Dla Szymona Kołeckiego 2016 rok był naprawdę szalony. Zaczynał go jako prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, szykujący się do igrzysk. W lutym „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł, w którym sugerowano, że w 2002, po ciężkiej kontuzji, Kołecki leczył się u ukraińskiego lekarza, który faszerował go niedozwolonymi środkami. Sportowiec zapewnił, że zgadzał się na podawanie tylko dozwolonych leków i sprawa ucichła. W minionym roku sprawy związane z dopingiem „dotykały” go bezpośrednio jeszcze dwa razy. Najpierw w czerwcu okazało się, że Kazach Ilja Iljin wygrał w Pekinie na koksie więc złoto olimpijskie z 2008 roku należy się Polakowi. W sierpniu z kolei bracia Adrian i Tomasz Zieliński wpadli na niedozwolonych środkach na igrzyskach w Rio, robiąc przy okazji Polsce wstyd na cały świat. Ostatecznie Kołecki podał się w PZPC do dymisji. Jak dziś ocenia ostatnie miesiące? Czego żałuje? Co mu się śniło w koszmarach? Jak powinno się walczyć z koksem?
Żałujesz, że przez Zielińskich straciłeś pracę?
Nie straciłem pracy przez Zielińskich. Ja i tak bym nie został na fotelu prezesa. Zresztą już w lipcu, zanim wybuchła afera, podałem się do dymisji.
Dlaczego?
Długi temat. Na zebraniu Zarządu PZPC został zatwierdzony skład na igrzyska olimpijskie z braćmi Zielińskimi i Krzysztofem Szramiakiem jako rezerwowym. Wtedy, w ostatnim punkcie zebrania, złożyłem dymisję. Powiedziałem, że zgodnie z zasadami szkolenia, przygotowań i kwalifikacji do igrzysk olimpijskich, Tomasz Zieliński i Krzysztof Szramiak nie mają prawa być w reprezentacji. Niestety zarząd zdecydował inaczej. Ja powiedziałem, że w takim razie nie mogę brać za to odpowiedzialności.
Czemu nie mogą?
Bo nie szkolili się w kadrze, unikali zgrupowań, mieli swoją koncepcję szkolenia. Młody Zieliński nie realizował programu. Nie jeździł na zgrupowania. Szkolił się głównie w Bydgoszczy i Grudziądzu, w jednostce wojskowej. Jego trener i trener klubowy chcieli udowodnić, że ich metody są lepsze niż trenera kadry i odciągali zawodników od reprezentacji. W styczniu na zgrupowaniu trener Śliwiński poprosił, żeby do braci Zielińskich przyjechali jeszcze Krzysztof Szramiak i Arsen Kasabijew. Nie zorientowałem się, na co się zanosi, więc wyraziłem zgodę. Potem trener Śliwiński próbował oderwać tę czwórkę od reprezentacji. Były cztery miejsca na igrzyska, przypuszczam, że sobie wymyśli, że on ich przygotuje poza kadrą, sobie tylko znanymi metodami. Skończyło się tak, że wszyscy czterej zostali zawieszeni za doping.
A kadrowicze są czyści?
Ci, którzy się szkolili w reprezentacji, przeszli bez problemów przez osiem miesięcy szkolenia. Każdy z nich był kontrolowany po 10 czy 12 razy i nie było żadnych zarzutów. Z kolei ci, którzy unikali zgrupowań, narazili nas na skandal. Cała dyscyplina dostała po dupie, to najgorsza chwila w 90-letniej historii polskich ciężarów.
Nie masz sobie nic do zarzucenia?
Nie no, bez przesady. Kilka błędów w tej sprawie zrobiłem. Ale sam byłem sportowcem i teraz wyszedłem z założenia, że wybitnemu sportowcowi powinienem zaufać. Adrian mówił jak i z kim chce trenować. Ale po mistrzostwach świata w Kazachstanie powinienem albo na siłę doprowadzić do rozdzielenia braci Zielińskich od trenera Śliwińskiego, albo po prostu zrezygnować z nich.
