Nie ma z tego wydarzenia transmisji, nie pisze się o nim wiele, ba, niektórzy aktorzy tego widowiska wręcz odmawiają udziału. Puchar Narodów Afryki, nieco uboższy kuzyn Copa America i Mistrzostw Europy, startuje właśnie na gabońsko-chińskich stadionach z udziałem części europejskich gwiazd. Na turnieju jak zwykle będzie zapewne trochę dobrej piłki i osiem razy więcej egzotycznych historii, stąd tez i my, oficjalnie rozpoczynając turniej, skupimy się na „bokach”. Te są zaś obszerniejsze niż kadra Lechii Gdańsk.
Dziś przedsmak, od poniedziałku zaś regularna seria. Do końca turnieju będziemy razem z wami odkrywać Czarny Ląd i niebywałe historie na styku sportu, polityki, wojskowości i biznesu. Na początek – kilka ciekawostek wokół PNA 2017.
Gabon a demokracja
Po raz pierwszy od dawna… Nie, właściwie bardziej na miejscu będzie określenie: „jak co edycję”, w Pucharze Narodów Afryki na pierwszy plan wysuwają się konteksty polityczne. Już sam wybór gospodarza był wyjątkowo ciężki – początkowo miała nim być Libia, która miała wykorzystać turniej do odbudowy po wojnie domowej. Niestety, okazało się, że gdy zakończyła się pierwsza wojna domowa w Libii, rozpoczęła się… druga wojna domowa w Libii. Sprawa jest o tyle ciężka, że na terytorium państwa operują jednocześnie frakcje wspierane choćby przez Turcję i Katar, jak i te militarnie i logistycznie zasilane przez USA czy Rosję. Do tego rebelianci, do tego Państwo Islamskie – w efekcie mamy okazały kocioł bulgoczący lokalnymi konfliktami od Trypolisu po Tobruk.
Nowi kandydaci, Gabon, na tle libijskiego bałaganu wyglądali jak salon perfekcyjnej pani domu. Ale prawda jest taka, że i najlepiej urządzona afrykańska demokracja wciąż ma pewne defekty nieznane w Europie. Na przykład taki, że cztery miesiące temu, tuż po wyborach, na ulicach rozpoczęły się krwawe zamieszki z udziałem opozycjonistów i sił rządowych. Prezydent Ali Bongo uzyskał reelekcję wygrywając o zaledwie 5,5 tysiąca głosów ze swoim konkurentem, Jeanem Pingiem. W tym momencie rozchodzą się wersje gabońskiego rządu i opozycji. Ten pierwszy twierdzi, że wichrzyciele kwestionujący wynik uczciwych wyborów wywołali uliczne bitwy, w których podpalili parlament, w dodatku stawiali czynny opór przy próbie aresztowania podpalaczy w siedzibie zwolenników Pinga. Opozycja ripostuje, że wybory były sfałszowane, w dodatku systematycznie utrudniano jej prowadzenie kampanii, „próbę aresztowania” określa zaś… zbombardowaniem budynku, w wyniku którego zginęli dwaj działacze.
Konflikt jest o tyle istotny, że rodzina Bongo rządzi Gabonem od pół wieku. Ojciec Aliego (choć niektórzy twierdzą, że jedynie przyszywany!) rządził od 1967 roku w typowo afrykańskim stylu. Bogaty w ropę kraj mógł pozwolić władzy na budowanie letnich rezydencji w najbardziej luksusowych dzielnicach Los Angeles czy Paryża, choć jednocześnie 1/3 mieszkańców Gabonu żyła w biedzie. Prezydent uważa, że w wyniku jego reform te różnice między rządzącymi żyjącymi na poziomie amerykańskich celebrytów i zwykłymi zjadaczami kory z drzew się zmniejszają. Opozycja zarzuca – wciąż zbyt wiele trwoni się na jego prywatne zachcianki. Choćby… Puchar Narodów Afryki.
