Jeśli Manuela Neuera nazywa się obecnie bramkarzem-rozgrywającym, on był – i to w dosłownym tego określenia znaczeniu – bramkarzem-napastnikiem. Choć za dzieciaka na bramce wystawiany był głównie dlatego, by nie stała mu się krzywda, to jednak od pierwszego kopnięcia piłki czuł w sobie instynkt – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – stojącego między słupkami goleadora. Po dziś jego nazwisko wymieniane jest zresztą w jednym w szeregu z Jose Luisem Chilavertem, Rene Higuitą czy Rogerio Cenim. W Meksyku dorobił się statusu legendy, którą naśladować – nie tylko grą, ale i pstrokatym ubiorem – starał się każdy brzdąc. Został też pierwszym golkiperem grającym z dziewiątką i zarazem atakującym występującym z jedynką na plecach. Poznajcie historię surfera z Acapulco, projektanta mody oraz jednego z najniższych i jednocześnie najbardziej pokręconych bramkarzy – a raczej zawodników, którzy występowali na pozycji bramkarza – jacy chodzili po tej planecie. Przed wami Jorge Campos.
*
Rajskie oceaniczne plaże, krystalicznie czysta woda, świecące przez cały rok słońce, przepiękne widoki i zatrzęsienie przybywających z całego świata turystów. Choć to, co większość ludzi mogła zobaczyć jedynie podczas wymarzonych wakacji on miał na co dzień, potrafił to mimo wszystko docenić. Acapulco – to właśnie tam wychowywał się Jorge Campos. To tam ukształtował się jako człowiek, poskramiał morskie fale i, co najważniejsze, to tam stawiał swoje pierwsze piłkarskie kroki w drodze na sam szczyt.
*
“Nazywali mnie surferem z Acapulco. Od zawsze chodziłem w butach do biegania, zwiewnych krótkich spodenkach, i tak dalej. Sami wiecie, o co chodzi. To coś, co stanowi nieodłączny element mojego życia. Surferzy różnią się od reszty ludzi. Jesteśmy urodzonymi samotnikami. Morskie fale to inny świat”.
*
Nigdy nie potrafił do końca odciąć pępowiny łączącej go z miejscem pochodzenia. Przywiązanie i tęsknota za rodzinnymi stronami często brała nad nim górę. Gdy był już zawodnikiem Pumas, co dwa tygodnie pakował walizki, udawał się na dworzec autobusowy i pokonywał siedmiogodzinną trasę do Acapulco, gdzie zapominał o sławie i pieniądzach. Miejskie legendy głoszą, że spotkania z bliskimi niejednokrotnie sprawiały, że Jorge kompletnie się rozklejał i na poważnie rozważał opcję niewracania do stolicy. Głód sukcesów koniec końców zawsze jednak wykrzesywał z niego dodatkowe siły.
*
Na co dzień pogodny i uśmiechnięty, pytany o rodzinę nabiera jednak wody w usta i grzecznie odmawia odpowiedzi. Szczególny wpływ na to miało traumatyczne przeżycie z 17 lutego 1999 roku. Wówczas to czterech uzbrojonych mężczyzn porwało jego ojca. Jorge akurat przebywał wtedy na zgrupowaniu reprezentacji Meksuku w Hongkongu. Gdy tylko dowiedział się o smutnych wieściach, od razu wrócił do kraju. Ostatecznie sprawa znalazła jednak szczęśliwe zakończenie – porywacze ostatecznie wypuścili Camposa seniora. Nie było w tym jednak zasługi stróżów prawa. Konieczne okazało się zapłacenie okupu w wysokości miliona dolarów.
*
Młody Jorge uchodził za wyjątkowo nadpobudliwego dzieciaka. Takiego, o którym dziś najpewniej powiedzielibyśmy, że cierpiał na ADHD. Nadmiar energii zwykł pożytkować na trzy sposoby – surfując, jeżdżąc konno po plaży na koniach pożyczanych od swojego dziadka i – jakżeby inaczej – grając w piłkę.