Media by cię zjadły…
Dokładnie. No jak to, prezes przeciwko mistrzowi olimpijskiemu? Ale gdybym wtedy do tego doprowadził, nie skończyłoby się tak, jak w Rio. W styczniu ustaliliśmy, że kto nie przyjeżdża na zgrupowanie od pierwszego do ostatniego dnia, wylatuje z kadry olimpijskiej. Zielińscy wtedy wymyślili, a może ktoś ich do tego zachęcił, że pójdą do wojska. Już wtedy powinni być skreśleni, niestety, nie udało mi się tego zrobić. Nie mogłem skreślić mistrza olimpijskiego, choć powinienem. Ale przypominam, że kiedy wyrzuciłem z kadry Tomasza Zielińskiego i Krzysztofa Szramiaka, to zrobiono z tego wielką aferę. Potem na zarządzie anulowano moją decyzję i cała trójka poleciała do Rio. Skończyło się tak, a nie inaczej.
Nie szkoda ci pracy w związku?
Szkoda, że tak się skończyło, bo ogrom roboty został wykonany. A z całej kadencji zostanie zapamiętana tylko afera Zielińskich, z którą nie miałem nic wspólnego. Co najśmieszniejsze, osoby, które są za nią odpowiedzialne, próbuję mnie obarczać winą.
To pierwsze igrzyska od 20 lat bez medalu na pomoście…
Do połowy roku miałem koszmary. Budziłem się cały spocony, bo śniło mi się, że polscy sztangiści wrócili z igrzysk bez medalu. Z perspektywy czasu to było śmieszne. Świetnie by było, gdyby wrócili z kilkoma czwartymi, czy piątymi miejscami, bez tego całego syfu.
Jesteś wściekły na Zielińskich?
Nie, bardziej jest mi przykro i żałuję chłopaków. W większym stopniu winą za aferę obarczam ich trenerów. Pamiętam, że w marcu dzwoniłem do Tomasza i prosiłem go, żeby jeszcze raz sobie dobrze przemyślał sposób przygotowań olimpijskich, bo inaczej w wyniku gierek trenerów to on zostanie na lodzie i igrzyska obejrzy w telewizji. Nie posłuchał.
I został złapany na koksie…
Bracia Zielińscy nie zostali skazani, na razie są podejrzani, ich sprawy są rozpatrywane. Nie mam jednak żadnych podstaw, żeby ich bronić. Nie ma żadnej wersji, która by uprawdopodabniała ich historię, może poza moją rozmową z Adrianem. Znam go dość dobrze. Gdyby jego wina zależała od tego, czy mnie przekona, byłby niewinny.
Serio?! Zdołał cię przekonać?!
Mówi, że nie wie, skąd to się wzięło w jego organizmie. Znam go na tyle, że mogę rozważyć to, żeby mu uwierzyć. Ale prawo nie opiera się na przekonywaniu, tylko na twardych dowodach.
No tak, jeszcze nie było takiego koksiarza, który by wyszedł i powiedział: tak, brałem, sorry.
Rzeczywiście, też takiego nie znam.
Biegaczka narciarska Therese Johaug też szła w zaparte. Nie uważasz, że takie tłumaczenia są dziecinne?
Ta sprawa akurat nie jest jednoznaczna. Ja wierzę w wersję o maści na oparzenia, bo mieliśmy przypadek sztangisty, który po użyciu maści na odciski też miał pozytywny wynik. I również chodziło o minimalne stężenie. W jego przypadku skończyło się na naganie. Żeby było jasne: w stu procentach wierzę na przykład wersji Marii Szarapowej. Przez lata przyjmowała lek, który łykało pół świata. Tyle tylko, że się z niego nie wycofała w odpowiednim czasie, bo nie wiedziała. A ten środek to placebo, nie udowodniono, że w ogóle działa. Na pewno zdarzają się ofiary systemu walki z dopingiem.
Chcesz powiedzieć, że Zielińscy mogą być ofiarami?
