Ciekawie dzieje się w polskim sporcie. W konkursie mistrzostw świata na normalnej skoczni mieliśmy trzech Polaków w pierwszej dziesiątce, w tym dwóch na czwartym i piątym miejscu. A jakie emocje nam towarzyszą? Podobne, jak po ćwierćfinale EURO czy remisie 3:3 Legii z Realem – niedosyt, zawód, rozczarowanie…
Z drugiej strony – od kogo mamy wymagać, jeśli nie od takiej ekipy? Dziś na 90-metrowej skoczni w Lahti w reprezentacji Polski byli mistrz świata, dwukrotny mistrz olimpijski, zdobywca Kryształowej Kuli, zwycięzca i drugi zawodnik Turnieju Czterech Skoczni, zwycięzcy 3 z 4 ostatnich konkursów Pucharu Świata, rekordzista normalnej skoczni w Lahti oraz zwycięzca i drugi zawodnik wczorajszych kwalifikacji. A to wszystko tylko czterech zawodników! Wymagaliśmy więc od nich wiele, w najbardziej optymistycznych wizjach niektórzy widzieli całe polskie podium, a typowanie dwóch medali wcale nie było science-fiction. Niestety, konkurs nie ułożył się po myśli biało-czerwonych. Skończyło się na 4. miejscu Kamila Stocha, 5. Macieja Kota i 8. Dawida Kubackiego (Piotr Żyła był 19.).
– Piąte miejsce to dla mnie porażka. Cele były wyższe. Oczywiście, trzech w pierwszej dziesiątce to dobry wynik, ale chcieliśmy medali – mówił wprost Maciej Kot w wywiadzie dla TVP po konkursie.
– Dla mnie jednak nic się nie zmienia. Pierwszego celu nie zrealizowałem, ale zostały jeszcze dwa. Teraz trzeba odpocząć, zregenerować się i walczyć.
Kot jest jedynym, który używa słowa „porażka”. Kamil Stoch był znacznie bardziej stonowany, podobnie jak Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego.
– To nie jest rozczarowanie, bo przecież nasi skoczkowie byli w ścisłej czołówce, pokazali, że są w bardzo dobrej formie i do medali zabrakło im bardzo mało. W przypadku Kamila Stocha zdecydowała pierwsza seria, z której był trochę niezadowolony, bo minimalnie spóźnił skok – oceniał Tajner w rozmowie z TVP. – W mistrzostwach świata o wyniku przy tak wyrównanej stawce decyduje dyspozycja dnia. Nasi mieli ją wczoraj, dziś odrobinę mniej.
Nie czarujmy się jednak: Kamil Stoch ma pełne powody, by mówić o rozczarowaniu. On, po zwycięstwie w Turnieju Czterech Skoczni i przy prowadzeniu w Pucharze Świata, był faworytem dzisiejszych zawodów. Medalu jednak nie zdobył, zajął to najbardziej niewdzięczne, czwarte miejsce, podobnie jak w 2009 roku w Libercu. Do medalu stracił 1,1 punktu. Sumę odległości miał taką samą, jak trzeci Marcus Eisenbichler, przegrał z nim ocenami sędziów.
– Mam mieszane uczucia. Czwarte miejsce jest dobre, ciężko pracowałem i powinienem się cieszyć. Ale z drugiej strony było tak blisko medalu i wiem, że było mnie na niego stać. Mogę być zadowolony, ale czuję trochę niedosytu – podsumował na antenie TVP. – Trudno się dziś do czegoś przyczepić, my skakaliśmy dobrze, jednak rywale byli niesamowici. Poziom konkursu był niezwykle wysoki i wyrównany.
Słowa Stocha potwierdzał także mistrz świata Stefan Kraft. – Trzeba mieć trochę szczęścia, by zdobyć tu medal. Ja je miałem, a na przykład Polakom go zabrakło – ocenił Austriak, który Andreasa Wellingera wyprzedził o 2,1 punktu.
O zawodach na normalnej skoczni możemy powoli zapominać, teraz skupiamy się na dwóch polskich okazjach do rewanżu. W czwartek konkurs na dużym obiekcie, a w sobotę drużynówka.