Ubiegły rok był dla niego jazdą bez trzymanki. Kolejne rekordy świata i Europy juniorów, namaszczenie na następcę kończącego karierę Tomasza Majewskiego, debiut na wymarzonych igrzyskach olimpijskich, ale też oskarżenia o doping i trzymiesięczna walka o udowodnienie, że jest jednak czysty. – Nikomu czegoś takiego nie życzę. Tamta informacja była dla mnie szokiem, tak samo jak i dla całej mojej rodziny. I właśnie z tego powodu zapamiętam 2016 chyba już do końca swojego życia – mówi w rozmowie z Weszło kulomiot Konrad Bukowiecki.
***
„I tak właśnie wyglądają polskie media, niektórzy dziennikarze sprzedaliby własną matkę dla trzech odsłon więcej…” – napisałeś tak na Facebooku we wrześniu ubiegłego roku, kiedy część mediów niemalże wprost nazwała cię „koksiarzem”, chociaż niczego ci nie udowodniono. Muszę przyznać, bardziej spodziewałem się, że mnie spławisz, niż zgodzisz się na tę rozmowę.
To fakt, jestem trochę cięty na dziennikarzy. W pewnym momencie miałem już nawet taki plan, żeby znaleźć tych, którzy pisali o mnie te wszystkie bzdury bez jakiejkolwiek wiedzy – tylko na podstawie tego, że „coś, gdzieś przeczytali” – ale w końcu stwierdziłem, że mam to już w… gdzieś. Wiem tylko, że z jednym portalem na pewno już nigdy nie będę rozmawiał. Czekam aż człowiek z tej redakcji kiedyś do mniej podejdzie, żeby zadać jakieś pytanie.
Czyli co? Będziesz autoryzował każde słowo, które mi teraz powiesz?
Eee… Już tyle złego o mnie napisali, że czego byś nie dodał, to i tak nie zrobi mi większej różnicy.
Czujesz ulgę, że rok 2016 już się skończył?
Mam bardzo mieszane uczucia odnośnie tych ostatnich dwunastu miesięcy. Z jednej strony był to dla mnie piękny rok pełen niesamowitych chwil, zarówno w moim życiu sportowym, jak i prywatnym. Na pewno najmilszym wspomnieniem będą igrzyska olimpijskie, ponieważ zawsze o nich marzyłem i cieszę się, że to marzenie mogłem spełnić już w wieku zaledwie 19 lat. Natomiast rzeczywiście z drugiej strony przydarzyła się tamta bardzo przykra historia z „aferą dopingową”, do której najchętniej już w ogóle bym nie wracał. I szczególnie z tego właśnie powodu zapamiętam ten rok chyba już do końca swojego życia.
Twój tata, który jest też jednocześnie twoim trenerem, powiedział, że media „zamordowały” cię już pierwszego dnia. Co ze sobą zrobiłeś, kiedy pojawiła się informacja, że podczas mistrzostw świata juniorów w Bydgoszczy wykryto w twoim organizmie higenaminę? (Polski Związek Lekkiej Atletyki otrzymał pismo z Międzynarodowej Federacji Lekkiej Atletyki, w którym poinformowała ona o wykryciu wspomnianego środka w organizmie Polaka; substancja nie jest wprost wymieniona na liście środków zakazanych Światowej Agencji Antydopingowej WADA, ale swoją budową chemiczną przypomina te zakazane; Bukowiecki bronił się, że substancję przyjął nieświadomie zażywając odżywkę, na której etykiecie higenamina nie została wymieniona – red.).
Nikomu czegoś takiego nie życzę. Tamta informacja była dla mnie szokiem, tak samo jak i dla całej mojej rodziny oraz ludzi, którzy po prostu dobrze mi życzą. Przez pierwsze dni byłem załamany, dosłownie nic nie chciało mi się robić, nie miałem siły iść na trening. Cały mój świat, cała moja przyszłość stały po jednym wielkim znakiem zapytania. A najgorsze, że początkowo sam kompletnie nie wiedziałem, skąd ten środek w ogóle wziął się w moim organizmie. Ale na szczęście wszystko powoli zaczęło się wyjaśniać, spotykałem się z mądrzejszymi ludźmi, prawnikami oraz osobami, którzy mnie mocno wspierały. To oni postawili mnie na nogi. Doceniałem pomoc, bo byli też tacy, którzy tylko udawali moich przyjaciół czy kolegów, a przy tej akcji okazało się, jacy są naprawdę. A prawda w całej tej aferze była taka, że zostałem jedynie poproszony o złożenie wyjaśnień, nikt mnie o nic nie oskarżał. Poza tym była tam adnotacja „poufne”. Czyli powinno wiedzieć o tym tylko kilka osób. Mam swoje podejrzenia, kto mógł z tym pójść do mediów, ale nie mam stuprocentowej pewności, dlatego nic nie mogę z tym zrobić.