Nandrolon, który został u nich wykryty, to jest twardy doping. Nie ma mowy, żeby to się dostało do organizmu przypadkiem, z jakiejś maści, czy kremu.
A może być tak, że zawodnik nie wie, a trener mu podaje?
Staram się nawet nie myśleć, że takie rzeczy mogą się dziać w Polsce. Ale skoro jesteśmy w stanie wysłać sondę bezzałogową na Marsa, to chyba nie jest tak trudno dodać komuś coś do jedzenia. Są ku temu setki okazji, zwłaszcza jeśli zawodnik nie przygotowuje się w ośrodku centralnym. Mogę uwierzyć w bardzo wiele, ale raczej nie w to, że trener bez wiedzy zawodnika mu coś poda. Liczę na to, że Adrian udowodni swoją niewinność.
Ale jak? Przecież zawodnik, który jedzie na igrzyska dokładnie wie, że będzie badany. Jak to możliwe, że jedzie naszprycowany?
Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć. Na zdrowy rozsądek wydaje się to idiotyzmem. Dlatego to trochę uprawdopodabnia wersję Zielińskich. To nie są głupi ludzie. Adrian jest sensownym, rozsądnym gościem. Znam go od lat i byłem o niego zawsze spokojny. Tym bardziej tego nie rozumiem.
Pierwsza myśl, gdy dowiedziałeś się o podejrzeniach, że Adrian jest na dopingu?
Nie myślałem, działałem. Najpierw przyszła informacja, że wpadł Tomasz, już w Rio. Od razu zadzwoniłem do Komisji Zwalczania Dopingu w Sporcie, która miała próbki z mistrzostw Polski i zgrupowania przed igrzyskami. Wyników jeszcze nie było. Pomyślałem: skoro trenowali razem, jest spore ryzyko, że wyniki będą takie same.
Próbki z lipcowych mistrzostw Polski dały wynik pozytywny, potem na zgrupowaniu był wynik negatywny i znów pozytywny w Rio. Dziwne.
Dyrektor komisji antydopingowej mówi wprost, że w takim przypadku po drugim badaniu zawodnik musiał coś przyjąć. Ale ja znam tych ludzi na tyle i dla mnie to jest praktycznie niemożliwe. Nie ma takich głupich, żeby na parę dni przed wyjazdem na igrzyska przyjmować nandrolon! Nie spotkałem takich głupich…
Sztangiści przyjmują mnóstwo odżywek
I to jest jedyna nadzieja. Ja dziesiątki razy przestrzegałem zawodników, od najmłodszych, żeby nie brali niesprawdzonych suplementów. Mamy kilka zaufanych firm, których produkty są w pełni bezpieczne i dają stuprocentową gwarancję. Ale obserwuję też to, że sportowcy lecą jak dzieci do sklepu z cukierkami, gdy tylko usłyszą, że jest jakiś nowy środek, jakaś bomba, która daje lepsze pobudzenie. I już odpalają internet i kupują. A jak na produkcie jest naklejka „doping free”, to już myślą, że są w pełni bezpieczni!
Skrajnie głupie.
Skrajnie głupie. Sam muszę trochę zaprzeczyć temu, co mówiłem o rozsądku braci Zielińskich. Tu się wykazali jego brakiem, bo wiem, że stosowali suplementy firm, które nie znajdują się na naszej liście. Ale większość z nich stosowali od lat. Podobno w ostatnich miesiącach ściągali ze Stanów jakąś nową odżywkę. Tak to tłumaczą. Ale przypominam: nandrolon słabo się wchłania przez przewód pokarmowy, więc musiałaby to być potężna dawka. Ale oczywiście teoretycznie jest to możliwe.
Adrian zniszczył sobie wizerunek, ale uderzył też w całą dyscyplinę, w ciebie także. Internet jest pełen komentarzy: Kołecki odszedł, bo on o wszystkim wiedział, sam też się koksował.
Nie dziwię się… To, czy to rzutuje na mnie, jest mało istotne i niezbyt mnie to obchodzi. Gorzej, że skandal uderzył w dyscyplinę. Kołecki był przez parę lat i go nie będzie. A ciężary były i zostaną.
