Andrzej Rybski i Kuba Biskup śmieją się: “Jak oni mogą mówić, że my nie chcemy awansować, kiedy Ekstraklasa jest dla wszystkich marzeniem i jeszcze lepiej zarobimy?”. Władze klubu ustanowiły ogromną jak na Chojnice premię. To już nie są żarty. Wiemy, o co gramy – mówi w rozmowie z Weszło Maciej Chrzanowski, dyrektor sportowy Chojniczanki. Czas najwyższy poznać bliżej lidera pierwszej ligi.
Wielu ludzi ze środowiska pytanych o kandydatów do awansu do Ekstraklasy wyjątkowo rzadko wskazuje lidera tabeli.
– Tak, też czytamy te wypowiedzi trenerów, działaczy i piłkarzy. My jesteśmy skromnym klubem, który coraz bardziej się rozwija, buduje coraz lepszy zespół. Wiedzieliśmy już przed sezonem, że mamy fajnych zawodników, a jeszcze się wzmocniliśmy. Końcówka poprzedniego sezonu potwierdziła, że możemy grać dobrą i ofensywną piłkę. Ugraliśmy w ten sposób pierwsze miejsce, chociaż… pamiętamy, gdzie jest nasze miejsce w szeregu i jakim budżetem dysponujemy.
Budżet jest jeden z niższych w lidze, około trzech milionów złotych.
– Dokładnie.
Dodatkowe piękno tej historii jest takie, że wy – licząc od zakończenia rundy jesiennej – pół roku wcześniej drżeliście o utrzymanie.
– Po sezonie 2014/15, kiedy zajęliśmy piąte miejsce, wzięliśmy piłkarzy o określonej renomie: Bartoszewicza, Lisowskiego, Grischoka. Zaczęliśmy pechowo, kontuzję złapał Tomek Mikołajczak, który miał wcześniej 14 bramek i 10 asyst, a obciążenia w terminarzu były wysokie: w środę graliśmy z Arką w Pucharze Polski, wróciliśmy po dogrywce o 2 w nocy, a w czwartek ruszaliśmy do Nowego Sącza na ligę. Fatalnie rozpoczęliśmy również wiosnę. Przez cały czas uważałem, że przez naszą grę i ciężką pracę nie zasługujemy na spadek. Trener Bartoszek tchnął jednak wiarę w zespół, trafił do chłopaków. Znaliśmy ich piłkarską wartość, nie było w transferach żadnego przypadku i potrzebowaliśmy popracować nad głowami. Zmieniliśmy też styl na bardziej ofensywny, on został do dziś.
Często dumnie pan podkreślał, że to pan wymyślił Bartoszka. Możecie mu zawdzięczać utrzymanie i pierwszej miejsce na półmetku rozgrywek, ale to on wybrał drogę do Ekstraklasy na skróty. Ja byłem zaskoczony.
– Nie jest tajemnicą, że mam z trenerem Bartoszkiem dobre relacje. Znaliśmy się już wcześniej, z czasów Unii Janikowo, kiedyś prosił mnie też, gdy byłem menedżerem, bym pomógł Marcusowi. Jesienią byliśmy na fali, trener był kapitanem tego okrętu i obawialiśmy się konsekwencji jego odejścia. Dograliśmy rundę bez większego tąpnięcia. Ale marzeniem każdego piłkarza i trenera, moim również, jest Ekstraklasa. Było nam przykro, ale życzyliśmy sobie jak najlepiej. Dla nas to też satysfakcja, że z Chojnic może wypromować się i dobry zawodnik, i dobry trener.
Korona miała wam też to zrekompensować, płacąc za rozwiązanie kontraktu trenera.
– Powiem tak: stratni nie byliśmy. Korona zachowała się dobrze, dalej współpracujemy – widać to po transferach Gostomskiego czy Przybyły.
Mówiąc o trenerach, pamiętajmy też o Mariuszu Pawlaku. W Chojniczance pracował przez kilka lat, wykonał dobrą pracę, mamy do siebie szacunek. Widzę, że z trenerami trafiamy dobrze, co jest w polskich realiach ewenementem. Działacze też wytrzymują ciśnienie i są cierpliwi. To biznesmeni, mają własne firmy, są wyrozumiali i wiedzą, czego oczekiwać od ludzi. Nie dali się wyprowadzić z równowagi nawet wtedy, gdy nasza sytuacja w tabeli stawała się bardzo trudna.
Wspomniał pan o przeprowadzanych transferach. Działu skautingu, wiadomo, nie macie, polski rynek zna pan dobrze. Ale w jakim sposób pierwszoligowiec dogaduje transfer reprezentanta Litwy?
