Reklama

Korol: Nie podam ręki żadnemu z braci Zielińskich

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

06 stycznia 2017, 14:41 • 14 min czytania 22 komentarzy

Mistrz olimpijski z Pekinu, który po zakończeniu wioślarskiej kariery nadal mocno trenuje, tyle że bieganie. Były minister sportu w rządzie PO, który nie waha się mówić ciepło o swoim następcy z PiS-u. Adam Korol opowiada nam wiele ciekawych anegdot, m.in. o tym, dlaczego podczas igrzysk w Atlancie sportowcom towarzyszyli… żołnierze z długą bronią. I jak to się stało, że zgubił w wiosce olimpijskiej złoty medal, który zdobył zaledwie kilka godzin wcześniej.

Korol: Nie podam ręki żadnemu z braci Zielińskich

Cieszę się, że dożyłeś tego wywiadu.

(śmiech) A dlaczego miałbym umrzeć przed naszym spotkaniem?!

Po tym jak skrytykowałeś publicznie dopingową wpadkę jednego z braci Zielińskich, ich kolega-sztangista, niejaki Krzysztof Szramiak, pisał na Facebooku, że takim gościom jak ty należy się gilotyna albo stryczek. Bo ponoć nie można jechać po tak wspaniałych sportowcach, jak Tomek i Adrian. Bałem się, że ktoś podejdzie do sprawy dosłownie.

Facet zdecydowanie przesadził. Nie zamierzam mu odpuścić, sądzimy się. Chcę, żeby dostał za swoje słowa po kieszeni. Ta kara finansowa to należała mu się już za szprycowanie się. Nie może być tak, że gość, którego przez lata utrzymuje państwo – zapewnia mu sprzęt, odżywki i całą resztę – po wpadce dopingowej jest tylko zawieszony. Przecież on ukradł kilkadziesiąt tysięcy złotych z naszej kieszeni. I co? I nic, najwyżej zostanie zdyskwalifikowany. To niewystarczająca kara!

Reklama

We wspomnianym wpisie użyłeś w stosunku do Tomasza Zielińskiego m.in. słów „wstyd, hańba, żenada”. Ostro.

Tak, to był post po bandzie, ale dziwisz się mojemu wzburzeniu? Byłem na igrzyskach pięć razy i nie pamiętam, żeby ktoś wcześniej przyniósł nam taki wstyd, jak Zielińscy. Dzięki braciom Polska żyła przez tydzień aferą dopingową, a nie medalowymi zdobyczami. Tak nie powinno być. Tak w ogóle to myślę, sobie, że  młody Zieliński liczył, iż poziom nandrolonu mu spadnie przed Rio i zdobędzie krążek. Wtedy przyjmowalibyśmy go z honorami, na szczęście tak się nie stało. Bo dla mnie to jest zwykły oszust i kłamca.

Podałbyś któremuś z braci rękę?

Nie. Przynieśli naszej reprezentacji olimpijskiej wstyd. Przez nich całą kadrę biało-czerwonych włożono do jednego worka. Teraz wiele osób w kraju myśli, że wszyscy polscy sportowcy się koksują. Za granicą też mamy kiepską opinię. Ci, którzy byli na igrzyskach, mówili, że po wpadce Zielińskich na naszą kadrę patrzono z ukosa. Jak widać, ta afera odbiła się szerokim echem na całym świecie. Za to w kraju brakowało mi mocnego potępienia działań Zielińskich przez środowisko podnoszenia ciężarów, ale i stanowiska sportowców z pierwszych stron gazet. Powinni to zrobić, powinni wyraźnie skrytykować Tomasza i Adriana.

Jak myślisz, dlaczego gwiazdy milczały?

