Choć jeszcze przed chwilą na wszelkie możliwe sposoby podsumowywaliśmy osiągnięcia piłkarzy w 2016 roku, to jednak w futbolu – w jakkolwiek oklepany sposób to zabrzmi – nie ma miejsca na pustkę. Miniony rok stanowi już zamierzchłą przeszłość, karuzela kręci się dalej, my zaś otrzymujemy kolejne materiały do analizy. Najwyższy czas ruszyć więc na nowo z naszą cykliczną zabawą – “Piłkarzem Miesiąca”.
W styczniu najczęściej skórzany balon kopano w Hiszpanii – niektóre zespoły zaliczyły w minionym miesiącu nawet dziewięć spotkań. Nie oznacza to jednak, że gdzie indziej w tym czasie próżnowali. Na pełnych obrotach piłkarze śmigali również chociażby we Włoszech i Anglii. Dłuższą przerwę ucięto sobie jedynie w Niemczech, gdzie rozegrano zaledwie dwie kolejki. Jako że żaden z zawodników Bundesligi w tym czasie nie zdążył wymyślić prochu, w rankingu nie pojawił się żaden z graczy występujących na co dzień za naszą zachodnią granicą.
Punktacja oczywiście nie uległa zmianie – za pierwsze miejsce przyznajemy 50 oczek, za drugie 49, za trzecie 48, i tak dalej. Na start starym zwyczajem zawodnicy z miejsc 50-21:
Komentarze czy spostrzeżenia? Z naszej perspektywy najistotniejsza wydaje się obecność tuż za trzecią dziesiątką Wojciecha Szczęsnego, którego pominięcie w rankingu byłoby najzwyczajniej w świecie niesprawiedliwe. Bramkarz Romy na Półwyspie Apenińskim jest chwalony już od dłuższego czasu, co rzecz jasna nie mogło umknąć naszej uwadze. Szczególnie, że ciepłe słowa pod jego adresem poparte są również liczbami. Niespodzianki? Na pewno nagły zjazd formy kilku zawodników, którzy jeszcze przed chwilą znajdowali się w czubie, a których dziś nie dało się wcisnąć nawet do pierwszej 50. Wystarczy w tym miejscu wspomnieć chociażby o Zlatanie Ibrahimoviciu (w grudniu 8. lokata), Paulu Pogbie (4. miejsce) czy Diego Coscie (najniższy stopień podium). Poza tak skrajnymi przypadkami, lokaty 21-50, w dalszym ciągu jednak okupują w większości nasi starzy znajomi.
Z Cristiano sprawa jak zwykle ma się podobnie – potrafi irytować i snuć się przez większość spotkania po boisku, ale gdy spojrzysz na jego liczby wszystko ma się w jak najlepszym porządku. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że w zeszłym miesiącu Portugalczyk miał trochę pecha. Jego gole z Sevillą w lidze czy Celtą w Pucharze Króla naprowadzały Real na właściwą drogę, z której zespół później jednak zbaczał. Koniec końców jego wkład w zwycięstwo kluczowy okazał się tylko raz: w zeszłotygodniowej potyczce z Realem Sociedad, gdy zaliczył asystę, a potem dołożył do niej ładnego gola podcinką. Od nadpiłkarzy pokroju Ronaldo należy jednak wymagać znacznie więcej, szczególnie w decydujących momentach.
Rok 2016 Belg zakończył z przytupem strzelając dziewięć goli w czterech meczach i zdecydowanie wygrywając nasz ranking piłkarza miesiąca. Mertens kapitalnie zastępował w tamtym okresie kontuzjowanego Arkadiusza Milika, ale im bliżej powrotu Polaka na plac, tym i skuteczność jego konkurenta nieco osłabła. I choć może 29-latek nie dziurawił siatek z taką regularnością jak przed kilkoma tygodniami, to wciąż trzymał wysoki poziom – choćby bez jego dwóch asyst nie byłoby zwycięstwa z Milanem na San Siro.
Sporo było zamieszania wokół tego piłkarza w ostatnich tygodniach. A to poprztykał się z władzami Wolfsburga, a to próbował wymusić transfer, a to trener w końcu odesłał go na trybuny. Draxler w końcu doprowadził jednak do upragnionej wyprowadzi z miasta Volkswagena i choć w Paryżu konkurencję ma ogromną, to już na samym początku odnalazł się świetnie. Regularnie trafia do siatki, do czterech goli dorzucił też jedną asystę i choć są to głównie wyczyny osiąganie w krajowych pucharach, to i tak Niemcowi należą się brawa za to, jak wprowadził się do zespołu. Ale i trudno dziwić się temu, że tak łatwo zaaklimatyzował się w szatni, skoro do przeprowadzki nad Sekwanę przygotowany był nie tylko pod kątem piłkarskim.