“Brody” (zdeformowana forma angielskiego “brother”), jak nazywano go od najmłodszych lat aż do teraz, między słupkami stawał jednak trochę wbrew powszechnie przyjętej u nas zasadzie “gruby na budę”. Jorge grę w piłkę zaczynał w podwórkowej drużynie prowadzonej właśnie przez swojego ojca, Alvaro, który za każdym razem wysyłał go na bramkę, ponieważ ten był najmłodszy i najmniejszy ze wszystkich. W ten sposób maleć miała szansa na to, że ktoś zbyt mocno trafi go piłką i zrobi mu krzywdę.
Młodego Camposa od zawsze jednak ciągnęło do gry w ataku. Już wtedy wbrew poleceniom i rzecz jasna ku niezadowoleniu ojca zwykł zapędzać się do przodu, nieświadomie zaczynając w ten sposób budowanie swojej legendy bodaj jedynego – a już na pewno najbardziej rozpoznawalnego – bramkarza-napastnika w historii profesjonalnej piłki. Żeby jednak było jasne – Jorge na bramce jednak wcale nie cierpiał. On po prostu wychodził z założenia, że nic nie stoi na przeszkodzie, by golkiper mógł brać czynny udział również w grze w polu. Ot cała filozofia.
Nawet gdy kilkanaście lat później Campos był już postacią rozpoznawalną na całym świecie, gdzieniegdzie wciąż jednak dało się znaleźć osoby, którym nie do końca pasował fakt, że Jorge w razie potrzeby może występować także na szpicy. W 1994 roku podczas mistrzostw świata w USA swoje niezadowolenie w tym temacie głośno wyraził selekcjoner Hiszpanów, Javier Clemente, który starał się wymusić na FIFA, by ta wprowadziła przepis zabraniający grać Camposowi w polu. Jego zdaniem Meksyk w ten sposób w nieuczciwy sposób zyskiwał bowiem przewagę nad resztą zespołów.
*
Choć od czasów dzieciństwa Jorge zdołał co prawda nieco podrosnąć, to jednak nigdy nie dorobił się typowo bramkarskiej sylwetki. 170 centymetrów (według niektórych źródeł 175 – zagadka ta nigdy nie została oficjalnie rozwiązana) czyniło z niego jednego z najniższych golkiperów w historii profesjonalnej piłki. – Co tu dużo gadać, po prostu nie urosłem. Nadrabiałem to jednak skocznością. Bardzo dużo ćwiczyłem nad siłą nóg, by zamaskować braki w warunkach fizycznych. To bardzo mi pomogło – zdradzał w prosty sposób swoją receptę na sukces mimo filigranowej postury.
O ile na boisku Campos rzeczywiście potrafił w doskonały sposób wyrównywać siły za pomocą niesamowitej zwinności, o tyle na drużynowych zdjęciach był zmuszony do znalezienia nieco innego rozwiązania. Na wspólnych fotografiach od najmłodszych lat… stawał więc na piłce, dzięki czemu zyskiwał sobie 20 dodatkowych centymetrów. Rytuał ten kultywował przez całą karierę.
Z czasem młody Jorge potrafił przemówić do rozsądku ojcu, który pogodził się z tym, że jego syn nie jest stworzony do gry wyłącznie na jednej pozycji. – Choć wciąż grywałem na bramce, mój brat okazał się o wiele lepszym golkiperem niż ja. Występowałem więc w ataku, a na co dzień trenowałem jako bramkarz. Kiedy mój brat akurat nie mógł grać, naturalną koleją rzeczy stawałem między słupkami. W moim pierwszym klubie, Pumas, było zresztą podobnie. Trener wystawiał mnie z przodu, ale stale mi powtarzał, bym pamiętał, że nominalnie jestem bramkarzem. Starałem się go przekonać, że mimo wszystko bardziej czuję się napastnikiem, bo gracze z napadu dostawali wyższe pensje. Nie dał się jednak przekonać. Grałem w bramce, a gdy zachodziła potrzeba, po prostu zmieniałem koszulkę i szedłem na drugi koniec boiska.
Tak, w 1988 roku do swojego pierwszego profesjonalnego klubu, Pumas, które ściągnęło go po tym, jak plotki o utalentowanym młokosie z Acapulco dotarły aż do stolicy, “Brody” przychodził jako napastnik i… zarazem rezerwowy bramkarz – rolę pierwszego golkipera pełnił bowiem wówczas jego rówieśnik Adolfo Ríos. Tak czy inaczej, Jorge był stale przygotowywany na ewentualność wskoczenia między słupki, gdy tylko zajdzie konkretna potrzeba. Z biegiem czasu w końcu płynnie zaczął łączyć obie funkcje. Niejednokrotnie zdarzało mu się występować na obu pozycjach… w pojedynczym meczu. Obrazki z Camposem zmieniającym w trakcie spotkania bramkarską bluzę na koszulkę z krótkim rękawkiem.