Nie wiem, może skupiły się na własnych treningach? Ja się postawiłem, podobnie jak Szymon Ziółkowski. Byliśmy hejtowani w sieci przez wiele osób, a koniec końców wyszło na nasze. Byłem przekonany, że mam rację kiedy publicznie jechałem po Zielińskich. No i jeszcze ten nieszczęsny Szramiak… Powtarzam: dopingowicz, który świadomie się szprycuje, powinien otrzymywać duże kary pieniężne.

Reklama

Mnie natomiast trochę śmieszy, że ten gość do końca życia będzie kojarzony z wpisu o tobie, a nie ze swoich sukcesów. Bo takowych nie ma…

Szkoda gadać o tym człowieku, dajmy już spokój. Między innymi przez niego i Zielińskich Polski Związek Podnoszenia Ciężarów dostanie od ministerstwa dużo mniej pieniędzy, szkolenie seniorów może zaniknąć, kasa zostanie tylko dla młodych. Tak to się panowie przysłużyli ukochanej dyscyplinie sportu…

Dla mnie takie sporty w ogóle powinny być zakazane. Przecież tam nie ma czystych ludzi, a tacy, którzy dali się złapać lub nie.

Ja nie byłbym aż tak radykalny w ocenie podnoszenia ciężarów. Nie chcę krzywdzić tych, którzy nie biorą. Wierzę, że tacy ludzie naprawdę istnieją w tym środowisku.

Doping najczęściej spotyka się w sportach wytrzymałościowych i siłowych. Ty uprawiałeś tę pierwszą dyscyplinę. Dałbyś sobie rękę uciąć, że wszyscy polscy wioślarze są czyści? Kiedyś zadałem podobne pytanie Szymonowi Kołeckiemu o sztangistów, odpowiedział, że dłoni nie, ale palca tak. I tak sobie myślę teraz, że byłby bez palca.

Albo nawet bez trzech, bo tylu gości wpadło (śmiech). A jeśli chodzi o polskich wioślarzy: dałbym sobie uciąć nie tylko rękę, ale i nogę. Znam tych ludzi, ich podejście do sportu i ostrożność naszego sztabu medycznego, dlatego mogę wygłaszać takie opinie publicznie.

Mimo to jestem przekonany, że przez 20 lat profesjonalnej kariery spotkałeś wioślarza, który coś brał.

Kiedyś doszło do wpadki jednego zawodnika z czwórki podwójnej – Wiktora Habera. Wziął zanieczyszczoną odżywkę i rzeczywiście mu to udowodniono. To był tylko stymulant, coś podobnego z czym miał ostatnio problem pchający kulą Konrad Bukowiecki. Wiktor sprowadził ten specyfik ze Stanów, bo to jakoś taniej mu wychodziło. Koniec końców został złapany, dostał półroczną dyskwalifikację. W światowym wioślarstwie też zdarzają się podobne obsuwy: przed Rio złapano Włocha i czterech czy pięciu Rosjan.

Jesteś złotym medalistą olimpijskim z Pekinu, swego czasu ty i twoi koledzy z czwórki podwójnej zdominowaliście świat wioseł. Co ciekawe, nigdy się nie przyjaźniliście.

Pamiętaj, że my spędzaliśmy ze sobą 250 dni w roku. Widywaliśmy się w pokojach, na stołówce i na wodzie. To strasznie intensywne znajomości, które nie sprzyjały tworzeniu wielkich relacji. Ludzie ze świata sportu często potrzebują od siebie odpocząć, więc przyjaźni szukają w innych miejscach.

Bywało, że mieliście siebie dosyć i łapaliście się za bary?

Nie, byliśmy zbyt spokojną i zrównoważoną ekipą. Ja byłem tym katalizatorem, który reagował gdy zanosiło się na grubszą aferę (śmiech). Ale to zdarzało się bardzo rzadko, bo nasza dyscyplina jest niezwykle trudna, po treningach człowiek jest tak zmęczony, że myśli tylko o odpoczynku i śnie, a nie o tym, komu by to spuścić manto (śmiech).

