Jeżeli Krzysztof Włodarczyk z boksu nie ma nic, jemu ten sport dał wszystko. Od Rafała Jackiewicza przedsiębiorczości mógłby się chyba uczyć sam Donald Trump. Mówi o sobie „dwukrotny wicemistrz świata”. Kto wie, czy niedoszły czempion nie stawia przypadkiem pierwszych kroków na drodze do finansowego imperium. W czerwcu wraca do kickboxingu. Po co? Można w ciemno obstawiać, że dla kasy.
***
Jesteś dżentelmenem?
Pytanie… Jasne, że nie!
To pogadajmy o pieniądzach. Zarabiasz dziś lepiej niż kiedy boksowałeś o poważne tytuły?
Przede wszystkim w końcu można powiedzieć, że zarabiam na boksie. U progu sportowej emerytury. Nie mogę narzekać. Pamiętam swój pojedynek z Bonsu, w Kielcach. Mega zawodnik, pas mistrza Europy w stawce, przed oczami monety. Z każdej strony słyszałem: „Rafciu, teraz zdobądź ten tytuł dla siebie, dla rodziny. Później przyjdzie kasa”. Kurwa, uwierzyłem w to. A tu coraz mniej, mniej, mniej.
Zaznaczasz, że tak naprawdę karierę skończyłeś po rozwiązaniu kontraktu z KnockOut Promotions – czyli 3,5 roku temu.
Tak, teraz to są jajca. Zaraz po zakończeniu współpracy z Andrzejem Wasilewskim miałem następujący plan na życie: walczę nieważne z kim, wszystko jedno gdzie, byle tylko zgadzała się kasa.
A duma?
Pierdolę dumę. Jeżeli mam do wyboru ją i osiągnięcia lub komfort włożenia czegoś do garnka i możliwość kupienia dzieciom oraz żonie tego, na co zasługują – zawsze uderzam w drugą opcję. „Jak zapłacą, mogę się nawet tarzać w kisielu. Mogę być pięściarzem na telefon”. „Jutro? Ok, jadę” – takie miałem podejście.
Już nie masz?
Od dawna chcę odejść z zawodowego sportu, zostawić boks, ale płacą. Głupi nie jestem, biorę. W kwietniu mam walkę wieczoru. Maj, czerwiec tak samo. W marcu możliwy wyjazd do Afryki na turniej o pas WBF. Zakończenie kariery muszę więc przełożyć na drugą połowę roku. Skończę ze sportem trzema walkami: boks, kickboxing, MMA. Wszystko w jeden wieczór. Potem już definitywnie nie wrócę.
A co z KSW? Podpisałeś kontrakt na trzy pojedynki. Za starcie z Marcinem Parchetą otrzymałeś ponoć 50 tys. zł. To dwukrotnie więcej niż za obronę pasa EBU.
Umowa jest niby cały czas aktualna. Ale nie wiem, czy będę tam jeszcze walczył. Już mi się nie chce. Jak na 40-latka stać mnie wciąż na bardzo dużo, tylko nie potrafię być tak skoncentrowany i konsekwentny jak kiedyś. Nie chcę najpierw zapowiadać grzmotów, a później nie zapewniać ich kibicom. Szkoda też głowy.
Za walkę w Namibii dostałeś więcej niż za konfrontację z Zaveckiem?
Nie, to były małe pieniądze. Wziąłem tę walkę tylko dlatego, żeby wrócić do kraju jako podstarzały czempion i bronić pas na Polsat Boxing Night za porządną kasę.
Czyli to były drobne?
Powiem tak: na świąteczne prezenty starczyło. Córce kupiłem iPhone’a, sobie Jaguara X-Type, zajebisty. Napęd na cztery koła, automat, 3 litry, 230 koni. Moja pięćdziesiąta ósma fura.
Od ilu lat niczego nie ukradłeś? Liczysz?
Ostatnio ktoś mnie o to zapytał. Bez wahania odpowiedziałem, że od dziesięciu. Zaraz zadzwonił kumpel: „A pamiętasz tamten samochód?”. „Kurwa, faktycznie”. Więc odpowiem tak: od dziesięciu lat tylko dwukrotnie byłem zamieszany w coś nielegalnego. Oficjalnie jestem niekarany. Miałem trzy wyroki, ale skazania uległy zatarciu.