W trakcie kariery strzelił w sumie 46 bramek, co czyni go czwartym najskuteczniejszym pod tym względem bramkarzem w historii futbolu za Rogerio Cenim, Jose Luisem Chilavertem i Rene Higuitą. Najlepsze liczby wykręcił w swoim drugim sezonie w Pumas, gdy ukłuł aż 22 razy. Rok później zaś już jako golkiper-snajper dołożył sześć trafień, dokładając tym samym cegiełkę do pierwszego od 10 lat dla granatowo-złotych mistrzostwa Meksyku.
Gol owiany największą legendą? Z pewnością ten zdobyty nożycami przeciwko Cruz Azul już w barwach Atlante:
*
Campos uwagę przykuwał rzecz jasna także barwnymi fatałaszkami, które zresztą projektował do spółki ze swoim przyjacielem, również pasjonatem surfingu. Mądre głowy przez lata doszukiwały się w tym zakrojonych na szeroką saklę spisków i wymyślnych forteli. Jedni twierdzili, że pstrokate kolory miały rozpraszać napastników, którzy zamiast na bramce podświadomie skupiać mieli uwagę na golkiperze, inni z kolei uważali, że atakujący mieli z tego powodu na swój sposób ułatwione życie – kątem oka szybciej byli w stanie dostrzec wychodzącego do dośrodkowania bramkarza.
Prawda była jednak o wiele mniej złożona niż wszystkim dookoła mogło się wydawać. – Plaża i surfowanie zawsze stanowiły istotne elementy mojego życia. Jestem z Acapulco, gdzie w tamtych czasach wielu ludzi surfowało. Żarówiaste kolory wśród surferów na plaży były codziennością. W stolicy chciałem w pewien sposób pozostać surferem. Gdy wyjechałem, nie mogłem surfować dzień w dzień, jak za dzieciaka. Ale co weekend? Jak najbardziej. Pomyślałem sobie więc, że jeśli nie mogę wskakiwać na deskę, przeleję swój styl i kolorystykę na piłkę – tłumaczył w jednym z wywiadów.
Choć może i nigdy nie stał się ikoną świata mody, bez cienia wątpliwości pozostawił swój ślad. Za jego najlepszych czasów praktycznie wszyscy producenci odzieży sportowej chcieli w swoich kreacjach zawrzeć choć cząstkę jego projektanckiego “geniuszu”. Warto też zaznaczyć, że oprócz niecodziennych krojów, gdy tylko pozwalały na to przepisy, wybierał sobie również niecodzienne numery. Na bramce zdarzało mu się bowiem grać z dziewiątką…
… w ataku zaś z jedynką:
*
“Do tej pory nie mają pojęcia, o co chodzi”.
~ Campos o wyborze przez brytyjski “The Telegraph” jego stroju jako jednego z 10 najbrzydszych piłkarskich ubiorów w historii piłki.
*
“Dzieciaki pokochały ten styl. Nawet nie zwracały uwagi na to, czy gram dobrze czy źle. Nie sądziłem jednak, że napędzi to aż tak olbrzymi potencjał marketingowy. Wielu ludzi , w tym niekoniecznie ja sam, ubiło złoty interes na imitowaniu mojego ubioru”.
“Nie podoba mi się to, że dziś bramkarze nie mogą sami sobie projektować strojów. Przecież zawsze byliśmy inni niż reszta. Obecnie sędziowie czy federacje z góry mówią ci, w jakim kolorze możesz grać, a w jakim nie. To bardzo niedobre. Nie możesz wybrać sobie koloru, w którym będziesz czuł się wygodnie”.
*
Jeśli już jesteśmy przy kwestiach związanych z marketingiem i promowaniem wizerunku, należy wspomnieć o tym, że Jorge Campos stał się pierwszym Meksykaninem, który miał okazję wystąpić w reklamie Nike (do dziś przez wielu uważaną za jedną z najlepszych). W walce przeciwko demonom na rzymskim Koloseum pomagał takim zawodnikom, jak Ronaldo, Patrick Kluivert, Eric Cantona, Thomas Brolin, Luis Figo czy Paolo Maldini.
