– Ruszamy z przygotowaniami do wiosny, a ja wciąż nie mogę się pozbierać. Ludzie odpowiadający za finanse klubu w ostatnich latach zawinili, a minusowymi punktami została ukarana drużyna. Czyli co, wygraliśmy na koniec z Wisłą Kraków, dostaliśmy za to 3 punkty, a za chwilę zabrali nam cztery? Ręce opadają. Przecież to nie my jesteśmy winni, że klub komuś nie płaci – mówi wprost w dzisiejszym „Przeglądzie Sportowym” Łukasz Surma.
FAKT
Tabloid nazywa Michała Probierza Midasem. To jedyny piłkarski tekst w wydaniu.
– Mamy ograniczone możliwości finansowe i by przytomnie działać, musimy sprzedawać piłkarzy do bogatszych klubów – tłumaczył Faktowi Midas Probierz – jak żartobliwie jest nazywany w Białymstoku. W każdym sezonie po jego złotym dotknięciu wartość wielu piłkarzy rośnie. Wystarczy przypomnieć ostatni okres transferowy i Bartłomieja Drągowskiego (19 l.). Probierz nie obawiał się stawiać na bramkarskiego gołowąsa, za którego szefowie Fiorentiny wyłożyli ok. 12 mln zł. Transferowych majstersztyków było więcej. Ot, choćby Patryk Tuszyński (28 l.). Probierz chętnie przygarnął piłkarza, którego szefowie Lechii oddali za darmo.
GAZETA WYBORCZA
Felieton o zarobkach Teveza. Nie są tak gigantyczne, jak wieści prasa?
Pochodzące z nie wiadomo jakiego źródła blisko 40 mln rocznie dla Téveza rozprzestrzeniało się jak pożar w fabryce materiałów łatwopalnych i nadal się rozprzestrzenia, bez przerwy migotają mi przed oczami kolejne tweety z komentarzami ludzi oburzonych na chińską rozrzutność. Mało kto podaje natomiast dalej dementi, rozsyłane również przez nielicznych dziennikarzy anglojęzycznych, którzy stacjonują w Azji, nadsyłają stamtąd korespondencje do europejskich redakcji i generalnie się orientują. Oni twierdzą, podobnie jak lokalna szanghajska prasa, że Argentyńczyk przytuli niemal 40 mln za dwa lata gry, a nie za rok. Znaczy wyciągnie kwotę wciąż gargantuiczną, ale mimo wszystko znacznie niższą niż wyświetlana na różnokolorowych paskach telewizji i portali teoretycznie informacyjnych, ponoć będzie zarabiać ciut mniej niż Messi i Ronaldo. Zredukowanej kwoty dogrzebałem się tylko w „Financial Timesie”, zwróciłem za to uwagę na to, że nie rozrzucają jej po internetach nawet dziennikarze, którzy wcześniej młócili o 40 bańkach. Precz z prawdą, jeśli jest mniej fajna od kłamstwa.
SUPER EXPRESS
W SE znajdujemy rozmówkę z Łukaszem Skorupskim.
Kto jest najlepszym polskim bramkarzem?
Szczęsny. Niezły jest też Fabiański, ale w tym sezonie jego umiejętności nie idą w parze z wynikami Swansea.
A gdzie Łukasz Skorupski?
To pytanie do trenera Nawałki, ale myślę, że na miejsce w trójce zasługuję. (…)
Przejdzie pan do Torino, zostanie w Empoli czy wróci do Rzymu, żeby wypełnić kontrakt z Romą?
Dwa miesiące temu podpisałem nową, 5-letnią umowę z Romą. To oni zdecydują o mojej przyszłości. Najważniejsze to dograć sezon na takim poziomie jak obecnie albo jeszcze wyższym. Jedno jest pewne – nie chcę już być drugim bramkarzem i nie chcę iść na kolejne wypożyczenie. Tęsknię za stabilizacją. Jeżeli dojdzie do transferu, to musi być definitywny.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
Legia przystępuje do przygotowań z trzema nowymi piłkarzami. A co z Prijoviciem?
Chęci dalszej gry w drużynie Magiery nie wyraża Aleksandar Prijović, który obecnie leczy kontuzję barku. Szwajcar serbskiego pochodzenia za wszelką cenę chce przenieść się do ligi chińskiej, jednak na stole władz Legii nie pojawiła się do tej pory satysfakcjonująca oferta za zawodnika. Trudno przypuszczać, by działacze zdecydowali się pozbyć Prijovicia za mniej niż trzy miliony euro. Piłkarz razem ze swoim menedżerem spotkał się z prezesem Leśnodorskim i dyrektorem sportowym Michałem Żewłakowem. Usłyszał, że tylko w przypadku propozycji nie do odrzucenia dostanie zgodę na transfer. Teraz ma skupić się na rehabilitacji po kontuzji. Przedstawiciele mistrza Polski biorą pod uwagę potencjał finansowy chińskich klubów i możliwe odejście Prijovicia, dlatego mają na oku jego potencjalnych następców. Jednym z nich jest Petar Skuletić z Lokomotiwu Moskwa. 26-letni serbski napastnik dostał zielone światło na poszukiwanie nowego pracodawcy od władz rosyjskiego klubu.
