Mecz Osasuny z Realem doszedł do skutku. Wiadomość równie banalna, co – mając na względzie przeboje sprzed tygodnia – niezwykle istotna. Dachu, w przeciwieństwie do stadionu w Vigo, nie zerwała dziś bowiem żadna szaleńcza wichura, oświetlenie nie uległo nagłej awarii, na murawie nie wylądowało UFO, władze miasta w obawie przed madryckim gniewem nie musieli naprędce szukać zastępczego obiektu, a piłkarze Realu w końcu mogli spokojnie zająć się swoimi obowiązkami. Głód gry znalazł zaś odzwierciedlenie w zaangażowaniu, a momentami wręcz agresji, z jaką jedni i drudzy podeszli do spotkania.
Niestety, podobnie jak we wcześniejszym meczu Barcelony, tak i w tym Realu bez ofiar się nie obyło. Uwaga – obrazek nie jest przeznaczony dla osób o słabych nerwach.
Ała. pic.twitter.com/GZ27I5tIwJ
— Szymon Podstufka (@PodstufkaSzymon) February 11, 2017
W taki sposób skończył się sezon dla Tano Bonnina, bo trudno uwierzyć, by po tak paskudnie wyglądającym złamaniu, miał w okamgnieniu wrócić do gry.
Można jednak było odnieść wrażenie, że ta sytuacja obudziła w piłkarzach Osasuny dodatkowe pokłady umiejętności, ukrywane na tyle skrzętnie, by do spotkania z „Los Blancos” podchodzić w roli czerwonej latarni Primera Division. Że w momencie, w którym Tano zakończył swój udział w tym spotkaniu, gospodarze obrali sobie za punkt honoru przeprowadzenie vendetty.
Szczególnie mocno chciał dać temu dowód Fausto Tienza. Zwykle rezerwowy, w ubiegłym sezonie mający wielokrotnie trudność z załapaniem się do jedenastki Alcorcon, strzelać próbował z każdej pozycji. I nie ma w tym stwierdzeniu pół grama przesady, bo wysuniętego Keylora Navasa chciał pokonać strzałem z koła środkowego boiska.
To nie on, a Sergio Leon, skarcił jednak Real w pierwszej połowie. Dając tym samym dowód, że zatrudniony niedawno Petar Vasiljević ma znacznie więcej oleju w głowie, niż po ogłoszeniu go trenerem sądzili kibice Osasuny. Serb wymyślił sobie, że obronę Realu rozerwie szybkimi napastnikami – Rivierem i Leonem właśnie – i przy golu na 1:1 został za to nagrodzony. Hiszpan nie miał problemu z wygraniem biegowego pojedynku z Varanem, wcale przecież nie najwolniejszym stoperem, jak i z przelobowaniem z zimną krwią Keylora Navasa.
A strzelał na 1:1, bo wcześniej Cristiano Ronaldo trafił do siatki po jednej z zaledwie dwóch naprawdę dogodnych sytuacji, jakie Real potrafił sobie wypracować w pierwszej części gry. Strzelił, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie, z ostrego kąta, idealnie pomiędzy nogami nieszczególnie przekonująco interweniującego Sirigu.
Znacznie bardziej przekonujący był, gdy niedługo później obrabował z pewnego – tak się wydawało – trafienia Karima Benzemę.
La magnifique intervention de #sirigu face à #Benzema #OsasunaRealMadrid #LaLiga #PSG pic.twitter.com/Pnvttp7h2V
— Nicolas Pelletier (@npelletier18) 11 lutego 2017
Do pewnego momentu można było odnieść wrażenie, że niebo, ziemia i Real, ten ostatni w szczególności, sprzyjają Osasunie jak nigdy. Nie trzeba przecież być piłkarskim historykiem, by pamiętać, jak Real rozrywał kolejnych rywali kontratakami. Dziś były one bezzębne jak noworodek. Prehistorią, nawet w warunkach piłkarskich, nie są też czasy, gdy w pojedynkę mecze wygrywał kilkoma błyskami Cristiano Ronaldo. Dziś nie potrafił, poza golem siedział cichutko jak mysz pod miotłą, głos podnosząc jedynie gdy przyszło domagać się wątpliwego karnego w końcówce.
Dosłownie na chwilę szczęście odwróciło się jednak od Osasuny, co przesądziło o ostatecznym wyniku meczu. Vasiljević okazał się trochę zbyt zuchwały, puszczając w bój ofensywnie usposobionego bocznego obrońcę Clerca. Chciał wyciągnąć ręce po dwa dodatkowe punkty, nie miał zamiaru się zadowalać pojedynczym „oczkiem”, więc Real mu tę rękę odciął. A konkretnie – po bilardzie w polu karnym Sirigu zrobił to Isco. Żeby było jeszcze boleśniej dla szorujących dno tabeli gospodarzy, jednym z najbardziej umoczonych w stratę gola był właśnie wprowadzony kilka chwil wcześniej Clerc, zagubiony w tamtej sytuacji jak Chukwu próbujący dojechać na trening Legii.
Trudno jednak mówić o tym, by Real przekonał. Nawet mimo tego, że znacznie mocniej otwartą w końcówce Osasunę przy biernej postawie Oiera dobił jeszcze Lucas Vazquez. Prędzej dalibyśmy sobie wmówić, że Ziemia jest płaska, a księżyc faktycznie się uśmiecha, niż że podopieczni Zinedine’a Zidane’a są obecnie w szczytowej formie.
Chyba że mówimy o szczycie pokroju Gubałówki.