“Brody” stanowił też alter ego jednego z bohaterów słynnej japońskiej kreskówki “Kapitan Jastrząb”. To na nim bowiem wzorowana była postać charyzmatycznego bramkarza młodzieżowej reprezentacji Meksyku, Ricardo Espadasa.
*
Podczas konfliktu zbrojnego w Bośni i Hercegowinie kilku meksykańskich reporterów natrafiło na serbski patrol. Jak nietrudno się domyślić, raczej niezbyt łatwo było im się porozumieć. Meksykanie zostali więc schwytani i grożono im rozstrzelaniem. Wówczas dowódca zobaczył wystający z kieszeni jednego z jeńców paszport. Wziął go do ręki, spojrzał, a po chwili rozemocjonowanym głosem wycedził: “Meksyk, Jorge Campos…”. Puszczono ich wolno.
*
Międzynarodowej sławy Campos dorobił się – jak nietrudno się domyślić – dzięki występom w kadrze narodowej. Pierwsze powołanie otrzymał w 1991 roku za kadencji Cesara Luisa Menottiego, z którym Jorge od razu złapał wspólny język. Argentyński selekcjoner był bowiem jednym z pierwszych szkoleniowców opierających swoją filozofię gry na rozpoczynaniu akcji właśnie od golkipera. Widział w nim kolejne ogniwo bramkarskiej ewolucji rozpoczętej przez Amadeo Carrizo i Hugo Gattiego. Na boisku “Brody” mógł cieszyć się pełną swobodą.
Cesar Luis Menotti, człowiek, który poniekąd wynalazł dla reprezentacji Meksyku jej przyszłą legendę.
Z reprezentacją Meksyku Campos wygrał dwa Złote Puchary CONCACAF, złoto w Igrzyskach Panamerykańskich doszedł do finału pierwszego Copa America z udziałem “El Tri”, w którym jednak lepsza okazała się Argentyna, wystąpił na dwóch mundialach – w USA i Francji – a także znajdował się w kadrze na ten w Korei i Japonii oraz – co po chwilę obecną stanowi największy międzynarodowy sukces Meksykanów – zdobył jedyny w historii kraju Puchar Konfederacji w 1999 roku. Karię reprezentacyjną rozpoczął w 1991 roku.
Campos wraz z kolegami świętuje triumf w Pucharze Konfederacji. Meksyk pokonał wówczas Brazylię po szalonym meczu 4:3 – zwycięską bramę zdobył Cuauhtemoc Blanco.
Po końcu epoki Hugo Sancheza i przed nadejściem ery Rafy Marqueza Campos był prawdziwą twarzą meksykańskiej piłki. W pewnym stopniu aż do teraz stanowi tamtejszej kultury i sportu. Choć z wyjątkiem wspomnianego Pucharu Konfederacji nie zdołał wznieść ku niebu najcenniejszych trofeów ani też nigdy nie doczekał się transferu do któregoś z wielkich klubów, wciąż był uważany za jednego z najbardziej wyróżniających się i zarazem najlepszych bramkarzy świata. W 1993 roku Międzynarodowa Federacja Historyków i Statystyków Futbolu wybrała go zresztą trzecim najlepszym golkiperem na Ziemi (w klasyfikacji wyprzedzili go Sergio Goycochea i Peter Schmeichel).
Choć ówczesna reprezentacja Meksyku była typowym przykładem drużyny, której wysiłek i świetna gra nigdy nie przekładał się na wielkie triumfy, tamto pokolenie z Cuauhtemokiem Blanco, Luisem Hernandezem czy właśnie Camposem potrafiło wlać w serca kibiców “El Tri” nadzieję. Nawet jeśli z mistrzostw świata w USA i Francji wracali jako drużyna, która “grała pięknie jak nigdy, lecz przegrywała jak zawsze”. Zdaniem wielu ekipa z 1994 roku była najlepszą, jaką wydała meksykańska ziemia.
*
“Zajmuje szczególne miejsce na kartach historii meksykańskiego futbolu. Nikt nie potrafił łączyć tylu funkcji w podobny sposób, ani Hugo Sanchez, ani Rafa Marquez. On zdefiniował na nowo grę na pozycji bramkarza. To niezwykle charyzmatyczna, odważna i barwna postać, z którą nie może się równać żaden piłkarz, ani nawet żaden inny sportowiec”.