Mocne słowa Łukasza Surmy. Otwarcie wyraża swój żal do władz Ruchu.
– Ruszamy z przygotowaniami do wiosny, a ja wciąż nie mogę się pozbierać. Ludzie odpowiadający za finanse klubu w ostatnich latach zawinili, a minusowymi punktami została ukarana drużyna. Czyli co, wygraliśmy na koniec z Wisłą Kraków, dostaliśmy za to 3 punkty, a za chwilę zabrali nam cztery? Ręce opadają. Przecież to nie my jesteśmy winni, że klub komuś nie płaci – mówi pomocnik Ruchu Chorzów Łukasz Surma. I dodaje: – Na pewno nie są też winni ci, którzy to nagłośnili. Mają przecież prawo walczyć o swoje dla siebie i przede wszystkim dla rodzin. (…) – Nie jest tak, że niektórzy twierdzą, że piłkarzom tej drużyny nie zależy tak, jak zależało zawodnikom Ruchu z dawnych lat. Uwierzcie mi, ci grający teraz bardzo dużo już wzięli „na klatę”, ta „klata” w tej chwili jest największa, odkąd gram w piłkę. Przed nami trudny czas, jednak ten zespół nie może być pozostawiony sam sobie – przyznaje Surma, który w czerwcu będzie obchodził 40. urodziny.
Michał Mak nie żałuje wyjazdu do Niemiec.
– Jasne, można mówić, że wyjazd był niepotrzebny. Ja tak jednak nie uważam. Nie siedziałem z założonymi rękami i myślałem: „Kurcze, na co to wszystko?”. To była moja decyzja. Wyjazd za granicę był moim celem. Chciałem sprawdzić się w innej lidze. Posmakowałem trochę Zachodu. Niczego nie żałuję. Nie wyszło. Trudno – mówi 25-latek. W Arminii Mak od początku miał pod górkę. – Dostałem szansę w meczu z Hannoverem, w którym doznałem kontuzji. Musiałem przedwcześnie zejść z boiska. Później nie grałem trzy tygodnie. No i zaczęły się schody. Trudno mi było nawet załapać się do kadry meczowej. W ogóle nie grałem, dlatego z trenerem Piotrem Nowakiem podjęliśmy decyzję, że lepiej będzie, jeśli wrócę do Lechii i powalczę tutaj u miejsce w składzie – podkreśla skrzydłowy.
Historia Marka Bębna. 40 lat nie był u lekarza, a gdy poszedł… amputowano mu nogę.
Bęben już nigdy nie zagra w piłkę, nawet rekreacyjnie. Gdyby wiedział, że ból w prawej nodze, jaki poczuł półtora roku temu, będzie miał takie konsekwencje, z pewnością szybciej poszedłby do lekarza. Bagatelizował sprawę. – Kiedy szedłem spacerkiem do pracy, łapał mnie skurcz w obu łydkach. Musiałem się zatrzymać i ponownie ruszałem po około sześciu sekundach, gdy ból mijał. Długo to lekceważyłem, ale w końcu dałem się przebadać. Okazało się, że przyplątała się dna moczanowa. Dostałem tabletki. Jednak w styczniu ubiegłego roku zauważyłem, że noga mi puchnie. Pod koniec lutego opuchlizna była już naprawdę duża. Miałem strupek na rogu piętki i zdrapałem go wieczorem. Patrzę rano, a rana, która mi się zrobiła po zdrapaniu jest tak duża, że gdybym pociągnął palcem, całą piętę mógłbym oderwać od stopy. Wdało się zakażenie i zaatakowało krew. Pojechałem na pogotowie, pokazałem lekarzowi, a on od razu powiedział: amputacja.
– Słucham?
– Co się pan tak patrzysz? Amputacja!
Będen został na noc w szpitalu, a na drugi dzień przed południem miał przejść operację. Zapewnia, że nie czuł stresu, spał spokojnie i czekał tylko, aż będzie po wszystkim. – Czterdzieści lat nie byłem u lekarza, a jak poszedłem, to od razu takie wieści usłyszałem… – mówi.
Fot. FotoPyK