Reklama

Ktokolwiek wygra, sukces urodzi się w cierpieniu. Rozstrzygające starcie PNA

redakcja

Autor:redakcja

05 lutego 2017, 18:08 • 4 min czytania 1 komentarz

Szamani, czarnoksiężnicy, klątwy voodoo, wszelkiej maści inne czary oraz stawianie na żywioł i dobrą zabawę zamiast taktycznych nowalijek czy piłkarskich szachów. Puchar Narodów Afryki na przestrzeni dziesięcioleci sumiennie pracował na zyskanie sobie miana najbardziej przaśnego spośród najpoważniejszych reprezentacyjnych turniejów na świecie. Nawet jeśli ranga czempionatu Czarnego Lądu prawdopodobnie nigdy nie urośnie do stopnia pozwalającego na jakiekolwiek porównania z mistrzostwami Europy czy Copa America, to jednak – jakkolwiek spojrzeć – wciąż mówimy o mistrzostwach kontynentu, który na świat wydał całą masę zawodników wybitnych. Kontynentu, który dziś pozna swojego mistrza. 

Ktokolwiek wygra, sukces urodzi się w cierpieniu. Rozstrzygające starcie PNA

Skoro już wspominamy o zawodnikach wybitnych, trudno mimo woli nie odnieść wrażenia, że Kamerun przed szansą na zgarnięcie trofeum stanął nieco na złość wszystkim. W grudniu głośno było bowiem o bojkocie kilku potencjalnie kluczowych piłkarzy Nieposkromionych Lwów, którzy stwierdzili, że Puchar Narodów Afryki mają głęboko w dupie, a na turniej rozgrywany w Gabonie nie udadzą się nawet gdyby selekcjoner prosił ich o to na klęczkach. W tle tradycyjnie – kasa oraz rozgrywki ligowe, jak zawsze pokrywające się z turniejem u większości najlepszych afrykańskich zawodników.

W ten sposób z wieczornej walki o mistrzostwo Afryki sami wykluczyli się chociażby Joel Matip, Andre Onana, Guy Roland Ndy Assembe, Allan Nyom, Maxime Poundje, Andre-Frank Zambo Anguissa czy Ibrahim Amadou. „To stawianie osobistych ambicji ponad interesem kraju”, skwitował postawę obraną przez swoich piłkarzy Hugo Broos. Jeśli jednak dziś gdzieś słychać płacz, to na pewno nie u selekcjonera Kameruńczyków, lecz właśnie u tych, którzy na własne życzenie pozbawili się możliwości odniesienia – w przypadku co najmniej kilku graczy – tak na dobrą sprawę największego sukcesu w karierze.

Żeby jednak nie było zbyt cukierkowo, trzeba przyznać, iż dotychczasowy sukces rodził się raczej w cierpieniu. Droga Kamerunu do finału w żadnym wypadku nie była bowiem usłana różami. Na początek remis po wyrównanym meczu z zawsze mocnym Burkina Faso, następnie gonienie wyniku i ostatecznie zwycięstwo z Gwineą Bissau, na sam koniec fazy grupowej zaś zwycięski podział punktów z gospodarzem turnieju, Gabonem, który bezpośrednio rywalizował z Kameruńczykami o awans do ćwierćfinału. W nim Nieposkromionym Lwom przyszło się mierzyć z Senegalem, który wyeliminować udało się dopiero po rzutach karnych. Cokolwiek napisać – nie brzmi to jak triumfalny marsz po puchar. Z drugiej strony – czy Portugalia na Euro kursowała efektowniej?

Reklama

Prawdziwe przełamanie przyszło z kolei dopiero w półfinale z Ghaną, gdzie ekipa Hugo Broosa pewnie zwyciężyła 2:0.

Jeśli chodzi natomiast o Egipt, najprościej będzie napisać, że to zespół, który po chudych latach naznaczonych również politycznym chaosem będzie starał się nawiązać do czasów świetności i który niewątpliwie ma coś do udowodnienia. Mówimy przecież o zespole mającym na koncie najwięcej triumfów w historii Pucharu Narodów Afryki (siedem mistrzostw Czarnego Lądu) – między 2006 i 2010 rokiem Egipcjanie trzy razy z rzędu sięgali po trofeum. Wszystko skończyło się praktycznie jednocześnie z rewolucją, o której obszernie pisaliśmy W TYM MIEJSCU.

Choć przeprawa przez fazę grupową w ich przypadku z pozoru była nieco bardziej przyjemna niż w przypadku wieczornego rywala, to jednak drogę Egiptu do finału również trudno nazwać porannym joggingiem. Podopieczni Hectora Cupera także musieli się sporo napocić, kto wie, czy nawet nie w bardziej niż Kameruńczycy. W pierwszym meczu bezbramkowo zremisowali z niezbyt mocnym Mali, w spotkaniu z Ugandą trzy punkty wyszarpali dopiero w ostatnich sekundach, z Ghaną musieli zaś do końca bronić szybko uzyskanego jednobramkowego prowadzenia. W ćwierćfinale także nie było łatwo. Egipt grę o finał, podobnie jak we wspomnianym starciu z Ugandą, zapewnił sobie w samej końcówce – Maroko od dogrywki dzieliły jedynie trzy minuty.

Półfinał był natomiast popisem faceta, który przez wielu już kilka lat temu – przynajmniej w Europie – byłby wysyłany na zasłużoną emeryturę. Essam El Hadary, lat 44. Na Starym Kontynencie traktowany w ramach egzotycznej ciekawostki, w półfinale PNA przeciwko Burkina Faso okazał się jednak niekwestionowanym bohaterem. Dwa obronione karne, witamy w finale.

Reklama

Cokolwiek dziś się wydarzy, jedno jest pewne – mimo przebycia podobnej drogi, dla jednych cierpienie okaże się sposobem na dotarcie na szczyt, dla drugich – brutalnym wybudzeniem z ciągnącego się przez miesiąc snu o wielkości. Można twierdzić, że Puchar Narodów Afryki to rozgrywki przeciętnemu kibicowi piłki potrzebne niczym dziura w głowie i pod względem atrakcyjności zbliżone do wieczornego seansu „M jak milość”. Powiedzcie to jednak tym, którzy o 20:00 wybiegną na murawę…

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...