~Luis Garcia Postigo, przyjaciel Camposa z czasów wspólnej gry w Pumas.
*
“El tri” na mundial do Stanów Zjednoczonych pojechali wyjątkowo nabuzowani. W pamięci milionów ludzi wciąż tkwiły mistrzostwa rozgrywane u siebie w 1986 roku, gdzie gospodarze odpadli w ćwierćfinale po rzutach karnych z RFN, a także – w jeszcze większym stopniu – wydarzenia z 1990 roku, kiedy Meksykanie już w trakcie eliminacji zostali wykluczeni z udziału w turnieju we Włoszech za zaniżanie wieku zawodników podczas młodzieżowych mistrzostw świata 1989 w Arabii Saudyjskiej.
Zaczęło się jednak od falstartu – Meksyk niespodziewanie przegrał 0:1 z Norwegią. Później jednak udało mu się zwyciężyć 2:1 z Irlandią zarówno dzięki dubletowi Luisa Garcii, jak i paradom Camposa. Remis w ostatnim grupowym spotkaniu z Włochami dał “El Tri” awans do kolejnej rundy. Swoją drogą, w grupie E padło wówczas chyba jedno z najdziwniejszych rozstrzygnięć w historii mistrzostw świata.
W 1/8 finału Meksyk mierzył się z Bułgarią, którą wyeliminował na tym samym etapie rozgrywek osiem lat wcześniej. Zegar pokazywał szóstą minutę, gdy Stoiczkow otrzymał prostopadłe podanie i huknął, nie dając Camposowi żadnych szans na skuteczną interwencję. Kilkanaście minut później było jednak już 1:1 – karnego podyktowanego na Zague wykorzystał Alberto Garcia Aspe.
Jorge miał sporo pracy, kilkukrotnie ratował swój zespół przed utratą bramki. Czas mijał, a wynik się nie zmieniał. Dogrywka. Karne. Karne, które momentalnie obudziły w Meksykanach demony przeszłości. I które w rzeczy samej po raz kolejny obdarły ich z marzeń o wielkości. Pierwsza cząstka nadziei uleciała już na samym starcie – Aspe przy swoim drugim podejściu do jedenastki posłał piłkę w kosmos. Z opresji zespół musiał więc ratować – jakżeby inaczej – “Brody”. Bronienie karnych nigdy nie było jednak jego mocną stroną. Przy strzałach z wapna nie miał jak bowiem wykorzystać swoich największych atutów – nie mógł wyjść poza szesnastkę, ubiec napastnika, rzucić sobie futbolówki pod nogi i pobiec przed siebie.
Nie było jednak innego wyjścia, jak po prostu stanąć na linii, zachować kamienną twarz i stanąć oko w oko z Krasimirem Bałykowem. Zaciskając pięści i dystansując się od dochodzącego z trybun zgiełku, rzucił się w prawo i powstrzymał Bułgara. Sen “El Tri” podeptał jednak później Borisław Michajłow, który obronił uderzenia Marcelino Bernala i Jorge Rodrigueza. Meksyk po raz kolejny musiał obejść się smakiem, jednak sam Campos starciem z Bułgarią niewątpliwie wybudował sobie jeden z wielu pomników.
(Karne od 3:05)
*
Christo Stoiczkow pociesza Camposa po porażce.
*
Stany Zjednoczone nie kojarzą mu się jednak wyłącznie z obronionym karnym i wielkim zawodem na mundialu. Dwa lata po mistrzostwach w USA zawitał bowiem na dłużej. Konkretniej: w Los Angeles, które po zakończeniu kariery stało się zresztą jego drugim domem zaraz po rodzinnym Acapulco, a jakiś czas później także w Chicago. W ekipie Galaxy Campos miał okazję rozegrać premierowy sezon nowo powstałej Major League Soccer, stając się tym samym jej pierwszym poważnym zagranicznym ambasadorem. Choć wciąż zdarzało mu się grywać w ataku, w oficjalnych meczach nie zdołał zdobyć jednak ani jednej bramki. W spotkaniach towarzyskich potrafił mimo wszystko wymyślić chociażby coś takiego:
*
Jedna rzecz przez długi czas musiała jednak stanowić dla Camposa swoistą drzazgę w oku – mimo 130 występów nigdy nie udało mu się zdobyć gola dla reprezentacji. Tak czy owak, uczucie niedosytu musiało w nim znacznie ustąpić po pożegnalnym meczu w listopadzie 2004 roku, w którym zmierzyli się zawodnicy Meksyku i Brazylii w składach z mistrzostw świata w USA.