Zostaną? Ministerstwo już obcięło finansowanie, bo to „koksiarska dyscyplina”.
Zostaną, jak nie w takiej formie, to w innej. Teraz trzeba udowodnić, że tak nie jest. A co, bez pieniędzy nie można trenować? Są różne sposoby zarabiania i pozyskiwania sponsorów, trzeba mieć tylko trochę oleju w głowie. Może już nie będzie 400 osób w kadrze w różnych grupach i 80 trenerów współpracujących. Jeśli wśród działaczy PZPC są ludzie, którzy zamierzają się poddać, gdy zabraknie funduszy, znaczy, że nie są żadnymi działaczami. Ale znam takich, którzy zaczynali bez pieniędzy i doprowadzali kluby do potęgi. Są też tacy trenerzy i takie kluby, które znikną, gdy nie będzie kasy. Może i lepiej dla ciężarów…
Skoro mówimy o kasie: dobrze zarabiałeś jako prezes?
W ogóle nie zarabiałem, pełniłem funkcję społecznie. Chciałem podziękować w ten sposób tej dyscyplinie sportu za wszystko, co mi dała. Ale obowiązywała uchwała, że zarząd może przyznać nagrodę każdej osobie, dzięki której zwiększą się środki własne PZPC. Ja takie premie otrzymałem, bo w ciągu trzech lat zorganizowałem około 3 milionów złotych dla związku. Wcześniej takich środków było około 70 tysięcy rocznie, głównie ze składek i licencji. Ale nie wszystkie nagrody przyjąłem. Dostałem na przykład chyba 15 tysięcy złotych za organizację mistrzostw świata. Powiedziałem, że nie przyjmę ani złotówki, dopóki nie będzie nas stać na nagrody dla zawodników i trenerów. To był koniec 2013 roku, kiedy nie mieliśmy jeszcze znaczących przychodów. Ale kiedy wypracowałem środki i kiedy wpłynęły już na konto związku, dostałem nagrody liczone w dziesiątkach tysięcy złotych. Co ważne, na taką nagrodę może liczyć każdy, kto pomoże wypracować środki PZPC, nie tylko prezes czy członkowie zarządu. Na pewno jednak więcej bym zarobił, biorąc pensję prezesa.
Adam Korol powiedział w wywiadzie dla Weszło: „ja bym Zielińskim ręki nie podał”. Dziwią cię takie opinie?
Dziwią o tyle, że oni jeszcze nie są skazani, tylko podejrzani. Po wyroku jak najbardziej ma do tego prawo. Adam zawsze był poza jakimkolwiek podejrzeniem. To wybitna postać. Cała ta załoga to jedna z największych gwiazd polskiego sportu, ja ich po prostu uwielbiałem i podziwiam! W Pekinie miałem to szczęście, że startowaliśmy jednego dnia, razem z Piotrkiem Małachowskim, i zdobyliśmy kilka medali. Z Adamem jesteśmy dobrymi kolegami. Powiedział to, co wiele osób myśli. Wydaje mi się, że po zakończeniu sprawy się nic nie zmieni, bo bardzo ciężko jest udowodnić swoją niewinność w takiej sprawie. Ale na razie Zielińscy jeszcze nie zostali skazani.
Ty byś podał im rękę?
Z oboma się widziałem po igrzyskach. Tomka spytałem, czy ma mój numer telefonu, bo jeśli tak, to zawsze może zadzwonić, a nie pajacować przed kamerami. Rozmowa była krótka, Tomek jest mi dość obojętny. Adrianowi życzę bardzo dobrze. Trudno mi uwierzyć, że z pełną determinacją przygotowywał się do igrzysk w ten, a nie inny sposób.
Czy Adrian zdobyłby złoto w Rio?
Nie, ale medal przywiózłby bez większego problemu.
A propos, dostałeś już złoty medal z Pekinu?
Jeszcze nie.
Wygląda na to, że to tylko kwestia czasu. Nie masz z tym problemu? Ilja Iljin to zdaje się twój kolega.