12109268_1502512896731681_277870045037625569_n

Faktycznie, teraz przypominam sobie, że po wyścigu w Londynie Julka Michalska, która zdobyła brązowy medal z Magdą Fularczyk, była nieżywa z wyczerpania.

To wyobraź sobie, że na zajęciach jest dużo gorzej niż podczas startów! Naprawdę trzeba się mocno napocić, żeby dojść do olimpijskiej formy. To są setki treningów, często długich i monotonnych. Podczas nich bolą dupa i ręce, dłonie pieką, a odciski się rozrywają. Oto najcięższe chwile w okresie przygotowawczym.

Jestem zdziwiony, że wam się chce aż tak katować. Tenisiści czy piłkarze mają motywację w postaci dużej kasy, w wioślarstwie jej nie ma…

Nie wszystko zaczyna się i kończy na pieniądzach. Ja jestem spełniony, uważam, że było warto się zaharować dla orzełka, dla tego wzruszenia na podium. Jak na warunki wioślarskie, kasa była niezła, ale wiadomo: z piłkarskimi ligowcami nie mamy się co równać.

Skoro mowa o wzruszeniu: po finale w Pekinie patrzyła na was cała Polska. Czterech potężnych chłopów ryczących jak małe dzieci, od razu zdobyliście ludzkie serca.

Zaraz po igrzyskach zaprosił nas do siebie do programu Kuba Wojewódzki. Spytaliśmy: skąd ten pomysł? Odpowiedział, że łaził po jakimś sklepie z telewizorami, w którym wyświetlano akurat naszą ceremonię odbierania medali. Zobaczył nas na kilkudziesięciu ekranach i tak się wzruszył, że pomyślał: „muszę ich mieć u siebie” (śmiech).

Zaprzyjaźniliście się z Dariuszem Szpakowskim? Podchodził do waszych startów bardzo emocjonalnie, widać że wioślarstwo go jara.

Tak, a wiesz, że to dwukrotny złoty medalista olimpijski?

Słucham?

No jeden krążek „wykomentował” nam, a drugi ostatnio w Rio dziewczynom (śmiech). Jest lepszy od naszej czwórki! Do dziś mamy z nim dobry kontakt. Kiedy przygotowywał się do wioślarskiego komentarza, dużo z nami rozmawiał, podpatrywał. Zachował się jak profesjonalista. No a przy okazji rozkochaliśmy go we wioślarstwie. Okazało się, że człowiek, którego wszyscy kojarzą z piłkarskiego komentarza, ma swoją drugą ukochaną dyscyplinę. Zresztą on nam bardzo pomógł dzięki swoim emocjom w głosie.

Wiadomo, „Terminatorzy dominatorzy” przeszli do historii sportu.

Za każdym razem, gdy słyszę jego komentarz, łza się w oku kręci. No ale robię to coraz rzadziej.

Tylko trzy razy w tygodniu przy lampce wina?

(śmiech). Nie, raczej na spotkaniach z uczniami, na których jest pokazywany filmik z Pekinu.

Mieliście tam niezłą imprezę, zgubiłeś medal.

Tak, po powrocie do wioski. Trafiliśmy do niej z przygodami, bo kierowca zabłądził, a wcześniej nie mogłem się wysikać podczas badania antydopingowego, emocje. No więc dojeżdżamy koło północy, a tu trzeba jeszcze władować łódkę do kontenera, bo za kilkanaście godzin mamy wylot. Sukces należało zatem uczcić między pakowaniem poszczególnego sprzętu. Po zdobyciu złota błyskawicznie pojawili się siatkarze i siatkarki, a także piłkarze ręczni. Lataliśmy z tymi medalami po wiosce, aż w końcu mój poszedł w świat. Okazało się, że dziewczyny go wzięły i nie chciały oddać (śmiech).