Na oczach 50 tysięcy widzów zgromadzonych na doskonale znanym Camposowi stadionie w Los Angeles karierę kończyć miał jednak tamtego dnia nie tylko “Brody”. Z założenia miało być to bowiem zarazem ostatnie spotkanie innego wielkiego piłkarza, który zapisał się w historii futbolu złotymi zgłoskami, lecz który jednak koniec końców zdecydował się kontynuować grę jeszcze przez kilka kolejnych lat – Romario. Brazylijczyk zdobył wówczas dwie bramki…
… Camposa koledzy przed pierwszym gwizdkiem postanowili natomiast uhonorować w taki oto sposób:
Jorge był zresztą jednym z niewielu bramkarzy, wobec których Romario nie krył podziwu. Po jednym z meczów “El Tri” z “Canarinhos” legendarny napastnik znany ze swojego uwielbienia do ośmieszania rywali stwierdził, że Jorge był jedynym bramkarzem, który zdołał wywieść go w pole w sytuacji sam na sam. – Byłem przekonany, że kładzie się już na ziemię, a on po prostu mnie oszukał, szybko wstał na nogi i do mnie doskoczył – wspominał jeden z najbardziej wstydliwych dla siebie momentów w karierze.
Jorge jeszcze przez wiele lat zapraszano na wszelkiej maści mecze charytatywne. Tutaj ujęcie ze starcia Przyjaciół Messiego z Resztą Świata w 2012 roku.
*
“Brody” zaliczył jeden mundial także już po zakończeniu kariery – w 2006 roku w Niemczech. Ricardo La Volpe uczynił go wówczas jednym z członków sztabu szkoleniowego. Nawet w nowej roli nie zdołał jednak przełamać klątwy 1/8 z USA, Francji oraz Korei i Japonii. Meksyk został bowiem wyeliminowany na tym samym etapie przez Argentynę.
Na ławkę trenerską w surferskim wdzianku niestety już nie wpuszczali.
Jeszcze przed mistrzostwami głośno zrobiło się jednak o zerwaniu jego relacji z inną legendą meksykańskiej piłki i zarazem byłym kolegą z boiska, z którym wygrywał Puchar Konfederacji – Cuauhtemokiem Blanco. Napastnik nie znalazł się w kadrze na turniej z powodu beznadziejnych relacji z Ricardo La Volpe, a częścią winy za brak powołania obarczył również Camposa, który miał jego zdaniem jeszcze bardziej utwierdzać selekcjonera w przekonaniu, że postąpił słusznie. Choć prawdy pewnie nigdy się nie dowiemy, obaj byli reprezentanci “El Tri” nie rozmawiają ze sobą do dziś.
“Zawiódł mnie pod kilkoma względami. Uważam naszą przyjaźń za zakończoną. Zawsze powtarzałem, że jeśli ktoś działa w złych intencjach, potem w życiu mu nie wychodzi. To koło fortuny. Raz jesteś na dole, raz u góry. Chciałbym zagrać na mistrzostwach, ale trenerzy najwidoczniej mają swoją wizję odnośnie powołań. No nic, będę cierpliwie czekał aż karta się odwróci”.
*
“Zawsze byłem indywidualistą. Żaden trener nie był w stanie wpłynąć na mój sposób bycia i gry. Taki sam jestem zresztą w życiu codziennym. Staram się nim cieszyć. Każdy z nas ma w sobie jakieś boskie cechy, które są godne zapamiętania”.
*
“Golkiper jest skazany na oglądanie meczów z daleka. Uwięziony w bezruchu między poprzeczką i dwoma słupkami wyczekuje jedynie w samotności swojego rozstrzelania”, zdefiniował niegdyś grę na pozycji bramkarza znany urugwajski pisarz i dziennikarz, Eduardo Galeano. Patrząc z perspektywy czasu, było to pewnie jedno z najgłupszych ułożonych przez niego zdań.
Ban