Kość niezgody w postaci piłkarskiego turnieju jest jednak zarzutem o tyle nietrafionym, że Bongo zadbał o hojne wsparcie silniejszych sojuszników. I tak – jak podaje Simon Chadwick z Uniwersytetu Salford – gabońskie zawody będą doskonałym przykładem na miękkie podbijanie świata przez Chiny.
Gabon a sprawa chińska
Jak twierdzi wspomniany Simon Chadwick, Afryka stanowi dla chińskich działaczy jedno z kolejnych wyzwań na drodze do futbolowej i nie tylko futbolowej dominacji w świecie. O ile dość łatwo idzie im z Brazylijczykami czy Argentyńczykami, dla których wyjazd do Chin jest tylko odrobinę mniej atrakcyjny niż wyjazd do Europy (czyli łatwo można ich przekonać wyższymi stawkami), o tyle Afryka jest wciąż paliwem niemal wyłącznie dla europejskich klubów. Chiny, tradycyjnie wyprzedzając wizją epokę, próbują to zmienić, m.in. inwestując w podwyższenie prestiżu Pucharu Narodów Afryki. Po pierwsze – turniej odbywa się równolegle z meczami Premier League czy La Liga, natomiast kompletnie nie koliduje z pauzującą chińską ligą. W przyszłości ma to być jeden z tysiąca powodów dla Mahrezów i Aubameyangów, którzy będą mogli spokojnie rozwijać się w klubie, ale i brać udział w każdym reprezentacyjnym meczu.
To oczywiście jednak ledwie wierzchołek, większe znaczenie ma mieć najtwardszy z argumentów – taki, który można wpłacić na konto. Wśród licznych inwestycji w tym rejonie świata znalazła się więc rozbudowa stadionowej infrastruktury Gabonu. Tak. Chińczycy – według Chadwicka – po prostu ufundowali i zbudowali stadion w Libreville. Poza tym jeszcze dwa inne obiekty, w tym Stade d’Oyem, ulokowany gdzieś w dżungli wokół Oyem, zaprojektowany i zbudowany przez Shanghai Construction Group. Jak te stadiony miałyby przekonać utalentowanych piłkarzy do transferów do Chin? Cóż, tutaj Chadwick przedstawia interesującą teorię – przy transferach z tej części świata olbrzymią rolę odgrywają menedżerowie, trenerzy i działacze klubowi… Poza tym – świat nie kończy się na futbolu. 15% eksportu Gabonu trafia do Chin, a i paliwa, i związki manganu są tam bardzo mile widziane, szczególnie w okazyjnych cenach ustalanych specjalnie dla ekonomicznego partnera. Ścieżkę wydeptano już przecież w Angoli i Ghanie, gdzie Chińczycy fundowali bądź budowali stadiony, często w oparciu o pożyczki z zaniżonymi prowizjami, w zamian ściągając paliwa. Aha, gospodarze kolejnego Pucharu Narodów Afryki, Kameruńczycy, już w 2009 roku zbudowali swoje obiekty za kredyty z Chin, dwa kolejne stadiony budują im zaś w tym momencie partnerzy z Chin.
Ciekawe kiedy Chińczycy wyprzedzą Hiszpanów na pozycji najważniejszego nabywcy kameruńskich paliw. Obstawiamy okres wykończenia i odbiorów tamtejszych stadionów.
Na marginesie – jeszcze w listopadzie w Oyem zorganizowano blokadę budowy. Mieszkańcy okolicznych wsi zbuntowali się z uwagi na niespełnione obietnice zaopatrzenia ich terenów w prąd i wodę. Nie, czekajcie, musimy to bardziej wyeksponować.
Gabon a media
Przy budowie stadionu w Oyem w listopadzie 2016 napotkano na nieprzewidziane problemy. Chińskich budowlańców zablokowali mieszkańcy okolicznych wsi, którzy dostali obietnicę, że wraz z budową stadionu do ich miejscowości doprowadzone zostaną prąd i woda.