🎙 Julian #Draxler s’est longuement confié au #CFC sur ses premières impressions depuis son arrivée en @Ligue1 🇫🇷
➡️ https://t.co/DoS4rcmm7L pic.twitter.com/znrx7MIxbw— Canal Football Club (@CanalFootClub) 2 lutego 2017
Dobrze zrobiły Urugwajczykowi przenosiny Zlatana Ibrahimovicia na Wyspy. Cavani, odkąd stał się główną strzelbą PSG, kapitalnie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Do siatki trafia regularnie i rzadko kiedy są to gole mało istotne, bo trafienia “Matadora” zazwyczaj wiążą się w prostej linii z kolejnymi punktami zainkasowanymi przez aktualnie urzędującego mistrza Francji. W samym styczniu w pojedynkę podarował stołecznym cztery “oczka” najpierw dwukrotnie pokonując golkipera Nantes, a potem trafiając przeciwko Monaco.
Coraz częściej udowadnia, że wydane na niego latem przez Inter 40 baniek idzie w parze z jego piłkarską jakością. I rzecz jasna wpływem na ostatnie świetne wyniki Interu, który w Serie A od czasu porażki na początku grudnia z Napoli łoi wszystkich jak leci. Joao Mario w minionym miesiącu walnie przyczynił się do zdobycia czterech punktów w lidze – w samej końcówce spotkania z Udinese zanotował asystę przy zwycięskim trafieniu Perisicia, z Palermo zaś wszedł w drugiej połowie i sam ukłuł na wagę trzech oczek. Wcale byśmy się jednak nie zdziwili, gdyby okazało się, że Portugalczyk tak na dobrą sprawę dopiero się rozkręca.
O ile w grudniu najbardziej z bloku defensywnego Chelsea trzeba było pochwalić Cesara Azpilicuetę, o tyle teraz najjaśniejszym punktem obrony ekipy Antonio Conte był zdecydowanie David Luiz. Może i nie mamy zamiaru ryzykować stwierdzeniem, że Brazylijczyk jest obecnie w życiowej formie, ale w bardzo wysokiej – jak najbardziej. Dwa styczniowe mecze na zero z tyłu to w dużej mierze właśnie jego zasługa. Tak samo zresztą, jak punkt zdobyty w niezwykle ważnym meczu z Liverpoolem, w którym David Luiz doszedł do wniosku, że już czas najwyższy przypomnieć światu, że swego czasu uchodził za specjalistę nie tylko od bronienia.
Chorwat to nieco zagadkowy piłkarz. Niby ma dynamikę, niezły drybling, wrzutkę i potrafi stworzyć zagrożenie pod bramką rywala, ale jest przy tym niezwykle chimeryczny. Raz zagra super mecz dając gola i asystę, a chwilę później przejdzie obok spotkania i nie stworzy jakiejkolwiek przewagi. Tak się jednak składa, że w styczniu przeważnie dawał Interowi liczby – jego dwa gole dały zwycięstwo z Udinese, znacznie pomógł też wyjść zwycięsko z konfrontacji z Chievo i Pescarą.
Kiedy przechodził do Sevilli pisaliśmy, że to jedna z ostatnich – jeśli nie ostatnia szansa – na to, by w końcu oderwać od siebie łatkę młodego, zdolnego gracza, który nieubłaganie zbliża się do trzydziestki. Podskórnie czuliśmy jednak, że Monchi doskonale wie, co robi. I rzeczywiście, Jovetić swój pobyt w Hiszpanii rozpoczął od wyważenia drzwi razem z zawiasami. Debiut? Gol z Realem w Pucharze. Mało? Kilka dni później jeszcze jeden gol przeciwko Królewskim – tym razem w lidze, w 93. minucie, który dał zwycięstwo ekipie Jorge Sampaolego i zarazem przerwał niesamowitą passę Realu 40 spotkań bez porażki. Do tego dochodzi jeszcze asysta w potyczce z Osasuną i gol w przegranym starciu z Espanyolem. W skrócie: Czarnogórzec jak dotąd nie zaliczył ani jednego pustego meczu. Z drugiej strony, po takim wejściu w kolejnych miesiącach wymagać się będzie od niego jeszcze więcej. I bardzo dobrze. Najwyższa pora nadrobić stracony czas.