Ostatecznie skończyło się na naganie. Jak odebrałeś tę decyzje Komisja ds. Zwalczania Dopingu w Sporcie?
Nawet usłyszałem od członków tej komisji takie zdanie, że oni zdają sobie sprawę, że nie miałem na to wpływu i celowo tego nie zażyłem, ale skoro jednak wykryto ten środek w moim organizmie, to muszę ponieść tego konsekwencje. Z czym oczywiście się nie zgadzam, bo kara nagany zawsze jest karą, a ja w żadnym stopniu nie czuję się winny. I każdy, kto ma chociaż trochę oleju w głowie, powinien to rozumieć.
I co teraz z tym zrobisz?
Skoro ta odżywka jest nieczysta, to nikt nie powinien jej brać. Sam oficjalnie na razie nie mówię, o jakiego producenta dokładnie chodzi, bo takie dostałem zalecenie od mojego prawnika, ale ta sprawa na pewno będzie miała swój ciąg dalszy, ja tego tak nie zostawię. Nie może tak być, że korzystam z produktu wydawałoby się bardzo renomowanej firmy, a potem dzieją się takie dziwne rzeczy. Dla mnie to było zwykłe oszustwo, że ta substancja nie była w ogóle wymieniona w składzie na opakowaniu. To sprawa dla sądu, chyba że jakoś się dogadamy.
Będziesz domagał się więc odszkodowania?
Oczywiście, że tak. To, co spotkało mnie, równie dobrze mogło przytrafić się każdemu innemu sportowcowi. Nie można dopuścić do tego, żeby ktoś zażywał tę odżywkę, ona powinna jak najszybciej zostać wycofana ze sprzedaży.
Jak często w ciągu roku przechodzisz kontrole antydopingowe?
Jestem pod stałą kontrolą systemu ADAMS, czyli codziennie muszę pisać pod jakim dokładnie adresem będę przebywał o określonej godzinie, muszę podać numer telefonu itd. Takich kontroli mogę spodziewać się w każdej chwili, obojętnie gdzie akurat jestem. Nie wiem, ile wychodzi tego dokładnie, nie zapisuję wszystkiego, ale jest to pewnie z kilkadziesiąt kontroli rocznie. Nawet sami członkowie komisji antydopingowej przyznawali w pewnym momencie, że byłem jednym z najczęściej badanych sportowców w Polsce. I nagle miałbym coś wziąć? Daj spokój. Pamiętam jak po tamtej całej sytuacji siedziałem na studiach na wykładzie i dostałem telefon. Przyjechał pan z Niemiec i chciał mnie właśnie skontrolować. Cóż, musiałem jakoś ugadać mojego profesora, że muszę wyjść, bo mam kontrolę antydopingową (śmiech). Nie wiem, czy mi uwierzył, ale chyba tak.
Może w całej tej historii z tobą zadziałało to, że po igrzyskach w Rio de Janeiro i wpadce braci Zielińskich, wszyscy są u nas jeszcze bardziej wyczuleni na słowo „doping”. Może w pewnym sensie dostałeś rykoszetem.
Na pewno, ale ja zdecydowanie na takie oceny sobie nie zasłużyłem. Tak, wiem, pewnie każdy się tak tłumaczy, ale ja naprawdę byłem i jestem jednym z najbardziej wyczulonych sportowców jeśli chodzi o przyjmowanie jakichkolwiek podejrzanych odżywek. Zawsze wystrzegałem się nawet brania od kogoś łyka napoju, którego nie jestem pewien. Nie korzystałem nawet z napojów swoich kolegów. Nigdy nie chciałem ryzykować.
Przed igrzyskami, kiedy jasne już było, że rosyjscy lekkoatleci zostaną wykluczeni z imprezy przez aferę dopingową, powiedziałeś tak: „Cieszę się, że oszuści i koksiarze nie będą z nami startować, bo to nie jest fair w stosunku do tych, którzy nie biorą. Albo bierzmy wszyscy, albo niech nie bierze nikt”. Musisz przyznać, że w świetle ostatnich wydarzeń, ostatnie zdanie było trochę niefortunne.
Być może, ale jeśli chodzi o cały kontekst tej wypowiedzi, ja dalej tak myślę. Jestem konsekwentny w tym co robię i co mówię. A koksiarzowi ręki nie podam.
Czyli Rumunowi Andreiowi Toaderowi też nie? (wicemistrz świata juniorów z Bydgoszczy, jeden z największych rywali Bukowieckiego, został przyłapany na dopingu i nie pojechał przez to na igrzyska – red.)