– Niektórzy menedżerowie wiedzą, w jakich ramach finansowych się poruszamy, ale też na co u nas można liczyć – ja sprawę stawiam uczciwie. Zaproponowano mi Karolisa Chvedukasa, początkowo ocenialiśmy to jako bardzo trudny transfer. Udało się. Mamy w środowisku dobrą opinię, wszystkie pieniądze płacimy na czas i choć nie latamy do Turcji, w Niechorzu zawodnikom się podoba. Mówią, że tak przygotowanych pod nich warunków, planu i jedzenia wcześniej nie mieli. Piłkarz, który przychodzi do nas, nie zostanie odstrzelony po dwóch meczach. Nie ma szukania winnych, wskazywania palcem słabszego. Dużo rozmawiamy, szukamy przyczyn gorszej formy, znamy się również prywatnie. Dlatego menedżerowie wiedzą, że warto tu podsyłać zawodników, bo oni mogą tylko zyskać. Ale nie ukrywajmy: jesteśmy ograniczeni, nie stać nas na transfery gotówkowe.
Jaki był najwyższy transfer za pana kadencji?
– Jeszcze w drugiej lidze sprowadziliśmy Japończyka, który bardzo nam pomógł.
Ile kosztował?
– Ponad dwadzieścia tysięcy. Ale to nie tak, że klub mógł sobie sam na niego pozwolić. Pomogli życzliwi nam ludzie.
Przedstawia pan bardzo skromny obraz klubu i jego możliwości, ale w tym oknie pozyskaliście choćby Pawła Golańskiego.
– Nie ukrywam, że bardzo na niego liczymy. Chcemy, by był przywódcą, miał poważanie w szatni. Nie wymienia się nas w gronia faworytów do awansu – uznajmy, że ludzie mają do tego prawo – ale przeglądając nasz skład, naprawdę można stwierdzić, że jesteśmy mocni. Gramy ofensywnie, piłkarze lubią taki styl gry, Golański też chwalił nasze podejście. Zawodnicy nie przychodzą do Chojniczanki, żeby zarobić największe pieniądze w lidze, ale dla atmosfery, fajnego zespołu i wspólnego celu. Tym jesteśmy w stanie ich przekonać.
Ostatnio napisał pan na Twitterze o najlepszym w lidze duecie bramkarzy i wiadomo, że chodzi duet Budziłek-Gostomski. Ale wiceprezes Klauzo wspominał też o najlepszym w lidze duecie napastników. Kogo nie udało się sprowadzić?
– Napastnika, który w ostatnim sezonie zrobił awans do Ekstraklasy, w poprzednim – również (Emil Drozdowicz – przyp. PT). Byliśmy dogadani, ale w ostatniej chwili usłyszałem odmowę. Ja też staram się wyczuć nastawienie w negocjacjach, jak ktoś podchodzi do rozmów, czy twardo rozmawia o zmianie szczegółów. Stawiam na tych, którzy chcą do na przyjść. Ci zawodnicy wiedzą, że nie stać nas na obóz w Turcji, ale doceniają zaangażowanie nas wszystkich – również tych, którzy dają prywatne pieniądze na klub, są mu oddani i dokładają starań, by się rozwijał.
Wspomniał pan, że zawodnicy w Chojnicach mają raczej spokój, nie krytykuje się ich. Ze strony mediów presji również nie ma. Przypomina to trochę sytuację w Termalice – dopóki było fajnie to było fajnie, ale kiedy pojawiło się bardzo duże zainteresowanie to zaczęły się problemy.
– U nas też jest niby fajnie, spokojnie, ale ja jestem w klubie od pięciu lat i presja była od początku. Nie jest tak, że mówimy sobie “musimy awansować”, tylko napędzają nas wyniki. W pierwszym sezonie mieliśmy grać o środek tabeli drugiej ligi, a niespodziewanie zrobiliśmy awans. Jako beniaminek pierwszej ligi do samego końca biliśmy się o utrzymanie, byliśmy bliscy spadku. Potem świetnie odpaliliśmy, zajęliśmy piątą lokatę, by przejść do wielkich nerwów o pozostanie w lidze. Nigdy nie stawialiśmy sprawy: “musicie się utrzymać bo klub upadnie i nie będziemy wam płacić”. Ja wiedziałem jednak, że byłaby to tragedia. Dziś czujemy, że pojawiła się ogromna szansa. I chcemy ją podjąć. Są zawodnicy, którzy w przeszłości już awansowali do Ekstraklasy, ale w tej Ekstraklasie się nie utrzymali. Są też nowi trenerzy Hermes i Gruszka, to dla nich szansa zaistnienia, tak jak i dla mnie. Presja jest, ale ona nas napędza.
Gdybyście nie podchodzili poważnie do tematu Ekstraklasy, to nie byłoby wyznaczonej dla zespołu premii. Milion złotych za awans.
– Andrzej Rybski i Kuba Biskup śmieją się: “Jak oni mogą mówić, że my nie chcemy awansować, kiedy Ekstraklasa jest dla wszystkich marzeniem i jeszcze lepiej zarobimy?”. Władze klubu ustanowiły ogromną jak na Chojnice premię. To już nie są żarty. Wiemy, o co gramy.
Trenerzy Gruszka i Hermes to duet czy ten pierwszy jest firmującym pracę drugiego?
– Gdybyśmy mieli za trenera Hermesa i tylko człowieka z papierami, byłoby to uderzenie w nasz klub. Wzięcie człowieka, który na ławce nie miałby nic do powiedzenia i tylko figurował, to okazanie dla niego braku szacunku. A ja Gruszkę znałem już wcześniej, ściągałem do Nielby Wągrowiec. Hermes ma dziś większą odpowiedzialność, ale Gruszka jest pierwszym trenerem i mają blisko współpracować. Trochę obawiałem się tego rozwiązania, ale dziś słyszę, że jest dobrze i zawodnicy są zadowoleni.
Nie brak im jednak doświadczenia do tak dużego zadania, z jakim się mierzycie? Przed wami 15 meczów, które mogą wnieść was na znacznie wyższy poziom.
– Wiemy, jaki styl pracy ma trener Bartoszek – to typ motywatora, widać to było w ostatnim meczu Korony w Gdyni. Kiedy przychodził, to te jego cechy, nastawienie na ofensywną grę i mentalne wsparcie dla zawodników były nam potrzebne. Ale teraz uważałem, że nie potrzeba nam motywatora. Jest już taka motywacja, presja i świadomość, o co gramy, że za moment bylibyśmy za mocno napompowani. Nie potrzebujemy ani krzyków, ani wielkich haseł. Dlatego uznałem wspólnie z zarządem, że potrzebujemy trenera dobrze przygotowanego merytorycznie, z trzeźwym spojrzeniem. Hermes też jest taki, że rzadko się denerwuje, chociaż potrafi zareagować.
Wspomnieliśmy wcześniej o transferach do Chojniczanki, a w drugą stronę? Ci zawodnicy stali się już atrakcyjni na rynku?
– Łukasz Kosakiewicz miał propozycję z Jagiellonii. Byliśmy skłonni rozmawiać o transferze, ale proponowane kwoty nie dawały nam żadnej satysfakcji. Uznaliśmy z zawodnikiem, że odpuszczamy temat. Były zapytania o Łukasza Budziłka, ale nie chciał odchodzić, również o Marcina Biernata czy Michała Markowskiego. Nikt jednak nie chciał płacić za tych zawodników wielkich pieniędzy. W końcu im powiedziałem: “jeżeli wszyscy skoncentrujemy się na wspólnym celu, trafimy do Ekstraklasy razem”.
“Skazani na lekceważenie” – znów powraca to hasło i idealnie pokazuje, jak jesteście postrzegani wokół.
– Nie ukrywam, że jest to dla nas przykre. Nie chodzi o sam awans do Ekstraklasy, ale klub przeszedł ścieżkę z okręgówki do pierwszej ligi dzięki ciężkiej pracy ludzi i prywatnym pieniądzom, bo nie mamy ani silnego sponsora, ani dużych dotacji. Po awansie do pierwszej ligi cieszyliśmy się, że znajdziemy się w Skarbie Kibica Przeglądu Sportowego. Ale kiedy przeczytałem hasło “Skazani na lekceważenie”, to prawie spadłem z krzesła. Zarzucają nam dziś, że nie mamy odpowiedniego stadionu. A czy Termalica miała stadion, kiedy awansowała? Czy Podbeskidzie miało? Być może my pół roku, rok po awansie też będziemy mieli. Fajnie się opowiada, że w Ekstraklasie potrzebny jest klub z dużego miasta, ale my w Pucharze Polski mieliśmy zapełnione trybuny i fajnie się to oglądało. Dzwonili marketingowcy z innych klubów i pytali: “Jak wy to robicie, że tak fajnie widać u was reklamy wokół stadionu?”. Może dla kogoś to błahe, ale nas motywuje do dalszej pracy. Pokazujemy, że mimo niewielkich zasobów można robić fajną robotę. Tym, którzy nadal w nas nie wierzą, będziemy udowadniali, że jednak można.
Ruszają pana te zarzuty o stadion, ale wy macie obiekt tylko na trzy tysiące widzów. Zaczynacie już działania, by dostosować się do ekstraklasowych standardów? Możecie mieć problemy.
– Zdajemy sobie sprawę, że czeka nas bardzo dużo pracy, by dostosować obiekt do wymogów Ekstraklasy. Niezależnie od awansu, będzie podgrzewana płyta, powstanie spółka. Kiedyś brakowało oświetlenia i mówiono, że nie będzie na to środków – oświetlenie jest. Kiedyś brakowało nam budynku – budynek jest. Wszyscy myśleli, że nic się nie uda zrobić, ale burmistrz wspólnie z zarządem dokonują rzeczy niemożliwych. Zdajemy sobie sprawę, że to potężnie trudne zadanie, ale zrobimy wszystko, by spełnić ekstraklasowe wymogi. Meczem z Legią w Pucharze Polski pokazaliśmy, że się da – dostawiliśmy trybunę i wyszło dobrze.
Co będzie największą przeszkodą i wyzwaniem, by awansować?
– Tak jak pan powiedział, rosnąca presja. Ściągając zawodników, patrzyłem, czy w przeszłości grali o awans do wyższych lig. Biskup, Zawistowski, Niedziela, Pietruszka, blisko był Kieruzel, Golański – to są co piłkarze. Oni wiedzą, o co chodzi, nie są przestraszeni i czują ten klimat. Wierzę, że podołają.
Rozmawiał PIOTR TOMASIK