Reklama

Bananowa Hiszpania: (Nie)zaskoczenia pierwszej rundy La Liga

Janusz Banasinski

Autor:Janusz Banasinski

23 stycznia 2017, 19:00 • 8 min czytania 2 komentarze

Szast, prast, 19 kolejek minęło jak z bicza trzasł. Choć wydawało się, że zabawa dopiero co się zaczęła, właśnie osiągnęła półmetek. Tym samym czas więc na pierwsze, nazwijmy to szumnie, podsumowania. A raczej mocno subiektywne zestawienie zaskoczeń i niezaskoczeń pierwszej rundy sezonu Primera Division. 

Bananowa Hiszpania: (Nie)zaskoczenia pierwszej rundy La Liga

Co nie zaskoczyło?

1.Sędziowska tragedia

Według prastarych wierzeń kolejka (niektóre źródła mówią o pojedynczym meczu) bez sędziowskiej kompromitacji w Primera Division będzie stanowiła zwiastun rychłego początku końca świata. Jednemu nie da się jednak zaprzeczyć – hiszpańscy arbitrzy, w przeciwieństwie do wielu piłkarzy, od lat prezentują równą formę. Problem jednak polega na tym, że jest to forma pukająca od spodu w dno Morza Kaspijskiego. Nagminne interpretowanie spalonego na swój sposób, gwizdane losowo faule, kartki rozdawane w kolorze wedle uznania czy też sytuacje takie jak poniższa, gdzie rzekomo nie było nawet przewinienia…

C2zQYrZXEAMQdal (1)

Reklama

.

… ciężko uważać za zwykłe ograniczenia ludzkiego oka. To po prostu rażący brak kompetencji, na który od zarania dziejów w Hiszpanii przymyka się oko.

„Doskonale wiemy, jak to wszystko działa”, wypowiedział się jakiś czas temu na temat poziomu sędziowania w La Liga Gerard Pique. I choć jak zwykle nietrudno było doszukać się w jego słowach drugiego dna, my mimo wszystko też już zdążyliśmy się przyzwyczaić do praktykowanego w Hiszpanii schematu pracy panów z gwizdkami – funkcjonuje albo beznadziejnie, albo wcale.

Kiedy następnym razem będziemy narzekać na słabszą dyspozycję Szymona Marciniaka, pamiętajmy o tym, że w niektórych bardziej ucywilizowanych piłkarsko krajach za tej klasy arbitra ludzie masowo zastawialiby w lombardach całe rodziny.

2. Atletico na swoim miejscu

Trzech – czterech zawodników ze ścisłego topu, solidna, wybiegana reszta kadra, świetny trener i… sposób gry, którego mimo usilnych starań wciąż nie jestem w stanie zaakceptować. Jednym słowem – wszystko, co niezbędne, by zająć trzecie – czwarte miejsce w La Liga z kilkopunktową stratą do lidera i wicelidera. Już kiedyś pisałem, że jeśli tak ma wyglądać futbol przyszłości, to z każdym dniem do piłki zamiast jeszcze bliżej będzie mi coraz dalej. Trzeba jednak przyznać uczciwie, że „Los Rojiblancos” zajmują niższe miejsce w porównaniu z poprzednimi sezonami, mimo że paradoksalnie sam styl gry ekipy Cholo Simeone akurat w trwających rozgrywkach był momentami o wiele łatwiejszy do przetrawienia niż rok czy dwa lata temu. Mówcie, co chcecie, ale według mnie Atletico nie spisuje się poniżej potencjału. Będę się upierał, że w minionych latach po prostu wykręcało wyniki ponad stan.

Reklama

3. Kontuzje w Realu

Pamiętacie, jak na samym początku Cristiano Ronaldo w Realu Madryt Paris Hilton po doznanym zawodzie miłosnym zatrudniła andaluzyjskiego czarnoksiężnika voodoo imieniem Pepe? Portugalczyk chwilę później doznał kontuzji kostki wykluczającej go z gry na trzy miesiące.

Czasami sobie myślę, że tak jak wtedy za całym fortelem stała jedna osoba, tak w ostatnich sezonach do rzucania klątw ktoś (Gerard Pique?) zaangażował całą zgraję specjalistów. Rundę bez regularnie nawiedzających Królewskich plag kontuzji należałoby rozpatrywać w kategoriach zjawiska absolutnie niespotykanego. Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby jeszcze podczas letnich przygotowań, Zinedine Zidane na zaś opracowywał warianty na wypadek poważniejszych kontuzji Garetha Bale’a czy Luki Modricia. Ich problemy ze zdrowiem stały się już bowiem niepisaną regułą. Na dłuższy czas w trakcie sezonu wypadali też Sergio Ramos, Karim Benzema, Alvaro Morata czy Pepe, a ostatnio z gry na około miesiąc z hasania po murawie wykluczeni będą również Dani Carvajal i Marcelo.

Norma.

