Wyobrażacie sobie taki tytuł w dzisiejszych czasach? Wisła w składzie z Tomaszem Cywką remisuje z Ciro Immobile, Marco Parolo i Felipe Andersonem? Szanse – nikłe. Dzisiaj przypada 14. rocznica szalonego meczu na Stadio Olimpico, kiedy to padło aż sześć goli.

Pisanie o tamtej Wiśle Henryka Kasperczaka to czysta przyjemność. W składzie z Marcinem Baszczyńskim, Mauro Cantoro i Kalu Uche wymiatali na każdej arenie, szczególnie na tej europejskiej. Najpierw poradzili sobie z Glentoranem, potem z Parmą, a na dokładkę rozbili w pył Schalke Gelsenkirchen. W czwartej rundzie los dał im Lazio, czyli zespół, który w poprzednim sezonie Serie A zajął czwarte miejsce. I Wiśle tak naprawdę zabrakło tylko trochę szczęścia i koncentracji, by ekipę ze Stadio Olimpico wyeliminować.
Kibice Lazio byli przekonani, że Wisła zostanie pokonana i można będzie wrócić do rozgrywek krajowych. Gdy jednak zobaczyli obraz spotkania, to mogły wyjść im gałki oczne z orbit. Mimo, że Nikola Lazetić w 22 minucie wyprowadził gospodarzy na prowadzenie, to była to bramka zdobyta w bólu i cierpieniu, która idealnie odwzorowywała stan włoskiego zespołu. Wisła przystąpiła do ataku i skończyło się to wyrównaniem przed przerwą. Gdy już oba zespoły były mentalnie w szatni, to Mariusz Jop strzelił gola… samobójczego.
Po przerwie nie wiele się zmieniło. Wisła wyprowadzała groźne kontry, a jedna z nich zakończyła się podyktowaniem rzutu karnego dla „Białej Gwiazdy”. W takim momencie do piłki mógł podejść tylko Maciej Żurawski. Mimo, że golkiper włoskiego zespołu wyczuł strzelca, to Wisła mogła się cieszyć z gola. Trzynaście minut później „Żuraw” skompletował dublet, również strzelając z rzutu karnego. Wyobrażacie sobie miny fanów Lazio? Zapewne niejeden krzyknął „Mamma mia!”.
Co prawda Lazio wyrównało, ale wynik 3-3 z polską drużyną rodził nadzieje. W rewanżu, to „Aquile” okazali się lepsi i wygrali 2-1 w Krakowie, ale wynik ze stolicy Włoch idzie w świat.
Po Glentoranie Wisła wyeliminowała jeszcze Primorje Ajdovscina ze Słowenii.
Wysoko wygrany to był dwumecz. W Krakowie chyba 6-1 było a tamci chyba nawet 2 samobóje sobie strzelili. Pamiętam też że któryś redaktor w felietonie napisał humorystycznie że Wisła „przejechała się po grupie słoweńskich chłopaków zgarniętych z dworca autobusowego”.
A tak na poważnie to aż łezka się w oku kręci. Tamto Lazio to nie było co prawda to Lazio co zdobyło scudetto w 2000 ale i tak wysokie progi. Zobaczymy co Legia w czwartek zrobi ale cienko to widzę po ostatnich meczach. Chyba pozostaje grać na 0-0 i czekać cudem na karne bo Ajax jest nieskuteczny.
Treść usunięta
Gdyby wówczas Biała Gwiazda miała lepszego bramkarza, niż Angelo „Parodysta” Hughes i lepszego stopera, niż Mariusz „Pechowiec” Jop, to mogłaby dojść nawet do półfinału. W ćwierćfinale czekał Besiktas Stambuł, który moim zdaniem był w zasięgu ówczesnej Wisły. Potem trafiliby w półfinale na FC Porto i to już byłyby raczej za wysokie progi (Jose Mourinho na ławce trenerskiej; w składzie m. in. Vitor Baia, Paulo Ferreira, Ricardo Carvalho, Jorge Costa, Deco, Maniche, Benni McCarthy).
Dla mnie sekret dlaczego tamta Wisła zawodziła w kluczowych momentach to właśnie brak porządnego golkipera, ZAWSZE mieli jakiegoś parodystę, najlepszy z nich wszystkich był Majdan, a przecież to nigdy nie był jakiś wybitny fachowiec, porównując do jakośći jaką mieli z przodu (Żurawski, Frankowski), czy w pomocy (Uche, Szymkowiak, Kosowski, Sobolewski) naprawdę bramka była obsadzona mizernie. Zresztą obrona też, niby był Głowacki czy Baszczyński, ale zawsze zaplątał się też jakiś Stolarczyk czy Jop, dlatego też ich mecze zwykle kończyły się strzelaninami, a sami mieli zazwyczaj ciężkie zadanie-strzelić jeszcze więcej niż stracą.