Dziś stało się faktem to, o czym mówiło się od ładnych kilku dni – Semir Stilić znów będzie zakładał koszulkę Białej Gwiazdy. Szczerze mówiąc, mamy kłopot z oceną tego transferu. Z jednej strony doskonale znamy umiejętności i potencjał Bośniaka – w Ekstraklasie za każdym razem był on kozakiem, więc w sumie czemu tym razem miałoby być inaczej? Z drugiej – po raz ostatni Bośniak w piłkę grał w kwietniu poprzedniego roku, i to nieregularnie, a od połowy września w ogóle pozostaje bez klubu. Stąd już tylko krok od stwierdzenia, że wozi się na nazwisku.
Marzena Sarapata, prezes Wisły, w dzisiejszym “Stanie Futbolu” powiedziała, że “Stilić ma przypomnieć wszystkim, że Wisła jest wielka”. Zadanie do najprostszych nie należy, ale pokazuje, że poprzeczka w przypadku Bośniaka zawieszona jest naprawdę wysoko. Poniekąd sam się do tego przyczynił, bo chyba wszyscy mają w pamięci jego pierwszą rundę w barwach Wisły chwilę po powrocie do Ekstraklasy – świetna gra, być może nawet życiowa forma, a w liczbach wyglądało to w ten sposób: 16 meczów, 7 goli, 5 asyst i 2 kluczowe podania. Właśnie taka postawa byłaby spełnieniem życzeń wszystkich w Krakowie.
Istotne może okazać się to, że Ekstraklasa to generalnie dobre miejsce dla rozgrywających. Największe gwiazdy ligi, to ostatnio właśnie ofensywni pomocnicy, czasami tacy, dla których trzeba szukać miejsca w innych sektorach boiska. No i poza tym możemy dostrzec zalążki pewnego trendu – rozgrywający wracający do Ekstraklasy po bardziej lub mniej udanych zagranicznych wojażach z reguły w pierwszej rundzie po powrocie wymiatają.
Przykłady? Już podajemy, spójrzmy chociażby na takie ruchy z ostatnich dwóch okienek.
Rafał Wolski na wypożyczenie do Wisły Kraków przychodził po beznadziejnym okresie w Belgii. W Mechelen grał niewiele (14 występów w lidze i w pucharze, połowa w pierwszym składzie), doszło nawet do tego, że trener szukał dla niego miejsca na lewej obronie, co tylko dopełniało obraz nędzy i rozpaczy. Tymczasem gdy ponownie zameldował się w Ekstraklasie, nagle zaczął wyglądać tak wyraźnie, jakby wciągnął skrzynkę Rutinoscorbinu. Liczby: 14 meczów, 4 gole, 7 asyst i 1 kluczowe podanie. Co trzeci występ kończył w jedenastce kozaków. Nic dziwnego, że przechwyciła go mające większe aspiracje Lechia.
O miano najlepszego pomocnika wiosny rywalizował z Filipem Starzyńskim. Pół roku wcześniej mogliby sobie przybić piątkę na stadionie Mechelen, gdyby nie fakt, że były zawodnik Ruchu nie znalazł się w kadrze Lokeren na to spotkanie. Zresztą, był to jeden z dziesięciu meczów z rzędu, w których Starzyński w ogóle nie pojawił się na placu. Do Polski wracał więc, mając w nogach jeszcze mniej spotkań niż Wolski. Wiosną osiągnął jednak życiową formę (16 spotkań, 3 gole, 9 asyst, 3 kluczowe podania) – grał tak dobrze, że załapał się nawet do kadry na mistrzostwa Europy we Francji.
Na taki wyczyn, na powołanie nie zapracował Radosław Majewski i możliwe, że nie zapracuje już nigdy, ale nie da się ukryć, że jego powrót do Ekstraklasy w lecie też był udany. W przeciwieństwie do wyżej wymienionej dwójki nie miał problemów z regularną grą w zagranicznym klubie, konkretniej w greckiej Verii. Podobnie jest w Lechu, przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na to, że to gwarant stabilności, nie schodzi poniżej określonego poziomu. Liczby też go bronią – łącznie z rozgrywkami pucharowymi mówimy o 25 meczach, 3 golach, 6 asystach i 1 kluczowym podaniu.
Na koniec przykład najbardziej pozytywny. Ktoś, kto jesienią rozwalił system. W momencie powrotu na Łazienkowską o Miroslavie Radoviciu mówiło się, że jest za stary, za gruby, za mało dynamiczny. Poprzednie miesiące w Olimpiji Lublana i Partizanie Belgrad nie były dla niego najlepsze, jeszcze w lipcu miał problemy z ogrywaniem piłkarzy Zagłębia Lubin w eliminacjach Ligi Europy. Tymczasem jako piłkarz Legii u Jacka Magiery stał się jednym z najlepszych zawodników w Polsce. Błyszczał nawet na tle piłkarzy Realu Madryt i Borussii Dortmund, to był fenomenalny czas Serba. 18 spotkań, 9 goli, 8 asyst, 5 kluczowych podań. No i miano Pana Piłkarza.
Oczywiście znajdziemy też mniej pozytywne przykłady rozgrywających, którzy ponownie do Ekstraklasy nie weszli z buta (dajmy na Siergiej Kriwiec trochę kaleczący w Płocku), ale generalnie jest się z kim ścigać, jest do kogo równać. I pamiętając o tym, trochę wbrew zdrowemu rozsądkowi, naprawdę nie potrafimy kręcić nosem, gdy myślimy o powrocie Bośniaka do Wisły. Gdy wrodzona zgryźliwość nakazuje liczyć nam minuty bez oficjalnego meczu Stilicia, pragmatyzm kwituje krótkim: to Ekstraklasa. Tylko Ekstraklasa.
Fot. FotoPyK