Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

12 stycznia 2017, 14:18 • 6 min czytania 26 komentarzy

Brodnicę i Ustrzyki Dolne dzieli bez mała 700 kilometrów. Punktów stycznych tyle, co kot napłakał, choć na pewno wczasy w obu miastach mogłyby być owocne – tu Bieszczady, tam Brodnicki Park Krajobrazowy. Miasto, któremu KSU poświęciło punkowy przebój, a także miejscowość, gdzie przez dwa dni mieszkał Napoleon, łączy jeszcze jedno: Legia. Jej coraz większa obecność w tak odmiennych, oddalonych od siebie ośrodkach. Obecność nieprzypadkowa, nie zasilona boiskowymi sukcesami, tylko mrówczą, oddolną pracą.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Dość przypadkowo miałem sposobność przyjrzenia się inicjatywie Legia Soccer Schools. Kto nie zna, tłumaczę: chodzi o otwierane w różnych miejscach Polski legijne zajęcia dla młodych. Najmłodsi legioniści to trzylatkowie kopiący bez jakiejkolwiek presji futbolówkę z pianki, ale już biegający w koszulkach z „L-ką” w ramach „Piłkarskiego przedszkola”. Dla nieco starszych są zajęcia indywidualne, nie kolidujące z treningami w lokalnym klubie. Takich szkółek jest już w Polsce kilkadziesiąt, a dosłownie co tydzień otwierane są kolejne. Mapa mówi jasno: póki co służy to zacieśnianiu więzi na Mazowszu, czyli podsycaniu kibicowskiego ognia. Ale są też odważne próby, jak choćby zajęcia w Żyrardowie czy Tomaszowie Mazowieckim, gdzie obecny jest Widzew, powolne podchody pod terytoria Korony, Jagi, wypady na nowe, nietknięte legijnością terytoria.

Nie mam wątpliwości – ta idea, dość młoda, jest zaprzęgnięta pod cel, jakim jest uczynienie z Legii klubu o zasięgu ogólnopolskim. Na pewno będą miasta, bądź całe regiony, gdzie to się nie przyjmie, ale gdzieś żar trafi na podatny grunt. Niemożliwe jest odbicie czyjegoś bastionu, zaistnienia w teoretycznie skrajnie wrogim Legii mieście? To można sprawdzić tylko w jeden sposób: próbując.

Screen Shot 01-12-17 at 11.54 AM

Nie miejmy złudzeń, Legia Soccer Schools to akademie nie tyle mające na celu wychowywać piłkarzy, a kibiców. Czyli, w dzisiejszym korpofutbolu, klientów, partnerów, jak zwał tak zwał: każdy kibic to kapitał. Wielu z wchodzących dziś w koszulce Legii na stojąco pod stół, zapomni o piłce, wielu zakocha się w innych dziedzinach życia, w innych klubach. Ale dla niektórych ta „L-ka” stanie się czymś istotnym, wielu będzie odczuwać sentyment.

Reklama

Co mnie uderza w tym projekcie, to że jest wymierzony na jakieś – w przybliżeniu – dwadzieścia lat do przodu. Mam tu kolejny jaskrawy dowód, jak gruntowne przemiany przeszedł polski futbol, wykraczające poza stadiony i jakość piłkarzy, a dotykający filozofii tego jak powinno się wokół piłki działać. Wspominam Widzew, który zdobył dwa mistrzostwa: wspaniała w polskich warunkach drużyna, z którą BVB, późniejszy triumfator Ligi Mistrzów, w końcówce wybijał piłkę po autach, grając na czas. Ale organizacyjnie „Nikt nie da ci tyle, ile obieca Widzew”, życie na kredyt, tonięcie w długach. Funkcjonowanie bez kalkulowania co będzie jutro, kto nawarzone dzisiaj piwo będzie musiał pewnego dnia wypić. Tymczasem tutaj mamy inicjatywę, której prawdziwe plony można zebrać za półtorej dekady. Kiedyś taki pomysł nawet nie tyle zostałby zamieciony pod dywan, co nikt by nie odważył się go zgłosić z obawy przed wyśmianiem.