Obrońca-napastnik. Człowiek od zadań specjalnych. O strzeleckich popisach kapitana Królewskich napisano już chyba wszystko. Sami nie tak dawno zestawiliśmy zresztą jego liczby z tego sezonu z osiągnięciami kilku uznanych atakujących z najsilniejszych europejskich lig. W samym styczniu uzbierał z kolei tyle samo trafień, co chociażby Edinson Cavani, Harry Kane czy Neymar. Ramos w minionym miesiącu najpierw walnie przyczynił się do przedłużenia serii 40 meczów Realu bez porażki, trafiając w pucharowym starciu z Sevillą, następnie zaś w pojedynkę rozprawił się na Santiago Bernabeu z Malagą, notując oba trafienia dla podopiecznych Zinedine’a Zidane’a. Na minus na pewno samobój w końcówce na 1:1 w ligowym meczu na szczycie na Pizjuan, ale – powiedzmy sobie jasno – wieszanie na nim za to psów mimo ostatnich zasług byłoby wobec Hiszpana wyjątkowo niesprawiedliwe.
W podsumowaniu piłkarza roku pisaliśmy, że to jeden z tych piłkarzy, którzy potrafią grać na dobrym poziomie tylko w jednym miejscu. Aspas od czasu powrotu na stare śmieci jest zdecydowanie wyróżniającym się zawodnikiem nie tylko nieźle spisującej się Celty, ale i całej ligi. Styczeń natomiast był w jego wykonaniu prawdziwym miesiącem konia. Trzy mecze z bramką i asystą muszą bowiem robić wrażenie. Wisienką na torcie było rzecz jasna trafienie i ostatnie podanie w pucharowej konfrontacji z Realem Madryt na Santiago Bernabeu, które walnie przyczyniło się do wyrzucenia Królewskich z rozgrywek.
W rok 2017 wszedł ładując gola piętką w stylu Ibrahimovicia, a w trakcie kolejnych weekendów tylko potwierdził, że nie taki ten Giroud drewniany, jak go malują. Kapitalnie odnalazł się zwłaszcza w momencie, gdy “Kanonierzy” bez większego sensu błąkali się po murawie stadionu w Bournemouth, a dopiero dwie asysty i bramka Francuza pozwoliły wrócić do Londynu z punktem.
Kapitalne liczby w Portugalii wykręca Holender – średnio jeden gol w jednym meczu ligowym i praktycznie perfekcyjny styczeń, w trakcie którego aż trzykrotnie do szatni schodził z dwubramkowym dorobkiem. Dost już w Bundeslidze wyróżniał się tym, że przy odpowiednich asystentach potrafił bezbłędnie wykańczać akcje podbramkowe, a na Półwyspie Iberyjskim tylko to potwierdza. I w sumie, jeśli do końca sezonu utrzyma podobną skuteczność, wcale nie zdziwimy się, jeśli nagle ze sporą kasę zgłosi się jakaś ekipa z Wysp.
Argentyńczyka nie da ocenić się jednoznacznie. Pod kątem liczb rzeczywiście, wyglądał w porządku. Miał też jednak w trakcie stycznia spore przestoje, gdy dwóch, trzech kapitalnych zagraniach potrafił kolejne pół godziny przeczłapać bez efektu. Mimo wszystko umieszczamy w naszym rankingu Dybalę wysoko, bo – zwłaszcza w meczach pucharowych – miał duży wpływ na wyniki Juventusu. Choć kibicom “Starej Damy” w pamięci zostało też jego nieeleganckie zachowanie z meczu przeciwko Sassuolo, gdy opuszczał murawę kompletnie olał Allegriego niezadowolony m.in. ze swojej pozycji boiskowej. I, choć potem przeprosił, to niesmak pozostał.
Po niemrawym listopadzie i beznadziejnym grudniu (ani jednego gola!) w końcu się obudził. I to od razu na grubo. To była już mniej więcej ta wersja Griezmanna, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić . Aż trudno to pojąć, ale w styczniu Francuz zdobył w lidze swoje pierwsze gole od… niemal trzech miesięcy – najpierw ukłuł w wygranym meczu z Eibarem, następnie zaś na ostatniej prostej wyrwał punkt na San Mames. Najjaśniej błyszczał jednak w Pucharze, gdzie bardzo wydatnie przyczynił się do awansu do półfinału, a w ostatniej potyczce z Barceloną golem na 1:2 wciąż pozostawił kibicom Atletico nadzieje na finał. Powrót na właściwe tory odhaczony. Teraz jeszcze “tylko” pora nawiązać do formy, która w zeszłym roku pozwoliła mu zyskać sobie miano trzeciego najlepszego piłkarza świata.