Piłkarze nożni piją, ręczni podobnie, a wioślarze? Pewnie tak, bo co tu robić na tych długich, smutnych zgrupowaniach w Wałczu…

I tu cię rozczaruję: w Wałczu nie ma chlania! Obóz w tym mieście oznacza już bowiem rychły start sezonu, do którego przygotowania rozpoczynają się wiele miesięcy wcześniej. Jesienią trenujemy głównie w górach, a na początku roku chociażby w Portugalii.

Czyli sączycie na południu Europy – klasa!

No raczej nie bardzo. Trenujesz amatorsko triathlon, więc wiesz jak to jest: po ciężkich zajęciach, to głównie chce ci się spać, nie masz w głowie wielkich imprez. Ale żeby nie było, że my jesteśmy nie wiadomo jak święci: oczywiście zdarza się wypić drinka czy piwo, jednak z dużym umiarem. Pamiętamy, że każde nawalenie to są trzy kroki do tyłu w rytmie treningowym.

Byłeś pięć razy na igrzyskach, widziałeś na nich naprawdę sporo. Co najbardziej zapadło ci w pamięć?

Atlanta, 1996 rok, mój debiut. Za wioskę robiło wtedy miasteczko akademickie otoczone drutem kolczastym pod napięciem. Co kilkadziesiąt metrów stali żołnierze z długą bronią. Wojskowi prowadzili też autobusy, co wiązało się z dużymi problemami: nie znali miasta, dość często błądzili w drodze na olimpijski tor. Środki bezpieczeństwa były potrzebne, pamiętaj, że podczas tej imprezy doszło do zamachu. Ale żeby nie było tak ponuro: na każdych igrzyskach duże wrażenie robiła na mnie… stołówka. Nie dość, że to wielgachne pomieszczenie na kilka tysięcy osób, to jeszcze liczba potrwa jest imponująco. Ja zawsze śmiałem się z tego, że mimo to największym powodzeniem cieszy się… Mc Donald’s, który jest za darmo. Wokół od groma zdrowego żarcia, a ludzie pędzą na Big Maca, to dla mnie trochę zaskakujące.

Może stołują się tam po startach?

Uwierz, że niekoniecznie (śmiech). Dziwi mnie to, że chodzą tam się nażreć, ale co zrobić, dają za darmo, więc ludzka natura zwycięża! Jeszcze coś mi się przypomniało o Pekinie, mogę?

Pewnie.

Czekamy na półfinał. Jest nerwowo, zawsze mamy starty po południu, więc człowiek cały czas chodzi i patrzy na zegarek. Przyjechaliśmy na tor, godzina do wyścigu i słyszymy takie bum! Okazuje się, że strzelił piorun. Zawody odwołane.

Zabiło sędziego.

No nie, ale przestraszyli się burzy, która nie nadeszła. I teraz słuchaj: wioślarstwo jest taką dyscypliną, że trzeba trenować codziennie. No więc skoro nie można wejść na wodę, trzeba poćwiczyć na ergometrze. Problem w tym, że w wiosce było ich dziesięć, a chętnych ze dwustu. Gdy zdaliśmy sobie z tego sprawę, ruszyliśmy sprintem do autobusu i wio do wioski, żeby je zająć. Inni też na to wpadli, więc zaczął się niezły wyścig (śmiech). Udało nam się dostać, trenujemy, a tam obok na rowerze stacjonarnym kubański bokser zrzuca wagę. Czegoś takiego to jeszcze nie widziałem. Patrzę a tam tak: pod nim wielka kałuża wody, on mały, zapięty w kilka ortalionów, czapka i kaptur na głowie. Nie wierzyłem w to co widzę, strasznie osłabiał organizm, a przecież nie ma nic gorszego dla sportowca niż się odwodnić. Pewnie gość osiągnął limit wagowy, ale coś czuję, że po takiej akcji to nie stanął na olimpijskim podium (śmiech).