Za co te wyroki?
Dwa za pobicie, jeden za fałszowanie dokumentów samochodu. Tak się zastanawiam, kiedy ostatnio siedziałem na dołku… Będzie z dziesięć lat. Ja pierdolę, dobry jestem!
Swoje poprzednie życie opisałeś w książce?
Tytuł „Granice, których nie było” bardzo dobrze je definiuje. Żadnych ściem, przekręcania faktów. Robiłem takie numery, że nic, tylko, kurwa, przeżegnać się nogą. Tytuł wymyśliła żona. Mądra, inteligentna kobieta. Trafiłem rewelacyjnie! Boks sprawił, że mam dzisiaj wszystko. Słyszałeś o nożu w sercu? Przebitej prawej komorze? Przecież, gdyby mój organizm nie był tak wytrenowany, na pewno bym tego nie przeżył. Martę poznałem przy okazji gali w Mińsku. Robiliśmy zdjęcia na plakaty – u niej, w zakładzie fotograficznym.
Teraz daje ci rady w narożniku.
Bo ona odnajdzie się w każdej dziedzinie.
Mobilizowała cię podczas rewanżu z Syrowatką. Mówiła: Rafał, obudź się, rusz odważniej.
Tyle że ja jestem zawsze najmądrzejszy. W Afryce też…
Robert (Złotkowski – przyp. HK) zagrzewa:
– Przegrywasz walkę!
– Co ty pierdolisz?
– Rafał, przegrywasz walkę!
Myślę: dobra wkrętka.
W pierwszej rundzie miałeś Ushona na deskach.
I olałem go, pojawiła się kalkulacja. Gdyby nie ona, kilka ostatnich walk bym wygrał. Nie jestem już tym małym, krewkim chamem. Jak mi na za dużo pozwolisz, to cię rozjebię – jasne. Ale kiedy zaczynam za dużo myśleć, jest koniec. Już tak nie zaryzykuje, nie postawię wszystkiego na jedną kartę.
Domyślam się, że za rewanż z Syrowatką dostałeś dużo więcej kasy niż za pierwszą walkę.
Gdzieś dwa i pół raza tyle.
Targowałeś się jak w przypadku książki? Na początku zaoferowano ci 2,5% od sztuki. Mało.
To było śmieszne. Skoro kontynuowałem temat, to znaczy, że warunki się zmieniły. Dokonaliśmy kosmetycznych korekt i z końcem roku (2016-tego) oddaliśmy książkę do wydawnictwa. Miała wyjść pod koniec kwietnia. Plan był taki, żeby połączyć jej premierę z obroną mistrzowskiego pasa lub po prostu z moim ostatnim profesjonalnym występem. Trochę się to wszystko popierdoliło.
Wszystko przez ten brak ryzyka…
Zacznijmy od tego, dlaczego zdecydowałem się na boks. Oczywiście chciałem zarobić. Jestem sierotką, kto miał mi dać na chleb, kto miał pomóc? Myślałem, że na tym boksie naprawdę się dorobię. Pomyliłem się, ale zarabiam teraz, dzięki wcześniejszym osiągnięciom. Prowadzę treningi, mam mnóstwo pomysłów.
Ile prowadzisz treningów?
Setkę miesięcznie.
150 zł każdy.
Przychodzą do mnie normalni ludzie. 90% chłopaków, którzy nie mieli wcześniej rękawic na rękach, ani kasku na głowie. Prowadzą firmy, uczą się. Dawniej do sportów walki ciągnęło takich debili jak ja – zapisałem się na karate i kickboxing, żeby napierdalać się z innymi, co tu kryć. Teraz to zajęcie nie dla idiotów. Przychodzą do mnie 40, 50-letni ludzie. Nieraz nie potrafią nawet zacisnąć pięści, nigdy nie musieli tego robić.
Odczuwasz konkurencję na rynku warszawskim? Trenerów boksu przybywa jak grzybów po deszczu.
