Reklama

Jak Casablanca kasuje Belgrad, czyli najgorętsze derby Afryki

redakcja

Autor:redakcja

26 stycznia 2017, 12:53 • 9 min czytania 6 komentarzy

Odpowiedzi na pytanie o najgorętsze derby na świecie zazwyczaj są mocno związane z pochodzeniem odpowiadającego. Nieliczni, którzy wzniosą się ponad klubowe sympatie wymienią zapewne Belgrad, Buenos Aires, może też Zagłębie Ruhry, Mediolan, czy – bardziej piłkarsko – Madryt. Tymczasem nieco na uboczu tej większej i mniejszej piłki jest Afryka. Maroko. Casablanka.

Jak Casablanca kasuje Belgrad, czyli najgorętsze derby Afryki

Miasto przez lata kojarzące się głównie z klasyką kinematografii, coraz więcej osób porywa nieco mniej kameralnymi i realizowanymi z większym rozmachem widowiskami. Blisko 70 tysięcy widzów. Falujący tłum wypełniający otwarty stadion. Kilka opraw w czerwonych barwach oraz odpowiedzi z przewagą zielonego. 29 tytułów mistrzowskich w klubowych gablotach. Najlepsi marokańscy piłkarze. Najlepsi marokańscy kibice.

Wydad. Raja. Derby Casablanki. Derby Maroka.

***

W lutym 1969 roku trzęsienie ziemi pod Oceanem Atlantyckim wywołało falę, która spowodowała straty w Casablance. I choć sejsmiczna aktywność jest rzadkością w tym marokańskim mieście w dzisiejszych czasach, dwa razy w roku ziemia trzęsie się od pasji, która wylewa się ze stadionu ilekroć Wydad chwyta się za rogi z Rają.
Oficjalny reportaż FIFA z derbowego meczu.

Reklama

***

Jak w każdym derbowym mieście – dzieli ich wszystko. Barwy, czerwień kontrastująca z zielenią. Polityka i status społeczny kibiców – Raja tradycyjnie reprezentuje klasę robotniczą, Wydad to zaś marokańska klasa średnia. Do tego naturalnie historyczne zaszłości: z tej najnowszej historii jak na przykład losy tytułu w 2010 roku, gdy Wydad finiszował o dwa punkty nad lokalnym rywalem, ale i tej starszej, bo oba kluby na dobrą sprawę zakładał… ten sam człowiek. Biorąc pod uwagę, że ponad 1/3 (24 z 60) sezonów ligi marokańskiej kończyła się zwycięstwem któregoś z klubów Casablanki – mamy obraz na podział piłkarskich sił w całym kraju. A jednocześnie na rangę ich spotkań rozgrywanych na wspólnym Stade Mohamed V, 70-tysięczniku, który poza dwoma zwaśnionymi klubami gości jeszcze mecze reprezentacji.


Zapchany do ostatniego miejsca stadion, kilka opraw z obu stron, w tym skomplikowane kartoniady czy „poruszające się” sektorówki

***

Włoskie oprawy. Angielski doping i styl gry. Francuski język i korzenie, hiszpańskie wspomnienia i klimat, brazylijskie zwody. Inspiracje czerpane z całej Europy, ale i Ameryki Południowej. Maroko, jak większość byłych kolonii, bardzo długo poszukiwało na wielu polach swojej własnej tożsamości.

Zresztą, spacer ulicami Casablanki w latach pięćdziesiątych wyjaśniłby wszystko. Zacięte twarze lokalnych mężczyzn spoglądających z nienawiścią na francuską architekturę. Dary wojny w postaci tygla kulturowego na każdym rogu, w każdym barze i na każdym skrzyżowaniu. Okiennice dziś już opuszczonej katedry Sacré-Cœu, z poziomu których widać niezliczone wieże minaretów. Dzielnica kolonizatorów, wybudowana niemal jak miasto w mieście, w całości według europejskich wzorców z Placem Narodów Zjednoczonych na środku, a obok „Stara Medyna”, ponoć pamiętająca jeszcze czasy Fenicjan, a z pewnością portugalskich i hiszpańskich marynarzy. Oczywiście ta wielobarwna mozaika straciła nieco odcieni po odzyskaniu przez Maroko niepodległości i stopniowym wypieraniu „Europy” z Casablanki, jednak nawet jeśli da się w kilkanaście lat przenieść wszystkich wiernych z katedry do największego w tej części świata meczetu Hassana II – niektórych przyzwyczajeń już nie dało się wyprzeć.