Jemu na pewno już nie podam. Bo trzeba rozgraniczyć, czym jest doping. Do niedawna kompletnie się na tym nie znałem, tak teraz jestem w tym temacie obyty. To, co u mnie wykryto, to był jakiś stymulant, a nie żaden ciężki doping anaboliczny. A ten Rumun wpadł na testosteronie, androsteronie i jakiejś jeszcze jednej substancji (chodziło o etiocolanolon – red.). Dobrze, że go przyłapali, bo takich rzeczy nie bierze się przez przypadek.
To twój rówieśnik, bardzo często spotykaliście się na zawodach. Podejrzewałeś go, że może nie być czysty?
Może i przeczuwałem, że coś z nim nie tak. Ale prawda jest taka, że mnie też często podejrzewano. Pamiętam jak startowałem na jednej ze swoich pierwszych seniorskich imprez w Pradze, na mistrzostwach Europy. Na jednym z portali ukazało się moje zdjęcie, a przy nim znalazło się bardzo dużo komentarzy, że jestem nienaturalnie zbudowany, bo miałem bardzo małe… nadgarstki w stosunku do bicepsów.
Ale ty też nie odmówiłeś sobie wrzucenia na swojego Facebooka zdjęcia przyłapanego na dopingu Toadera.
Skoro wpadł na trzech sterydach anabolicznych, to chyba nikt mu tego przez przypadek w żyłę nie wstrzykiwał, prawda?
Myślisz, że kula, także ta seniorska, jest przeżarta dopingiem?
Ciężko powiedzieć. Nie chciałbym pochopnie oceniać – bo wolę robić to po fakcie, a nie przed – ale teraz tak naprawdę każdy sport walczy z dopingiem. Dlatego pewnie w kuli też go nie zabraknie. Niestety.
Trzy spalone próby w Rio wciąż siedzą w głowie?
Kiedy myślę o samym wyniku sportowym, na pewno gdzieś to sobie wypominam, ale ja naprawdę bardzo cieszę się z samej możliwości startu na igrzyskach olimpijskich. Jako 19-letni chłopak doszedłem do finału, co jeszcze kilka lat temu byłoby dla mnie kompletną abstrakcją. Debiut uważam może nie za udany, ale na pewno w moim wykonaniu poprawny. W eliminacjach pchnąłem 20,71 m co było dobrym wynikiem, dało mi to finał. Naprawdę fajnie. Cieszę się, że poczułem atmosferę igrzysk, mogę teraz spojrzeć w lustro i powiedzieć o sobie, że jestem olimpijczykiem. W końcu mogę wytatuować sobie kółka olimpijskie, jestem już nawet umówiony na to po halowych mistrzostwach Europy w Belgradzie.
Co więc nie zagrało w tamtym finale?
Dalej jestem święcie przekonany, że zrobiłem wszystko co mogłem. Pamiętajmy, że to nie były jakieś juniorskie mistrzostwa, tylko olimpiada, gdzie presja jest naprawdę bardzo duża. Dlatego stwierdziłem, że od początku będę szedł mocno. Pierwsze pchnięcie uznano mi jako spalone, ale do tej pory do końca nie wiem dlaczego. Tak czy inaczej po pierwszej próbie nie miałem już więc za dużego wyboru. Bo powiedzmy sobie szczerze, co dałoby mi, gdybym pchnął na 20 metrów „na zaliczenie”? Byłbym pewnie jedenasty lub dwunasty. Dlatego jechałem na maksa. Uznałem, że trudno: albo utrzymam się w kole, albo nie. Nie utrzymałem. Na następnych igrzyskach już się utrzymam. I tyle.
Same igrzyska zrobiły na tobie wrażenie, czy nie tak bardzo?
Długo nie czułem tej wielkiej, magicznej atmosfery, o której tak się mówi. Było tak aż do momentu, kiedy wszedłem do koła na eliminacje. Pamiętam to bardzo dokładnie: wziąłem kulę do ręki, podniosłem ją do góry i poczułem, że mam miękkie nogi. Wtedy naprawdę poczułem, że się zestresowałem. Dlatego początek miałem kiepski, ale na szczęście szybko to ogarnąłem w głowie, pogadałem chwilę sam ze sobą i poszło.
Spotkałeś w wiosce olimpijskiej jakichś idoli z dzieciństwa?
Może nie idoli, ale jestem wielkim fanem koszykówki, głównie NBA, dlatego zobaczenie na żywo Hiszpana Marca Gasola – tak po prostu mijając go na stołówce – to było dla mnie coś. Spotkałem w Rio kilku ludzi, których bardzo szanuję. Nawet jeśli chodzi też o naszą reprezentację, bo bardzo lubię na przykład siatkówkę. Dla mnie było to mogą fajne, kiedy mijając się chociażby z Bartkiem Kurkiem mówiliśmy sobie „cześć cześć, co tam słychać’, nawet się nie znając.