Szczerze? Nie, żadnej. Każdy pracuje na własne nazwisko i ma swoich klientów. Ja działam na Petofiego, „Noras” (Norbert Dąbrowski) na Legii, Miszkiń w Centrum Atletyki, Złotkowski na Targówku. Jest zapotrzebowanie na nasze usługi. Nie każdy ma predyspozycje, żeby walczyć zawodowo. Niektórzy trenują, bo chcą być chudsi i potrafić przypierdolić jak będzie trzeba. Paru jak do mnie trafiło, nie umiało podnieść nogi, a teraz zapierdalają lepiej niż ludzie stworzeni do boksu. Przekazuję wiedzę, umiejętności. Są oczywiście i tacy, którzy nie wychodzą poza worek i tarczę, bo nie nadają się do przyjmowania ciosów. Ale czego się nie robi dla poprawy samopoczucia.
Gale boksu na imprezach firmowych to także ma być odskocznia? Sposób na pozbycie się stresu?
I rozładowanie agresji, oczyszczenie atmosfery w pracy. Jak to widzę? Zgłasza się do mnie firma, która od 50 lat organizuje zjazdy integracyjne. Pracownicy chcą tym razem mocniejszych atrakcji niż wesołe miasteczko. Moja oferta wygląda następująco: ogarniam klub, w którym przez miesiąc będą przygotowali się do walki (trening trzy razy w tygodniu) i załatwiam ratownika medycznego z pobliskiego szpitala. Nadchodzi dzień imprezy. Przywożę ring, telewizyjnego announcera, zawodowego sędziego, kamerzystę, fotografa, DJ-a, który zadba o światła i oprawę muzyczną. Wszystko za kwotę 17 tys. netto. Jak się sprawdzi, możemy organizować zawody firma na firmę, miasto na miasto.
Swoją ofertę szkoleniową wzbogaciłeś o seminaria. Pojedyncze kosztuje 2 tys. zł.
Jeżeli w danym klubie znajdą się chętni, stawię się tam. Przyjeżdżam i przez dwie godziny tłumaczę, wyjaśniam, odpowiadam na pytania. Zatem nie tylko ćwiczenie – praktyka połączona z teorią, moje 25-letnie doświadczenie podane na talerzu. Wiem jak wyprowadzać ciosy, wiem jak robić, żeby nie oberwać, a kiedy już się oberwie, to żeby jak najmniej bolało. Nauka cwaniactwa. Prawdopodobnie żaden z potencjalnych uczestników nie słyszał wcześniej o takich metodach.
Jakby tego było mało, ruszasz pełną parą z boksem białych kołnierzyków.
Robimy to z kolegą, który dwukrotnie walczył na takich galach. W Gdańsku, u Marczaka. Kopalnia debiutantów przy okazji zabawy i dreszczyku emocji ludzi, którzy chcą udowodnić, że nie są jedynie leszczami w garniturach i też potrafią przypierdolić.
Szczegóły poproszę.
Myślę o turniejach w jedenastu miastach. Począwszy od Szczecina i Gdyni, po Białystok, Bydgoszcz, Wrocław, Poznań, Łódź, Warszawę, Katowice, Lublin oraz Kraków. Innych miejscowości nie wykluczam, wystarczy, że pojawi się dziesięciu chętnych. W każdym z wymienionych miast mam wybrany klub, w którym będę szukał chętnych. Ludzie, którzy się do mnie zgłoszą, płacą 2880 zł i otrzymują pakiet startowy: 36 treningów rozłożonych na trzy miesiące okresu przygotowawczego, niezbędny sprzęt (rękawice, bandaże, szczęka, skakanka) i komplet odżywek. Stwarzam równocześnie arenę do popisu gościom takim jak ja, którzy od zawsze chcieli się napierdalać, ale nie mieli możliwości związać się z profesjonalnym boksem. Wewnętrzny turniej wyłania najlepszych w każdym z miast. Czołowi zawodnicy z regionów konfrontują się miesiąc później w Warszawie – w centrum handlowym Blue City lub w Legia Fight Club. Zwycięzcy ogólnopolskiej batalii mają zagwarantowany debiut na gali Sferis KnockOut Promotions. Jeśli się sprawdzą, dostaną kolejne walki, a w przyszłości może nawet zawodowy kontrakt. Czy 2880 zł za spełnienie marzeń to dużo? Ja uważam, że nie.