Reklama

Symbolem przekształceń w Maroko mogą być właśnie te miejsca kultu – stara, francuska i opuszczona katedra, udostępniona dla zwiedzających i jako miejsce spotkań oraz nowa i wymuskana świątynia muzułmanów wybudowana za przeszło 400 milionów dolarów. Ani Francuzi budujący kościół, ani Marokańczycy odpowiadający minaretem o wysokości 210 metrów nie szczędzili grosza. W krajobrazie miasta zmianę panowania widać aż nazbyt wyraźnie.

Po lewej katedra, po prawej meczet…

Jak w wielu miejscach świata – protektor jednak nie został kompletnie wypędzony. Zresztą – w szczytowym momencie połowę Casablanki tworzyli Europejczycy, ich zniknięcie z dnia na dzień byłoby śmiertelnym ciosem dla miasta. Nikt nie wpadł na to, by nagle wyburzyć francuską część miejscowości, albo zarządzić wywóz Francuzów na Madagaskar (trzy lata przed odzyskaniem niepodległości Francuzi wyeksmitowali tam marokańską rodzinę królewską). A jeśli wobec tego w mieście zostali Francuzi – musiały zostać i francuskie rozrywki.

Nie, nie mamy tutaj na myśli nic zdrożnego. Po prostu futbol. Który zresztą w marokańskim wydaniu wyszedł Francuzom bokiem.

***

1900, Souss w Tunezji, wówczas pod protekcją francuską. Na świat przychodzi Mohamed Affani, który w historii Casablanki będzie zawsze zapisany jako Pere Jego. Ojciec Jego.

Chłopak z kupieckiej rodziny szybko się uczy. Jako 17-latek ma znać kilka języków i podróżować z ojcem po całym świecie. Uczy się w Paryżu, szlify handlowe zdobywa na licznych szlakach, także w Maroko. We Francji zaczyna grać w piłkę, ale albo jest na to trochę zbyt mądry, albo po prostu – nieco zbyt słaby. Kto wie, czy pseudonim nadany mu w tym okresie nie miał być oryginalnie szyderstwem? W każdym razie idzie mu wyjątkowo średnio. Szybko godzi się z losem i wybiera karierę dziennikarza sportowego, stając się bodaj pierwszym tak świadomym niuansów gry sprawozdawcą w całym Maroko. Jak podają francuskie źródła – jako jedyny ma nie tylko relacjonować, ale też rozumieć sport. Tłumaczy Marokańczykom taktyczne zawiłości, przybliża zasady, popularyzuje futbol pokazując szerokie konteksty towarzyszące spotkaniom. Opowiada piłkę nożną. I zaraża piłką nożną.

Sam jednocześnie żywi coraz mocniejsze uczucie do Maroka i Casablanki, zapominając nieco o francuskim etapie swojego życia. Jak wspomina biograficzny artykuł o Jego w „La Grincie” – prawdziwym przełomem jest 1949 rok i wywiad dla marokańskiej telewizji. Pere Jego, wówczas już doświadczony dziennikarz rozmawia z Larbim Ben Mbarekiem, francuskim piłkarzem urodzonym w Casablance. „Czarna Perła” właśnie zmienił klub, ze Stade Francais przeniósł się do Atletico Madryt, a ma już w CV także przedwojenny epizod w Olympique Marsylia i – przede wszystkim – występy w kadrze Tricolores. Rozmowa szybko schodzi na tematy polityczne. Dziennikarz bez kompleksów przed gwiazdą futbolu dość otwarcie szydzi ze śpiewania „Marsylianki” oraz gry dla francuskiej reprezentacji człowieka urodzonego i wychowanego w Maroko.