Ledwo co zdążyłem się otrząsnąć z szoku i widzę jak na bieżni zasuwa jakiś maratończyk. Pamiętaj, że oni trzymają tempo około 20 km/h, więc mało jej nie zniszczył. O, właśnie: ja zajechałem trzy bieżnie w różnych klubach w trójmieście! Przygotowywałem się do maratonu i jak robiłem przyspieszenia, to nie wytrzymały. No ale wiadomo: ja nie mam wagi kenijskiego długodystansowca, jestem potężny facet.

Zdarzyło ci się nie spać w wiosce, bo zza ściany dochodziły jęki i orgazmy?

Nie.

Pytam, bo w Rio brazylijska skoczkini do wody Ingrid Oliveira zabawiła się w ten sposób. Uprawiała seks dzień przed startem.

Wytrzymałościowcy nigdy by się na takie coś nie zdecydowali, bo następnego dnia mieliby miękkie nogi. Ale ona wywodzi się ze sportu, który nie wymaga aż takiej kondycji, może dlatego się skusiła? Jakby miała się dobrze zmęczyć następnego dnia, to pewnie by się zastanowiła przed stosunkiem czy warto (śmiech).

14705769_1673626952953607_2145715461325370909_n

Po co ci to całe bieganie? Z boku można pomyśleć, że oszalałeś. Większości zawodowych sportowców po zakończeniu kariery nie chce się ciężko trenować.

I jeszcze trzeba w to doinwestować: spodenki, buty, wpisowe.

Przesadziłeś, jesteś VIP-em, nie musisz płacić za starty.

No dobra, poniosło mnie (śmiech). Ale wróćmy do meritum: ja po prostu lubię to robić, lubię się ruszać. Znając siebie – gdybym nie biegał, ważyłbym 140 kg. Jestem łasuchem, więc gdzieś muszę te słodycze spalić. Poza tym mój organizm jest przyzwyczajony do sportu. Lubię wyjść nad morze albo do lasu i potrenować. To zajebiste jest, podoba mi się! Pamiętaj też o jednym: ja wyszedłem ze strasznego reżimu, codziennie miałem po dwa treningi. Teraz ćwiczę cztery, pięć razy w tygodniu – dla mnie to jest luzik. Współpracuje od paru lat z Radkiem Dudyczem, to nasz doskonały maratończyk. Piszę mi super plany, prędkości biegowe, które mam rozpisane, są dla mnie łatwe, miłe i przyjemne. Jak porównam je do zajęć wioślarskich – plaża!

Stałeś się też ambasadorem trójmiejskiego biegania, twarzą tamtejszych maratonów.

I dostarczycielem radości: wiesz jak ludzie się cieszą, jak mnie wyprzedzają?! Jak już zbyt wielu jest przede mną, pocieszam się, że w kategorii wagowej 90 plus jestem chyba najlepszy w kraju (śmiech). Takie słonie przeważnie nie biegają maratonu poniżej trzech godzin.

To, co się dzieje w biegach masowych czy triathlonach, świadczy o tym, że stajemy się coraz bogatszym społeczeństwem. Nie ma już gonitwy za jedzeniem czy ubraniem, nie chodzi o to, żeby przetrwać, szukamy czegoś więcej, chcemy dobrze wyglądać, dlatego zaczynamy coś ze sobą robić. W każdej firmie ktoś biega i uprawia triathlon. W robocie nareszcie gada się o nowym zegarku, rowerze czy butach, a nie tylko o nadchodzących projektach i kobietach (śmiech).

Jesteś zadowolony z tego, że znalazłeś się w Sejmie, czy po ponad roku w polityce myślisz: po co mi to było?

Startując w wyborach myślałem, że wynik Platformy Obywatelskiej będzie lepszy. Tak się nie stało. Nawet biorąc pod uwagę porażkę, liczyłem, że nie będzie aż takiej dominacji jednej partii, która może robić co chce. Z mojej perspektywy to jest przerażające, że jeden może wszystko, a drugi nic. Oczywiście nie kwestionuję tego, że wygrali, mówię tylko, że posłowie opozycji oprócz krzyków i negowania pomysłów PiS-u są bezradni. Żaden nasz pomysł nie ma szans, by przejść dalej.