Bardzo dobry, często rozmawiamy, czasem się spotykamy. Ale o tym nie rozmawialiśmy, bo nie wiem, co mu powiedzieć. Nie w tym sensie, że mam do niego pretensje. Nic z tych rzeczy, nigdy nie miałem złudzeń i wiedziałem, jak się przygotowują zawodnicy ze Wschodu, z kim walczę i na jakich zasadach. Jako koledze jest mi przykro, że może stracić swój dorobek. Ale zależy mi na tym medalu, całe życie o niego walczyłem…
Ale chyba nie o to, żeby go zdobyć w taki sposób.
To nie ma żadnego znaczenia. Światowa Federacja Podnoszenia Ciężarów już zweryfikowała wyniki z Pekinu, jestem na pierwszym miejscu, a Ilja na ostatnim z adnotacją: dyskwalifikacja. Tytuł mistrza olimpijskiego to coś, o co walczyłem całe życie, to dla mnie całkowite spełnienie. Ale kurczę, Ilja to jeden z moich najlepszych kolegów, naprawdę nie wiem, co mu powiedzieć.
Co myśli zawodnik, który wie, że rywale są na koksie?
W ogóle mi to nie przeszkadzało wtedy. Rzadko też o tym myślałem, miałem swój plan do wykonania.
No ale jak ci nie przeszkadzało?
Bo dźwigałem od nich więcej!
A kiedy przegrywałeś z rywalem, o którym wiedziałeś, że nie jest uczciwy?
Raz przegrywałem, raz wygrywałem. Przegrywałem wyłącznie ze swojej winy, przez błąd w czasie zawodów, lub przygotowań. Nigdy nie było tak, że brakło mi siły, bo nie byłem nakoksowany. Na treningach podrzucałem 235 kilo, czasem zarzucałem 240, a rekord świata wynosił 232. Potrafiłem robić rzeczy większe niż oni, choć byłem czysty. Kiedy zaczynałem nigdy nie myślałem, że ktoś się może koksować. Przez lata sukcesów też o tym nie myślałem. Dopiero potem, jako senior, zaprzyjaźniłem się z ilomaś ludźmi ze Wschodu i dowiedziałem się, jak to u nich funkcjonuje. To nie zmieniło mojego nastawienia. I tyle.
Jak powinno się walczyć z koksiarzami?
Finansowo. Nakładając wysokie kary. Nie takie, które zapłacisz dobrowolnie, tylko takie, które z ciebie ściągnie komornik. Bez litości. Osoba przyłapana na świadomym stosowaniu dopingu powinna zapłacić co najmniej równowartość półrocznych zarobków. Co najmniej! To by była poważna groźba. Wyobraźmy sobie zawodnika, który wpada na koksie i dostaje dożywotnią dyskwalifikację. Dziś on znika ze środowiska, a tak musiałby jeszcze zapłacić powiedzmy 50 tysięcy złotych. Moim zdaniem to jedyna metoda na wyplenienie tej plagi. Część środowiska powie, że jestem szalony i oderwany od rzeczywistości, ale to raczej oni muszą zrozumieć, jaka jest rzeczywistość.
Dziś też wybrałbyś ciężary, wiedząc o wszystkich ciemnych stronach tego sportu?
Tak, na pewno. Nie odpowiadam z przekory, zdecydowałbym tak samo.
Ale teraz, po paru latach prezesowania, bierzesz się za MMA.
Zgadza się. Trenuję dziewięć razy w tygodniu, cztery razy w Ciechanowie, pięć razy w Warszawie z Mirkiem Oknińskim i Pawłem Nastulą. W międzyczasie ustalam warunki mojego debiutu w MMA, mam kilka propozycji. To zawsze był mój plan, żeby po zakończeniu kariery w ciężarach spróbować swoich sił w MMA. Na razie po jednym z treningów pod okiem mam wielką śliwę i rozbity łuk brwiowy, ale znacie mnie: ja się łatwo nie poddaję!
ROZMAWIAŁ JAN CIOSEK
Foto: FotoPyk