4. Orlikowy poziom Danilo

W całej tej kwarantannie najbardziej niepokoi fakt, że teraz już chyba nie ma siły na to, by pod nieobecność Carvajala i Marcelo większej liczby szans nie otrzymywał Danilo. Jeszcze nie tak dawno cały piłkarski świat kpił z zatrudnienia przez Barcelonę Douglasa (dziś ze zmiennym szczęściem występuje w Sportingu Gijón, strzelił nawet jedną bramkę w lidze), dziś zaś trudno nie odnieść wrażenia, że i Królewscy nie ustrzegli się zakontraktowania na tej samej pozycji parodysty co się zowie. Z tą różnicą, że Real za Brazylijczyka zapłacił nie cztery, a 30 milionów jednostek twardej europejskiej waluty. Gdybyście z jakichś względów chcieli ujrzeć piłkarza bez zalet i przy tym irytującego jak żaden inny, odpalcie sobie w najbliższym czasie jakiś mecz Realu. Danilo przynajmniej w tym aspekcie nie powinien zawieść niczyich oczekiwań.

Znając jednak życie, po podobnej laurce jak na złość odpali. I w sumie nie miałbym nic przeciwko temu.

5. Głębokie kryzysy Realu i Barcelony

Camp Nou i Santiago Bernabeu stają w płomieniach, piłkarze mogą powoli kłaść się na katafalk, prezesi odbezpieczać rewolwery, puścić sobie Mietka Fogga i walnąć sobie kulkę w łeb, a nad Madryt i Barcelonę z czystym sumieniem można już zrzucić bombę atomową. Tak przynajmniej widzi to za każdym razem hiszpańska prasa, gdy tylko Królewskim lub Dumie Katalonii w którymś momencie powinie się noga. Nie inaczej było i tym razem. Trzy remisy z rzędu Barcelony? Dwie kolejne porażki Realu? Wnioski za każdym razem są identyczne: głęboki kryzys.

Problemy pierwszego świata, które jednak w gruncie rzeczy jedynie stanowią potwierdzenie klasy obu zespołów. I które jednocześnie mają swój specyficzny urok.

6. Organizacyjny burdel w Valencii

Na Mestalla bez zmian. Czyli prawdziwa sinusoida: raz było źle, raz bardzo źle. Konflikt kibiców z właścicielami, ściąganie następnych najemników mających w zamyśle nastawić przetrącony przed sezonem kręgosłup, wymieniani kolejni trenerzy i, rzecz jasna, katastrofalne wyniki… Trzeba jednak przyznać, że w Valencii mimo wszystko dbają o to, by mimo przewidywalnego zakończenia po drodze – przynajmniej dla postronnego widza – było w miarę ciekawie. Prandelli publicznie obsmarowujący swoich piłkarzy podczas konferencji prasowej (jakiś czas później oczywiście zwolniony), niemożebnie nadźgany Dani Parejo obejmujący się z gościem wyzywającym od najgorszych trenera Nietoperzy, córka Petera Lima śmiejąca się w twarz kibicom niezadowolonym z tego, co dzieje się z ich klubem, były prezes, który dzień przed dymisją dyrektora sportowego określa sprowadzonych przez niego piłkarzy mianem „jebanego gówna”…

Trzeba mieć naprawdę wyjątkowy talent, by z tak uznanej i stabilnej przecież finansowo marki uczynić zespół, który dopiero przed momentem zagwarantował sobie względnie bezpieczną przewagę nad strefą spadkową.

7. Wysoka pozycja Eibaru.

Eibar po pierwszej rundzie zajmuje jak na razie wysokie jak na siebie 11. miejsce w tabeli. Nie może to jednak zbytnio dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, jak znakomicie gracze skromnego baskijskiego klubu rozumieją się zarówno na boisku, jak i poza nim. Symptomy zwiastujące zwyżkę formy wykazywali już na początku października:

„Do sieci trafił film, na którym Sergi Enrich i Antonio Luna uprawiają seks z jedną partnerką, i to równocześnie. Obaj panowie zrobili więc co w swojej mocy, by ich znajoma poczuła się jak Tomasz Wróbel po meczu z Cracovią. Przez chwilę nawet rozważaliśmy, czy nie załączyć tu filmiku obrazującego całą scenkę, ale przypomnieliśmy sobie, że jednak nie jesteśmy portalem zamieszczających tanie porno. Postaramy się jednak wam streścić – panowie zarządzili dodatkowy trening wzmagający ruchliwość bioder oraz, przede wszystkim, doskonalący przesuwanie i synchronizację.

Podczas trwającego kilkanaście sekund nagrania materiału do analizy uzbierało się naprawdę sporo. Zawodnicy Eibaru zdążyli bowiem przez ten czas pokazać między innymi to, jak lewy obrońca powinien podłączać się do ofensywy, jak należy unikać spalonych, jak wykorzystywać sytuacje dwa na jeden i – przede wszystkim – jak bardzo rozumienie się bez słów poza boiskiem pomaga potem w zgraniu już na murawie”.