Prąd i woda, przypominamy, mamy 2017 rok.
Rządzący mieli nie spełnić tych obietnic, więc Gabończycy zagrozili wyłączeniem jednego ze stadionów PNA’17. Ostatecznie ustąpili w zamian za obietnicę przyspieszenia prac nad doprowadzeniem cywilizacji do tych dość dzikich terenów. W efekcie nowoczesny wybudowany przez Chińczyków stadion jeszcze przez jakiś czas będzie sąsiadował z chatami z liści bez prądu i wody. Gabon. Eksporter paliw do Chin.
Reprezentacja a liga
– Jesteśmy szantażowani – wypalił Simon Lyonga, kameruński działacz przed gabońskim turniejem. Według niego piłkarze z Afryki występujący w lidze hiszpańskiej czy angielskiej są w klubach przekonywani, że udział w PNA to fatalny pomysł. Dość sugestywne przekonywanie spotyka się z szeregiem rozstań z reprezentacją. W Kamerunie będzie brakowało ośmiu zawodników w tym Joela Matipa z Liverpoolu. Jest jednak i druga strona medalu. Erikowi Bailly’emu z Manchesteru United federacja zabroniła przełożenia przylotu o 24 godziny by mógł rozegrać jeszcze jeden ligowy mecz. Nie trzeba było długo czekać na ripostę Jose Mourinho. – Chyba wygrają ten turniej, takie decyzje pokazują, że kontrolują każdą sekundę – wyśmiał w swoim stylu jego zdaniem nadgorliwych działaczy Wybrzeża Kości Słoniowej.
No i są jeszcze przypadki jak Benik Afobe. – Turniej jest po prostu w złym czasie. Nie jestem Sadio Mane, który może spokojnie wyjechać i wróci prosto do pierwszego składu. Muszę walczyć o swoje tutaj, w dodatku jestem w formie – i tak dalej, czyste bla-bla usprawiedliwiające wypięcie się na swoją reprezentację. Szczerze – współczujemy afrykańskim piłkarzom i kibicom. Pierwszym – dramatycznych wyborów typu kariera czy reprezentacja. Drugim – piłkarzy. Choć uczciwie trzeba przyznać – ten sam Afobe ostatnio zapowiedział ufundowanie placówki z internatem w swojej ojczyźnie, zapewniającej młodym ludziom wykształcenie, ale i jedzenie oraz dach nad głową.
Zaha a Wybrzeże Kości Słoniowej
Szerokim echem w Wielkiej Brytanii odbiła się ostatnio także sprawa Wilfrieda Zahy. Zawodnik Crystal Palace od najmłodszych lat związany jest z Anglią, do której przybył jeszcze jako młody chłopak. Zaczynał w młodzikach Crystal Palace (gdzie dziś jest zresztą jednym z najjaśniejszych punktów zespołu), a cztery lata temu Manchester United wyłożył na jego transfer prawie 12 baniek. 25-latek to były reprezentant Anglii do lat 19 i 21, który za kadencji Roya Hodgsona zdążył nawet rozegrać dwa mecze towarzyskie w dorosłej kadrze. W zeszłym miesiącu Zaha, ku zaskoczeniu wszystkich, doszedł jednak do wniosku, że jego przyszłość jest związana z drużyną narodową Wybrzeża Kości Słoniowej. W przeciwieństwie do wielu innych piłkarzy nie zdecydował się jednak na reprezentowanie innego kraju wyłącznie z racji malejących szans na grę w teoretycznie silniejszym zespole. Przeciwnie – Gareth Southate gorączkowo namawiał zawodnika Crystal Palace, by ten zmienił zdanie i koniec końców postanowił występować w barwach Anglii.
