję z młodymi i trenuję. Chcę strzelić jeszcze dużo bramek dla Arki.

Często latasz dziś do Brazylii?

Teraz raz w roku, ale na początku nie byłem u siebie przez pierwsze trzy lata. Dopiero jak trafiłem do Bełchatowa, poleciałem po raz pierwszy. Opowiedziałem wtedy mojej rodzinie wszystko z detalami. I że niczego nie żałuję, bo jestem szczęśliwy. Brakuje mi tutaj tylko brazylijskiej pogody.

W Polsce spotkała cię jeszcze jedna wielka tragedia – tutaj zmarł twój tata.

Zmarł w trakcie mojego wesela. Moja rodzina przyleciała wtedy do mnie po raz pierwszy. Tata, mama, babcia, brat, siostra, ciocia. Bardzo im się podobało. Tata uśmiechał się, tańczył.

Chorował wcześniej?

Brał tabletki na ciśnienie i cukrzycę. Miał atak serca. Nagle upadł na podłogę. Nie widziałem tego, dopiero mój kolega mnie zawołał. Próbowaliśmy mu pomóc, zadzwoniliśmy po karetkę, ale nie udało się go uratować. Nie mogłem w to uwierzyć. Piękne święto, a potem taka wielka tragedia.

Czujesz się teraz bardziej Polakiem czy Brazylijczykiem?

Pół na pół. Może jak dostanę obywatelstwo, to szala się przechyli.

Jak wygląda twoja sprawa?

Mój pierwszy wniosek został odrzucony. Złożyłem drugi i czekam na odpowiedź.

To ma jakiś związek z przepisami, które obowiązują w Ekstraklasie?

Nie, planuję tutaj swoją przyszłość. Obywatelstwo ułatwia wiele rzeczy, jeśli chodzi o sprawy formalne. Ale przede wszystkim chcę. Niedawno urodziła mi się córka. Trochę mniej śpię, ale Gabriela jest kochana. Niedługo będzie dorastać i chcę, żeby wiedziała, że tata też jest Polakiem jak ona.

Znasz jakąś historię piłkarza, która by przypominała tę twoją?

Gdy było tu kilku Brazylijczyków, to cały czas im tłumaczyłem, że tak naprawdę mają wszystko – klub, pieniądze i czas, żeby zrobić karierę. Ale drugiego Marcusa nie znam.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Fot. FotoPyK, 400mm.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

24 komentarzy

Loading...