Co zaskoczyło?

1. Wicelider Sevilli

Od lat mówi się o tym, że Sevilla gra fajny, otwarty futbol, że ich mecze budzą nie mniej emocji niż skakanie na bungee, że to mistrzowie biznesu, którzy dzięki mądrości i czarodziejskiej różdżce Monchiego potrafią zrobić coś z niczego. O ile jednak rokroczne triumfy w Lidze Europy miał pełne prawo robić niesamowite wrażenie, o tyle na krajowym podwórku bywało już różnie. A to piękna porażka z którymś z wielkiej trójki, a to półtora roku (!) bez zwycięstwa na wyjeździe, a to jakaś kompletnie niezrozumiała wpadka na własne życzenie z którymś ze słabeuszy…

Tym razem Sevilla daje jednak jasny sygnał, że czas najwyższy zacząć powoli odrywać od siebie łatkę hiszpańskiego Arsenalu. Drugie na tę chwilę miejsce trzeba uważać za olbrzymi sukces. Jest ono o tyle zaskakujące, że przecież latem z Pizjuan odeszli Grzegorz Krychowiak, Kevin Gameiro, a także uważany za cudotwórcę Unai Emery, którego miejsce zajął nieopierzony w Europie Jorge Sampaoli. Osłabieni jak nigdy, gwarantują jednak jeszcze większy zastrzyk szaleństwa niż zawsze.

Czy Sevilla rzeczywiście może w tym sezonie zdobyć mistrzostwo? Moim zdaniem jeszcze nie teraz, choć przyszłość maluje się raczej w różowych barwach. Tak czy inaczej, zdecydowanie lepiej widzieć na podium ich niż Atletico.

2. Strzelecki cug Sergio Ramosa

Nawet jeśli z perspektywy kibica Realu Madryt jestem przyzwyczajony do tego, że po Ramosie można spodziewać się dosłownie wszystkiego i – przynajmniej w teorii – żaden z jego wybryków nie powinien mnie specjalnie dziwić, to jednak kapitan Królewskich po raz kolejny udowadnia, że moje zdolności postrzegania wszechświata są mimo wszystko bardziej ograniczone niż sądziłem. Gdyby ktoś powiedział przed sezonem, że na półmetku stoper „Los Blancos” będzie miał więcej ligowych bramek niż chociażby Neymar, dziś prawdopodobnie występowałby po odszkodowanie za bezpodstawne umieszczenie w placówce dla umysłowo chorych. Żeby się nie powtarzać, o strzeleckich popisach Sergio Ramosa poczytać możecie w tym miejscu.

3. Że niektóre rzeczy możliwe są wciąż nie tylko w chińskich bajkach legendarnym „Kapitanie Jastrząbiu” czy Shaolin Soccer.

Rzeczy takie, jak chociażby beachsoccerowa akcja i strzał z powietrza Kevina-Prince’a Boatenga w spotkaniu z Villarrealem.

A tutaj jeszcze godny przypomnienia – choć i tak pewnie skazany na porażkę z trafieniem Boatenga przy wybieraniu gola sezonu – popis villarrealskiego Piotra Wlazły, Nicoli Sansone, w meczu z Realem Sociedad:

4. Bejsbolista filarem defensywy

Gdy miał 19 lat zamiast wybijać piłki nogami, robił to za pomocą kija. W wieku, w którym znakomita większość zawodników ma już na siebie raczej konkretny plan, on dopiero wahał się nad wyborem dyscypliny sportowej. Mikel Villanueva pierwszą w miarę poważną szansę otrzymał dopiero po jednym z uniwersyteckich meczów, a w zeszłym sezonie kopał w lidze wenezuelskiej na wypożyczeniu z rezerw Malagi (co ciekawe, występy w czwartej lidze hiszpańskiej nie przeszkadzały mu jednak w otrzymywaniu powołań do reprezentacji). Dziś zaś jest podstawowym stoperem klubu z południa Hiszpanii, a w minioną sobotę spisał się nieźle w spotkaniu z Realem Madryt.

5. Zinedine Zidane widział wszystkie mecze Legii.

Co prawda nie zawsze od początku, nie zawsze do końca, nie zawsze w telewizji czy na trybunach i nie w lidze hiszpańskiej, ale w tym przypadku liczy się sam fakt.

Ban

Najnowsze

Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
2
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup
Ekstraklasa

Kędziorek skomentował porażkę z Koroną. „W takim meczu nie ma pozytywów”

Bartosz Lodko
2
Kędziorek skomentował porażkę z Koroną. „W takim meczu nie ma pozytywów”

Hiszpania

Hiszpania

Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa

Szymon Piórek
1
Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa
Hiszpania

Araujo bliski przedłużenia kontraktu z Barceloną. „Idzie to w dobrym kierunku”

Arek Dobruchowski
0
Araujo bliski przedłużenia kontraktu z Barceloną. „Idzie to w dobrym kierunku”

Komentarze

2 komentarze

Loading...