Słowo się jednak rzekło. Selekcjoner Synów Albionu nie był już w stanie w żaden sposób wpłynąć na Zahę, który wraz z kadrą WKS udał się do Gabonu. – Wyjechałem na wyspy jako młody chłopak i nie wróciłem już do ojczyzny. Dlatego też postanowiłem grywać w angielskich młodzieżówkach. To tutaj nauczyłem się przecież grać w piłkę. W ciągu ostatnich czterech lat miałem jednak wyjątkowo dużo czasu, by przeanalizować swoją sytuację i przyjąć propozycję Wybrzeża Kości Słoniowej. Dokonałem wyboru. Chcę grać dla kraju mojego pochodzenia, ponieważ jestem z niego dumny. Nie żałuję , postąpiłem słusznie – komentował we francuskiej prasie zawodnik.
Aubameyang a bezrobocie
Gdybyśmy mieli określić Gabon pojedynczym słowem, jednym z pierwszych, które przyszłyby nam na myśl, byłoby bez cienia wątpliwości „kontrast”. Nie odnosi się ono jednak wyłącznie do społecznego krajobrazu państwa, lecz także do samego składu drużyny prowadzonej przez José Antonio Camacho. Kiedy przewertujemy na szybko kadrę gospodarzy turnieju, dość szybko zauważymy, że obok Pierre-Emericka Aubameyanga, Mario Leminy czy Didiera Ndonga, już za chwilę biegać będzie co najmniej kilku gości, którzy niejednokrotnie w normalnych okolicznościach wymienionych przed sekundą zawodników mogliby co najwyżej poprosić o autograf lub wspólne zdjęcie.
Tak oto wśród powołanych znajdziemy graczy występujących na co dzień w zespołach z ogona drugiej albo nawet trzeciej ligi francuskiej, na zapleczu szwedzkiej ekstraklasy, na Malcie czy też w Maroku. Na afrykański czempionat pojechało również rzecz jasna paru zawodników kopiących w rodzimej ekstraklasie. Najbardziej jaskrawy przykład stanowi jednak mimo wszystko Anthony Mfa Mezui. 25-letni trzeci bramkarz Gabończyków od pół roku pozostaje bowiem na bezrobociu. Nie byłoby w tym pewnie nic aż tak niesłychanego – w końcu piłkarze znajdujący nowy klub dopiero po dłuższej przerwie to tak naprawdę żadna nowość – gdyby nie fakt, że Mezui przed zarejestrowaniem się w urzędzie pracy nie został odpalony bez żalu z… III ligi belgijskiej. Z jednej strony mamy więc Aubameyanga, który pewnie już teraz byłby w stanie ustawić kilka pokoleń wprzód, z drugiej – gościa, w którego przypadku wcale nie zdziwilibyśmy się, gdyby miał problemy z samodzielnym uzbieraniem pieniędzy na podróż do ojczyzny. W najbliższym czasie obaj będą jednak pchali do przodu ten sam wózek.
Afryka a polskie akcenty
Króciutko: w Burkina Faso dyrektorem sportowym jest Bogusław Baniak, Tunezję prowadzi Henryk Kasperczak.
Afryka a pieniądze
Wojownicy Zimbabwe mają zamiar zmienić nazwę na Najemnicy Zimbabwe. Piłkarze odmówili udziału w oficjalnych spotkaniach przed turniejem, bo żądają zwiększenia premii za mecz z 2500 do 5000 dolarów. Inna sprawa, że ich działacze to lepsze demony organizacji. Przygotowania do turnieju były zakłócone m.in. zmianą boisk treningowych, bo federacja nie opłaciła wynajęcia murawy stadionu narodowego (jak podaje BBC – chodziło o szalone 60$ za trening). Piłkarze uznali też, że hotel wynajęty przez Zimbabwe to jakiś mizerny dowcip i sami zmienili swoje zakwaterowanie.
Widocznie było to na tyle kosztowne, że teraz chcą załatać dziury w budżecie.
***
Turniej potrwa 23 dni, 32 mecze z udziałem 16 drużyn mają klasyczny format – najpierw cztery grupy o cztery drużyny, potem najlepsza ósemka i pucharowo aż do finału. Będzie wesoło.