RW

Jasnym staje się, że Pere Jego i cała jego aktywność na polu sportowym to nie tylko niesienie kaganka futbolu, ale i rozsiewanie nacjonalizmu wśród marokańskiej młodzieży. Ben Mbarek zaś ceni jego odwagę. Obaj panowie zaczynają się przyjaźnić, co zresztą będzie trwać jeszcze w czasie gdy Mbarek zostanie selekcjonerem reprezentacji niepodległego Maroka, a Jego legendą obu klubów z portowego miasta.

Nacjonalistyczna przygoda Jego zaczęła się jednak na dobrą sprawę już dziesięć lat wcześniej. To właśnie wtedy powstała sekcja piłkarska klubu Wydad Casablanka. Umeblowana na wzór angielski, wówczas szalenie modny, z Affanim w roli trenera i sekretarza. Cele? Proste. Doskonalić grę w piłkę, rozwijać bazę fanów tego sportu, krzewić nacjonalizm, wywalczyć niepodległość. Brzmi dziwnie? Ani trochę, w świetle wspomnianego wywiadu z Ben Mbarekiem. Wydad bardzo szybko stał się mistrzem Maroka (czterokrotnym, tylko do 1952 roku), ale i najzagorzalszym krzewicielem idei wolnego Maroka. Trochę jak polskie kluby przed I Wojną Światową, Wydad miał obok sportu uczyć patriotyzmu, przywiązania do barw, do swojego miasta. Jego, który poznał życie i w Tunezji czy Maroku, i w Paryżu, stolicy całego imperium – wydawał się odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Ze złożonym w głównej mierze z marokańskich muzułmanów zespołem szybko zdominował rozgrywki w protektoracie.

W tym momencie jednak stało się coś, czego nie wyjaśniają nawet francuskie i marokańskie źródła. Ojciec Jego w demokratycznych wyborach przeprowadzanych w Wydadzie traci swoje stanowisko opiekuna klubu. De facto – odbiera mu się prawa rodzicielskie, jemu, współzałożycielowi sekcji piłkarskiej i mędrcowi całego marokańskiego futbolu. Cztery mistrzostwa w nieformalnej lidze nie wystarczyły. W 1952 roku Wydad wziął rozwód z Jego. Kto wie, czy nie był to jeden z najbardziej kosztownych rozwodów w historii…

***

Piłkarski zapaleniec nie potrafił bowiem zrezygnować ze swoich marzeń. Okazało się, że po drugiej stronie miasta właśnie tworzy się studencko-artystyczny klub Raja. Jego proponuje mu swoje usługi, tym razem stawiając nie na angielskie, ale brazylijskie wzorce. Artyści się zgadzają. Ojciec zaczyna od początku, tym razem z drugim „dzieckiem”. W 1956 spełniają się jego dwa wielkie sny. Maroko odzyskuje niepodległość, Raja zaś mierzy się z Wydadem w pierwszych derbach Casablanki. Organizowany przez niego angielski styl Wydad nie uległ żadnej reformie od lat. Długie piłki na napastników nie są zbyt efektywne w starciu z inspirowaną Latynosami Rają. Marokański magazyn „Zamane” przekonywał: mentalność z Ameryki Południowej jest Marokańczykom bliższa niż angielska dyscyplina. 

Młodsi wygrywają. Triumfuje Pere Jego.

***

– Serce? Wydad. Ale Raja to siła charakteru – mówił sam Jego w rozmowach z marokańskimi mediami, pytany o to, który z klubów pozostaje bliższy współzałożycielowi obu z nich. Stadion im. Pere Jego. Pokój hotelowy „Pere Jego”. Loża Pere Jego. Dyplomatyczna odpowiedź była wyjątkowo rozsądna. Dziś Pere Jego szanuje każdy, kto spędził choć tydzień blisko futbolu w Casablance.