To jest działalność z tej samej parafii, co robi Barca otwierając szkółki w dziesiątkach krajów. To wręcz ironiczne, że aktualnie bodaj największym rywalem Legii w Warszawie jest Barcelona, także jeśli chodzi o rynek juniorów (brzydko to brzmi, ale nie oszukujmy się – prawda), tak samo Legia wchodzi w mniejsze miasta, zaznaczając swoją obecność. Korzyści są wielorakie: po pierwsze, marketingowe, PR-owe, bo chodzi zaszczepianie barw w młodych umysłach. Nie na siłę, tylko poprzez aktywizację sportową, a więc coś w obiektywny sposób pożytecznego. Rodzice też mogą złapać bakcyla, lepiej myśleć o barwach, a więc może zmienić się opinia o klubie wśród lokalnej społeczności. Jest to też metoda, by lepiej trzymać rękę na pulsie jeśli chodzi o największe talenty w danym mieście. Jeśli dany obiecujący młodzik przewinie się przez struktury Legii – wiadomo, że jest na radarze. Ale sam fakt, że gdzieś tam, w Skarżysku czy innych Starachowicach jest legijny trener, sprawia, że przecież będzie miał on dobre rozeznanie w tym kto tu na co ma papiery.

To inicjatywa, która daje lokalnej społeczności nowe opcje, coś fajnego dzieciakom, buduje PR, poszerza siatkę skautingową, zwiększa legijny zasięg, wychowuje kibiców. To inicjatywa bezsprzecznie przebiegła, ale jak wiele dobrych pomysłów. Tutaj widać zdrowo ukierunkowaną wyobraźnię, długofalowe myślenie, niezgodę na słowo „niemożliwe”.

Nietrafione są moim zdaniem wysokości opłat, bo rodzic musi sporo zapłacić. Nie jestem księgowym Legii, nie wiem jaki jest koszt programu, ale według mnie każdy kibic zdobyty tą drogą w odległym od Warszawy mieście, to większy pozytyw niż te parę stów z kieszeni rodzica. Załóżmy, że piłkarskie przedszkola byłyby finansowane przez klub, a nie z prywatnej kasy rodziców: to by dopiero była ofensywa, która długoterminowo mogłaby zatrząść niejednym miejskim światkiem.

Zastanawiam się co o takie idei myślą kibice niektórych innych klubów. I przewiduję głównie jedną reakcję: owszem, może być to nawet gniew. Taki, jaki wzbudziło wśród widzewskiej braci pojawienie się Legii w Tomaszowie. Ale zarazem jest to gniew, który podłoże ma w myśleniu: cholera jasna, dlaczego nasi nie mogli na to wpaść? Dlaczego w sumie my nie mamy mieć ambicji ogólnopolskich? Czy czasem Widzew w swoim szczytowym okresie nie był marką, którą ceniono również z dala od Łodzi? Świat się „kurczy” z każdym rokiem, czy naprawdę scenariuszem science fiction byłby fanklub Lechii na Śląsku, Śląska na Lubelszczyźnie, Cracovii na Białorusi?  A może byłby raczej czymś, co w linii prostej wynika z globalizacji od lat tak wyraźnej w futbolu, w pewnym sensie – bezpardonową próbą jej wykorzystania?

Reklama

Powiecie – nie no, mój klub też robi to i to, tu był kapitan w szkole podstawowej, tu spotkanie z młodzikami, tu zaproszenie na mecz. Jest choćby nawet dla najmłodszych Lech Baby, pewnie lepsze sportowo, bo Lech szkoli najlepiej w Polsce, a w ofercie dla starszych dzieciaków ma bogatszą ofertę, sięgającą nawet Londynu. Wszyscy dostrzegają jak jest to istotne, a ESA zachęca, by inni w lidze szli tą drogą. I tylko przyklasnąć, bo wtedy zacznie się konkurencja, a więc zacznie się rywalizacja także pod względem jakości sportowej oferty. Bo żebyśmy mieli jasność: w tym momencie w Legii mówimy głównie o akcji marketingowej, nie sportowej. W perspektywie rywalizacja Lecha z Legią na tym polu może okazać się ciekawsza i bardziej zażarta, niż ta boiskowa, natomiast będzie obiektywnie korzystna, bo wymusi wdrażanie coraz wyższych standardów szkolenia młodzieży, także poza wielkimi ośrodkami miejskimi. Jeśli dołącza inni – tylko lepiej.

C1-V95MWEAAg1BU

Mapa aktywności Lech Football Academy. Jak widać bezpośrednia rywalizacja o wpływy w miastach coraz bliżej

Myślę, że ktoś tam może nie trawić Leśnodorskiego, jakiegoś piłkarza czy zachowania tudzież wypowiedzi któregoś z pracowników. Ale trzeba Legii oddać to, że ma wiele oddolnych, „cichych” projektów, które w niektórych innych klubach są zlewane, a tutaj są traktowane z wielką powagą, pieczołowitością, co w konsekwencji wyrabia spore, choć nieoczywiste zyski.

Leszek Milewski

Najnowsze

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

26 komentarzy

Loading...