Stuttgart. Długo wyczekiwana konferencja prasowa. Na salę wchodzi facet wyglądający jak wrak. Ma podbite oko, strupy na policzku, siedzi w czapce, która zakrywa kilka sporych ran. Przez cały czas drży mu głos, a w pewnym momencie kompletnie się rozkleja. Przeprasza wszystkich. Fanów, rodzinę i klub. Nawet nie próbuje się usprawiedliwiać. Dramatycznie brzmi to, że na razie nie chce mieć nic wspólnego z profesjonalną piłką i nie wiadomo, czy w przyszłości w ogóle mu się odmieni. Po trzech minutach monologu nie daje już rady i wychodzi w pośpiechu. Tak wygląda dziś Kevin Grosskreutz. Były już piłkarz VfB Stuttgart.
Od obecności w drużynie mistrzów świata, od bycia ulubieńcem Südtribune, od regularnych występów w Borussii Dortmund, do wylecenia na kopach z drużyny VfB. Tej samej, która gra obecnie w 2. Bundeslidze. Tej samej, w której Grosskreutz dzielił linię defensywy z Marcinem Kamińskim. Jeśli kiedyś będziecie potrzebowali dobrej sytuacji do zobrazowania słowa “zjazd”, przypadek Kevina wyznacza w tej materii pewne standardy.
Co tym razem odwalił były reprezentant Niemiec? Nazwijmy to syndromem Langila razy sto – głównie dlatego, że fajerwerki podczas odpału byłego gracza BVB były właśnie ze sto razy większe. Gdy Niemiec nie znalazł się w kadrze meczowej na mecz z Kaiserslautern z powodu drobnego urazu, jego wizja szybko ułożyła się w spójną całość: skoro weekend jest wolny i nie trzeba się niczym regenerować, można iść w tango. Zaczęło się od sprawdzania uroków dzielnicy czerwonych latarni, a gdy potrzeba było większej dawki nocnych wrażeń, Grosskreutz postanowił sprawdzić, jak wypadnie w ulicznej bójce. Od słowa do przepychanki, od przepychanki do mordobicia. Grupa na grupę. Niemiec chyba nie rozdawał w tej walce kart, a świadczą o tym choćby zdjęcia, które cyknięto mu ze szpitala, do którego trafił od razu po zajściu.
Słabo, co? Grosskreutz wyszedł dopiero po kilku dniach. Dla profesjonalnego klubu nie jest to najlepsza wizytówka, gdy piłkarz przez własną głupotę doprowadza się do takiego stanu.
Obserwujemy Grosskreutza od lat i mieliśmy dziwne przekonanie, że prędzej czy później musiało dojść do takiej akcji. Grosskreutz już od dłuższego czasu dawał sygnały, że nie jest zbyt zrównoważonym człowiekiem. Jeszcze za czasów gry w Borussii Dortmund rzucił w kibica FC Koeln… kebabem. Nie wytrzymał, gdy ten go zaczepił i próbował uświadomić, co myśli o BVB. Inny przykład? Podczas spędzania czasu wolnego w Niemczech za czasów Galatasaray KG kopnął na ulicy kobietę w brzuch, podczas gdy ta miała wdać się w przepychankę z jego matką. Brzmi jak scenka z życia patologicznej rodziny, a nie normalny dzień zawodowego piłkarza. 95% kibiców futbolu w Niemczech miało go za głupka już od momentu, w którym niezdarnie próbował wbić szpilkę w kibiców Schalke. – Jeśli okazałoby się, że mój syn jest kibicem Schalke, oddałbym go do domu dziecka – powiedział swego czasu, co – bardzo słusznie zresztą – zostało odebrane jako dowód na deficyty intelektualne Kevina. O mniej spektakularnych akcjach jak to, gdy na mistrzowskiej fecie musiał być doprowadzany do toalety w asyście ochroniarzy (bo samemu nie dałby rady) czy przenosiny do Turcji tylko po to, by wrócić po czterech miesiącach bez rozegranego meczu już nie wspominamy.
Teraz Grosskreutz będzie musiał odpocząć od piłki. Pozostaje liczyć na to, że taki cios od życia pozwoli mu się ogarnąć.