***

Decyzją służb przez dwa lata derbowego mecze między Wydadem a Rają rozgrywane były w Rabacie, 80 kilometrów od niemal 4-milionowej aglomeracji największego portowego miasta. Przyczyna była jasna: agresja, nad którą nie potrafili zapanować nawet specjalnie mobilizowani na derbowe mecze weterani policyjni pamiętający najgorętsze manifestacje uliczne w Maroku. Stopień nienawiści znacznie wzrósł w XXI wieku, niestety – jak przyznają sami marokańscy kibice, także pod wpływem europejskich wzorców. Podobnie jak przy tworzeniu się klubów, tak i podczas formowania się zorganizowanych grup na trybunach, Maroko musiało budować swoją tożsamość na zagranicznych przykładach. Miało to pozytywne konsekwencje – jak na przykład fantastyczne kartoniady, z których słyną „Winners’05”, ultrasi Wydad, ale i tragiczne efekty. W 2007 roku na przykład w wyniku potężnej batalii na trybunach zginął 17-letni Hamza Eddali.

Z drugiej strony – ciężko winić tutaj Europejczyków, którzy uczyli Maroko miłości do futbolu i nienawiści do futbolowych rywali. W końcu trudno sobie wyobrazić, że gdziekolwiek na starym kontynencie dochodzi do takich scen, jak na meczu Rajy z Chabab Rif Hoceimą w ubiegłym roku. Wtedy to na trybunach starli się między sobą kibice tego samego klubu z Casablanki – „Green Boys” i „Ultras Eagles”. Bilans? Ponad stu rannych i trzech zmarłych w wyniku obrażeń fanatyków. Jako żywo – staje przed oczami Egipt i jego bijatyki nie tylko z użyciem noży, ale i broni palnej. Tym bardziej, że derby w 2012 roku zostały zbojkotowane przez fanów Wydad, którzy w ten sposób chcieli uhonorować swojego kibica zmarłego przy okazji… meczu z Rabat. To zdaje się potwierdzać, że problemem nie są derby, a po prostu północnoafrykański temperament…

Na szczęście dla Maroka – to tylko jedna strona medalu, w dodatku wcale nie dominująca. Choć istotnie, każde derby wiążą się z większą lub mniejszą zadymą, przeważa atmosfera prawdziwego święta kibiców. To widać na reportażach z Casablanki.


Fragment reportażu portalu Ultras World

Co ciekawe, dostrzegają to także tamtejsze media. Relacjom z samego meczu poświęca się niemal tyle samo miejsca, co kibicowskim oprawom – dziennikarze tłumacza ich sens, opisują użyte materiały. Podobnie postępują kluby, które zamieszczają kibicowskie relacje na swoich stronach i w mediach społecznościowych. Biorąc pod uwagę coraz większą liczbę „turystów stadionowych” przybywających do Casablanki – można odnieść wrażenie, że za jakiś czas Maroko przejmie rolę serbskiego Belgradu, tradycyjnej Mekki dla wszystkich spragnionych gorącego derbowego klimatu.

Image and video hosting by TinyPic

***

To, co jest największą siła marokańskiego futbolu jest więc też jego największym przekleństwem. Pasja i nacjonalizm, na których wyrosły Wydad i Raja, wciąż mają się świetnie -jednak z braku jasno określonego wroga-okupanta, z którym można walczyć, choćby i sportowo – waleczni Marokańczycy skaczą do gardeł swoim rodakom. Żywiołowość i temperament, które dają tak fantastyczne obrazki jak wrzący od dopingu i opraw 70-tysięcznik, prowadza jednocześnie do fatalnych w skutkach batalii na ulicach miast.

Tak, porównania z Belgradem są jak najbardziej na miejscu.

Najnowsze

Komentarze

6 komentarzy

Loading...