Gdybyśmy pod koniec sierpnia mieli typować, którzy Polacy będą wykręcać najlepsze wyniki w czołowych ligach Europy, pewnie postawilibyśmy na Roberta Lewandowskiego, który zaczął od dwóch hat-tricków oraz na Arkadiusza Milika, który miał już na koncie swój pierwszy dublet. Natomiast raczej nie bralibyśmy pod uwagę Kamila Glika, który stawiał dopiero swoje pierwsze kroki w Monaco, Łukasza Skorupskiego, który był rezerwowym bramkarzem Empoli oraz Wojciecha Szczęsnego, który zawalił gola w kluczowym dla Romy meczu z Porto. Innymi słowy, bardzo byśmy się pomylili.
Zadajmy sobie trzy proste pytania:
1) Ilu bramkarzy w klubach z pięciu najlepszych lig Europy zachowało więcej czystych kont w lidze niż Wojciech Szczęsny? Jeden – Thibaut Courtois.
2) Ilu bramkarzy w klubach z pięciu najlepszych lig Europy zachowało więcej czystych kont w lidze niż Łukasz Skorupski? Jeden – Thibaut Courtois.
3) Ilu obrońców (prawych, lewych, środkowych) w klubach z pięciu najlepszych lig Europy strzeliło w tym sezonie więcej goli niż Kamil Glik? Jeden – Sergio Ramos.
A przegrać tylko z Courtois i Ramosem to tak samo, jak wygrać. Co ważne, nasi reprezentanci tak wysoką pozycję w europejskiej hierarchii zawdzięczają bardzo dobrym ostatnim występom, czyli dopiero wchodzą na swój najwyższy poziom. Szczęsny zachował czyste konto w czterech z pięciu meczów Serie A w 2017 roku, natomiast Skorupski w trzech z pięciu, przez co obaj mają na swoim koncie po dziesięć spotkań na zero z tyłu. Z kolei Glik w samym lutym zdobył swoją piątą i szóstą bramkę w sezonie – raz trafił w Pucharze Francji i raz w lidze. A przecież luty trwa zaledwie od tygodnia…
I tak naprawdę to wynik Kamila robi na nas największe wrażenie. Rzecz jasna doceniamy formę naszych bramkarzy w Serie A (“Skorup” ledwo co obronił karnego), ale też rozumiemy, że zachowanie czystego konta to bardziej sukces drużynowy niż indywidualny. Natomiast niebywała skuteczność Glika to głównie jego zasługa i z pewnością jest to coś, czego w Monaco jednak z góry nie zakładano. Kamil miał przede wszystkim ustabilizować grę drużyny w defensywie, co mu się świetnie udało. Dziś we Francji jest więc ceniony nie tylko za gole, ale też za bardzo dobrą grę obronną.
Dziennik “Le Figaro” właśnie nazwał Glika zawodnikiem imperialnym, bo zarówno potrafi trafić do siatki, jak i świetnie organizuje grę całej defensywy. Fakty są jednak takie, że – jak to w piłce nożnej – najmocniej w pamięć zapada to, co robi się pod bramką przeciwnika. A tu Polak jest potwornie mocny, bo przecież do swoich sześciu goli dołożył też asystę w Lidze Mistrzów oraz jeszcze jedną wypracowaną bramkę w lidze (w meczu ze SCO Angers po jego strzale i bilardzie pomiędzy bramkarzem, a obrońcą, gola zapisano jako trafienie samobójcze). Spośród obrońców z pięciu czołowych lig Europy Glikowi ucieka już tylko Sergio Ramos (8 goli, jeden z karnego), a tyle samo trafień ma na koncie Thiago Silva. Reszta defensorów w klasyfikacji strzelców wszystkich rozgrywek jest już zmuszona do oglądania pleców Polaka.
Powodów do optymizmu jest tu jednak znacznie więcej. Po pierwsze, Kamil wygląda, jakby dopiero się w Monaco rozkręcał i z meczu na mecz prezentuje się coraz lepiej. Ponadto regularne trafianie do siatki to w jego przypadku żadna nowość, bo przecież jeszcze dwa lata temu zamknął sezon w Torino z ośmioma bramkami na koncie. A to oznacza, że umie strzelać seriami, a jak się rozkręci – ciężko go powstrzymać. I wreszcie, nie jest też tak, że Glik jest uzależniony od dobrych dośrodkowań, a zagrozić bramce przeciwnika umie tylko przy stałych fragmentach gry czy po uderzeniach głową. Za całych komentarz niech tutaj posłuży jego trafienie z meczu z Bayerem Leverkusen:
I coś nam podpowiada, że oglądając mecze Monaco będziemy w tym sezonie mieli jeszcze kilka okazji do radości, a rekord ośmiu goli z czasów Torino jest dziś mocno zagrożony.