Spełnianie twoich zaczęło się od sparingów w dawnym Polish Boxing Promotions.
Mi się udało, bo dostałem taką propozycję, oczywiście za kasę. I gdy oni zobaczyli jak sobie radzę z kozakami… Bielski, Snarski, Dżuman, Kotai – ówczesna czołówka. Zaproponowali mi debiut, a później już się potoczyło.
Dzisiaj chcę pomagać współczesnym Jackiewiczom, stąd podpięcie łobuzów pod białe kołnierzyki i… reality show!
Powiązane z white collar?
Nie, to inny projekt. Razem ze współautorem mojej książki piszemy trzy programy telewizyjne. Pierwszy – dla ludzi, którzy trenują, walczyli amatorsko i chcieliby być zawodowymi pięściarzami. Udział darmowy. Jeśli wygrasz, dostajesz debiut – wszystko ustaliłem z Andrzejem (Wasilewskim). The Voice of Poland.
Planuję też show a la Idol. Dla ludzi, którzy trenują hobbystycznie.
Trzeci program nie wiem do czego porównać. Jego bohaterami mają być dzieci w poprawczaka, ewentualnie z domu dziecka. To najtrudniejszy do zrobienia show z punktu widzenia prawnego. Zgodę na jego realizację musiałyby wydać sąd. Coś na zasadzie: poprzez boks do normalności. Tak jak ja. Byłem jaki byłem, robiłem co robiłem, a dzisiaj mam dom, rodzinę, uczciwą pracę, ludzie mnie szanują. Dlatego bardzo zależy mi, żeby to prowadzić. Kończymy książkę i przedstawiamy akcje Polsatowi.
Poprawczak cię ominął?
I poprawczak, i dom dziecka, i więzienie. Ojciec alkoholik, nie pamiętam go, nie znam. Mama wyprowadziła się, bo ją bił. Widziałem go raz w życiu, był w dodatku pijany. Kiedy zmarła, miałem 20 lat. Dopóki żyła, jakoś trzymała mnie w ryzach. Więzienie? Otarłem się, ale ostatecznie zawiasy. Teraz chcę dać szansę dzieciakom takim jak ja. Pokazać im, że dzięki sportowi mogą wyjść z bram, zostawić ulice i zrobić coś ze swoim życiem.
Na ciele wytatuowałeś całą rodzinę?
Dzieci – najstarszego syna i córkę. Dla Rafała Juniora też znajdzie się miejsce, czekam tylko aż troszeczkę podrośnie. Mistrz świata bez walki. Nie dość, że moje odbicie, to jeszcze rozum matki. W zestawieniu z przedsiębiorczością – zabójcza mieszanka.
Przyszłość bardziej na Wall Street niż w ringu?
Nie chciałbym, żeby moje dzieci uprawiały wyczynowy sport. Wiem jakie to wyrzeczenia, wysiłek, a chuj za to dostajesz. Oczywiście będą umiały przyjebać, ale zawodowo? Może szachy?
Inwestujesz zarobione pieniądze?
Mamy dwa przedszkola, prowadzi je żona. Tej działalności akurat nie rozszerzamy. I tak Marta ma ciężko.
Skąd u ciebie ta przedsiębiorczość?
Dorastałem wśród kombinatorów, zawsze byłem dobrym zakrętem. Szybko się uczyłem i z czasem wielu przerosłem. Nie miałem bliskich, więc wszystko miałem w dupie. Żyłem.
Stąd blizna pod sercem…
…a nad prawą piersią napis „dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. Kiedyś walczyłem na instynkcie, szedłem do przodu, biłem. Teraz tak nie robię, bo na co mi rozbity łeb?
Któregoś dnia usiadłem i zacząłem myśleć: co takiego mogę zrobić, żeby zarobić i już nie musieć dostawać? Mam otwarte uszy, słyszę różne rzeczy i działam. Znalazłem rozwiązania, dzięki którym mogę mieć podobne lub lepsze pieniądze niż z boksu. Mam na zapewnienie rodzinie normalnego życia. W między czasie jeszcze walczę. Trafiła mi się fajna sportowa emerytura.
ROZMAWIAŁ HUBERT KĘSKA
Fot. Wiktor Kęska, 400mm.pl