Sporo czasu spędziłeś też z Pawłem Fajdkiem, największym chyba pechowcem z naszej ekipy w Brazylii.
Paweł był jednym z moich współlokatorów. Widziałem jak przeżywał swój start, wszystkim nam było bardzo przykro, bo stało się coś, co tak naprawdę nie miało prawa się wydarzyć, był naprawdę w wielkiej formie. Wiem co mówię, byłem nawet na jego ostatnim treningu przed eliminacjami i widziałem co potrafił. Dlatego tym bardziej wszyscy byli zszokowani. Ale taki jest sport, takie są igrzyska olimpijskie.
Miałeś jakieś przygody w Brazylii?
Ja osobiście nie, ale mój tata miał, kiedy pojechał na wycieczkę pod pomnik Chrystusa. Zaczepili go jacyś miejscowi. Pewnie chcieli skroić przyjezdnego, ale nie wiedzieli, że trafili na Ireneusza.
A ile ważyła tamta dynia, którą dostałeś w prezencie po powrocie do rodzinnego Szczytna? Miała symbolizować honorowe, finałowe pchnięcie.
No właśnie wkręcili mnie! Powiedzieli mi, że waży dokładnie 7,26 kg, a okazało się, że ważyła ponad 15 kilo. Po prostu byłem w ciężki szoku, że zrobili mi takie fajne przywitanie.
Igrzyska były szczególne także z tego względu, że chwilę po nich karierę zakończył Tomasz Majewski. Już od kilku lat jesteś lansowany na jego następcę, ale można powiedzieć, że teraz kończy się dla ciebie okres ochronny. Wymagania będą większe, przestałeś już być „tym młodym”.
Ja tak naprawdę w seniorskim sporcie jeszcze niczego takiego „wow” nie osiągnąłem, a Tomek jest wielką gwiazdą kuli. Dlatego bycie z nim porównywanym to dla mnie bardzo duży honor. Ale jak na razie jest to chyba wciąż spore nadużycie.
Imponuje ci to, że chociaż Majewski – nie czarujmy się – jest pewnie dosyć zamożnym człowiekiem, to jednak w ogóle się z tym nie obnosi? Swój chłop.
W ogóle większość lekkoatletów to normalni ludzie, chociaż oczywiście zdarzają się wyjątki… Kiedy go poznałem, to byłem w szoku, że jest tak normalny. To tak jak z Piotrkiem Małachowskim, który też jest niesamowitym człowiekiem. Czasami sobie nawet myślę, że oni są aż… zbyt normalni, patrząc na to, jak wiele w swoim sportowym życiu osiągnęli.
To w sumie zabawne, że dwukrotny mistrz olimpijski jeździ metrem, a ty jeepem Grand Cherokee.
Tomek też ma samochód, ale zdaje się, że częściej jeździ nim jego żona. On wolał dojeżdżać na AWF akurat metrem, bo po prostu było mu wygodniej, a pewnie i szybciej niż autem.
Rekord Tomasz Majewskiego to 21,95 m. Patrząc na swoje kolejne rekordy, które bijesz w kuli juniorskiej, to czujesz, że stać cię na poprawienie tego rezultatu?
Tak, ale raczej nie dzisiaj, nie jutro, nawet nie pojutrze (rozmawialiśmy zanim Konrad wygrał halowe zawody w Ostrawie z bardzo dobrym wynikiem 21.15 – red.). Może to trochę głupie, ale wychodzę z założenia, że skoro w wieku 19 lat potrafię pchnąć ponad 23 metry kulą 6-kilogramową, to dlaczego mając 22 czy 25 lat nie będę mógł bardzo daleko pchnąć „siódemką”? I wciąż będę trzymał się takiego założenia. Stać mnie na to, ale wszystko w swoim czasie. Teraz cieszę się, że co roku robię wyraźny progres, zacznę się martwić i zastanawiać dopiero, jak tego postępu nie będzie.
Jeśli wrócisz z marcowych mistrzostw Europy w Belgradzie bez medalu, będziesz zawiedziony?
Wszystko zależy od tego… Nie no, jasne, że będzie to dla mnie zawód. Ale mam nadzieję, że do takiej sytuacji nie dopuszczę, będę robił wszystko, żeby w końcu wygrać coś na “dorosłej” imprezie. Jestem obecnie w dobrej formie, do mistrzostw jest jeszcze trochę czasu, a więc można jeszcze bardziej tę formę podkręcić. 20 lat skończę dopiero 17 marca, dlatego byłoby ciekawie, gdybym zgarnął medal na seniorskiej imprezie będąc jeszcze nastolatkiem.
ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. FotoPyk, Facebook Konrada Bukowieckiego