U napastnika Lyonu bez zmian – wciąż jest jednym z najbardziej regularnych napastników na Starym Kontynencie. To właśnie dla takich jak on zarezerwowano określenie “jednoosobowa armia”. Choć Lacazette w kilkunastu ostatnich miesiącach już niejednokrotnie pchał Lyon do przodu niemalże w pojedynkę, to jednak w styczniu wspiął się na absolutne wyżyny. Trudno bowiem inaczej skomentować zdobycie przez niego sześciu bramek i dołożenie asysty w zaledwie pięciu meczach. Nawet jeśli w styczniu jego wysiłek momentami szedł na marne – jego gole przeciwko Caen czy Lille nie uchroniły Lyonu od porażki – to jednak rozprawienie się w arcyprestiżowym starciu z Marsylią było w największej mierze jego zasługą: Lacazette ustrzelił dublet, a jego zespół zwyciężył 3:1. Do tego dołożył też bramką i ostatnim podaniem cegiełkę w wyeliminowaniu z Pucharu Francji Montpellier.
Co prawda nie chcemy go nigdzie na siłę wypychać, ale wydaje się, że przy zachowaniu obecnej tendencji, w końcu ktoś naturalną koleją rzeczy będzie musiał go łyknąć za poważną kasę. Dzień, w którym Francuz opuści Lyon, będzie zaś prawdopodobnie jednym z najsmutniejszych w historii klubu.
Chilijczyk w styczniu nie odpuścił żadnego meczu ligowego, by nie wpisać się do protokołu meczowego. W trzech kolejnych spotkaniach trafiał do siatki, a przed kilkoma tygodniami – przeciwko Watford – zaliczył asystę. Czołowy zawodnik ekipy Arsene’a Wengera, który miał też spory udział w rozmontowaniu Southampton w pucharze. W pełni zasłużone miejsce w pierwszej piątce.
Chyba nikogo już nie dziwią plotki, które młodego pomocnika łączą z topowymi klubami z Europy i wielomilionowymi transferami. Dele Alli w styczniu był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem Tottenhamu – dwa gole zapakował Chelsea, raz trafił też przeciwko Manchesterowi City. To, co u tego piekielnie zdolnego chłopaka podoba nam się najbardziej, to wszechstronność. Potrafi trafić do siatki po strzale z dystansu, ale i wykańczając głową centrę goli; mijając rywali w szaleńczym rajdzie, ale i odnajdując się w gąszczu nóg. Ogromny wachlarz możliwości.
Regularny, brutalnie skuteczny, ale jednocześnie bez takich fajerwerków jak wyprzedzająca go dwójka z Katalonii. Mimo wszystko Argentyńczyka cenić trzeba, bo jeszcze kilka miesięcy temu szyderstw z jego wagi nie było końca, a teraz, nawet jeśli Higuain nie jest wyrzeźbiony jak wzorowy kulturysta, to nie przeszkadza mu to w grze. Strzela z każdej pozycji, przeciwko każdemu rywalowi, nawet pół sytuacji potrafi zamienić na gola.
Kapitalny miesiąc napastnika Barcelony. Urugwajczyk praktycznie do samego końca dzielnie bił się o miano piłkarza miesiąca, jednak dosłownie w ostatniej chwili musiał uznać wyższość jeszcze innego piłkarskiego kosmity. Tak czy owak, jego zasługi są absolutnie nie do przecenienia. Wystarczy spojrzeć chociażby na suchą statystykę – Suarez w dziewięciu meczach wypracował dziewięć bramek. Wynik dla zwykłych śmiertelników na tym poziomie praktycznie nieosiągalny. Niesamowita inteligencja w poruszaniu się po boisku (spójrzcie, w jaki sposób wystawiał się do dośrodkowania na filmiku poniżej), siła i – co najistotniejsze – skuteczność. Snajper “Blaugrany” swoimi golami cały czas dobitnie pokazuje jednak, że nie jest boiskowym sępem, a po prostu napastnikiem kompletnym.
Miejsce w trzeciej dziesiątce grudniowego rankingu najwidoczniej mocno wjechało mu na ambicję. Choć z uwagi na osiągnięcia Luisa Suareza nie napiszemy, że w styczniu zrobił z konkurencją, co chciał, to jednak jego zwycięstwo po prostu nie ma prawa nikogo dziwić. Siedem bramek i trzy asysty podlane hektolitrem wrażeń artystycznych najzwyczajniej w świecie muszą robić wrażenie. Jego walka o prym ze wspomnianym Suarezem była zaś chyba jedną z najciekawszych i najbardziej zażartych w historii rankingu piłkarza miesiąca. Ostatecznie o zwycięstwie Messiego zadecydowało – jakżeby inaczej – prawdziwe arcydzieło, czyli najświeższy wynalazek Argentyńczyka z pucharowego meczu przeciwko Atletico.
Tak zaś prezentuje się jak na razie klasyfikacja generalna po pierwszym miesiącu 2017 roku: