Druga liga niemiecka to rozgrywki, w których przepadło zbyt wielu Polaków. Kilka odcinków “Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” można by nakręcić właśnie tam, przemieszczając się pomiędzy kilkoma miastami. Taka prawda: patrząc na to, jak na zapleczu Bundesligi radzili sobie ostatnio nasi – oczywiście pomijając wyjątki – w tym ci, którzy uchodzili za niezłych piłkarzy, mogliśmy nabawić się kompleksów. Początkowo niewiele zwiastowało znaczącą poprawę sytuacji na tym froncie w rundzie wiosennej, ale dziś wydaje się, że honor polskich piłkarzy może zostać uratowany.
A pierś w oczekiwaniu na ordery dumnie wypinał będzie Marcin Kamiński. Wczoraj VfB Stuttgart ograł Fortunę Dusseldorf. Tym samym zespół Polaka wysunął się na trzypunktowe prowadzenie w ligowej tabeli. I biorąc pod uwagę formę czołowych drużyn tej ligi, to właśnie ekipa byłego stopera Lecha zaczęła wiosenne granie zdecydowanie najlepiej. No bo tak:
– Eintracht Brunszwik, w którym Adam Matuszczyk zagrał w tym sezonie ligowym tyle co my, najpierw zremisował 1:1 z Wurzburger Kickers, a ostatnio przegrał 1:2 z St. Pauli, czyli najgorszymi ofermami w lidze,
– Hannover 96, w którym Artur Sobiech został zdegradowany do roli rezerwowego (na szczęście wchodzącego), najpierw minimalnie wygrał z Kaiserslautern, a później wysoko przerżnął ze średniakiem, 1:4 z Greuther Furth,
– a w Stuttgarcie dopisali sobie trzy punkty po meczu St. Pauli (1:0) i po wczorajszym z Fortuną (2:0).
Najważniejsza sprawa jest jednak taka – Kamiński gra od dechy do dechy. I jest przy tym bardzo pewnym punktem mocnej drużyny. O prawdziwości ostatniego stwierdzenia świadczy sam kształt formacji defensywnej – w bramce stoi Mitchell Langerak, którego powinniście kojarzyć z roli niezłego rezerwowego w Borussii Dortmund, po prawej stronie gra Kevin Grosskreutz – jakkolwiek patrzeć – aktualny mistrz świata, z drugiej strony strony – Emiliano Insua, który grał w piłkę w kilku poważnych klubach, a partnerem Kamińskiego na środku jest młody Timo Baumgartl, 20-latek, który jest na tyle zdolny, że niedawno zadebiutował niemieckiej młodzieżówce. Nieprzypadkowe towarzystwo.
Doceniamy tym bardziej, że jeszcze w październiku wydawało się, że Kamiński będzie się nadawał do bronienia honoru kogokolwiek mniej więcej tak, jak Michał Pazdan do pracy modela w zawodach fryzjerskich. Grał, a nawet strzelał w okresie przygotowawczym. Według niemieckich mediów był jednym z największych wygranych przygotowań. Później jednak trenerzy zapomnieli o jego istnieniu. Czas mijał, podstawowi stoperzy mieli problemy, defensywa grywała beznadziejnie (0:5 z Dynamem Drezno) i dalej nic – zero minut. Powiedźcie sami – “dotrzyma do zimy i wróci z podkulonym ogonem”, musiały pojawić się takie myśli. Przełom nastąpił w meczu z Karlsruher, w którym były piłkarz Lecha zagrał w środku pola. Od tego momentu w dziewięciu spotkaniach nie opuścił nawet minuty.
Zwrot jak w dobrym kinie akcji. Napisalibyśmy, że skoro tak, to jest też nadzieja dla innych, ale nie chcemy przesadzić. W następnej kolejce Stuttgart zmierzy się z Sandhausen. To druga drużyna, która wiosną dwa razy wygrała, ale udział w tym Koseckiego i Łukasika nie był zbyt wielki.