Czujesz czasem bezradność, której nie miałeś w świecie sportu.

Dokładnie tak! Tam wiedziałem co potrafię, wiedziałem na ile jestem przygotowany, mogłem liczyć na siebie i na moich kolegów. W Sejmie jest inaczej, ale to dobra nauczka na przyszłość dla mnie. Na szczęście przez politykę nie odciąłem się od korzeni. W Trójmieście zaczął działać program Centrum Sportów Wodnych. Na co dzień przez przystań wioślarską na której się wychowywałem, przewija się 300-400 dzieciaków, takich od 5. klasy podstawówki do trzeciej liceum. Maja okazje poznać też kajaki, żeglarstwo czy smocze łodzie. Fajnie im organizujemy czas, liczę, że dzięki tej inicjatywie wychowamy kolejnych mistrzów.

Co znaczy, że chcesz być „nową energią” dla Pomorza? To zdanie z twojej strony internetowej przyciągnęło moją uwagę.

Nie chcę sprowadzać dyskusji politycznej do krzyków, wyzywania się i dopiekania sobie. To hasło miało pokazać, że można działać w Sejmie inaczej, bardziej merytorycznie.

Na razie nic z tego nie wychodzi.

Prawda. Brakuje rozmów. Robimy to, bo i tu padają argumenty. Nie robimy i też argumenty.

Miałeś merytoryczną rozmowę ze swoim następcą Witoldem Bańką?

Tak, i nawet ci coś zdradzę, chociaż nie wiem, czy mu nie zaszkodzę: mamy dobre relacje, choć oczywiście nie wpierdzielam się człowiekowi w robotę. Potrafię też wyrazić swój sprzeciw, niedawno krytykowałem go w telewizji, ale umiem też pana ministra pochwalić.

Na przykład za co?

Za stworzenie programu „Klub”, zwiększenie liczby pieniędzy na sport, dofinansowanie wojewódzkich federacji sportu.

Ten wywiad przejdzie do historii. Polityk Platformy pochwalił za coś gościa z PiS-u!

Dosyć często powtarza się, że sport to dziedzina życia, w której jest najmniej konfliktów, tego się trzymajmy. Na tym gruncie trzeba się dogadywać, mamy wspólne zdanie choćby na temat walki z dopingiem, od którego rozpocząłeś tę rozmowę. Domyślam się jednak, że w kwestiach światopoglądowych już by tak różowo między nami nie było (śmiech).

Nie żałujesz, że byłeś ministrem sportu tak krótko?

Jasne, że tak. Nie zdążyłem zrobić wielu rzeczy, choćby zapewnić godnej pensji polskim trenerom młodzieży, zarabiającym bardzo mało. Ci ludzie muszą łączyć kilka prac, by suma na koncie się zgadzała, tak nie powinno być. Mają ważną funkcję, należy ich odpowiednio uhonorować.

W ogóle wiesz jak nim zostałeś?

Nie, nie znam tej historii, dawaj.

Ewa Kopacz zaproponowała stanowisko Iwonie Guzowskiej. Ona nie była zainteresowana, ale wskazała na ciebie. Premier nie wiedziała kim jesteś, zostałeś zguglowany przez obecną na spotkaniu Małgorzatę Kidawę-Błońską. No i panie uznały, że to dobry kandydat.

Ciekawe historie opowiadasz, chyba prawdziwe. Bo to faktycznie Iwona zadzwoniła do mnie, że jest taka propozycja. Ona już wiedziała, że nie będzie kandydować do Sejmu na kolejną kadencję, zdawała sobie też sprawę, że ja zamierzam, pewnie dlatego przywołała pani Kopacz moje nazwisko. Od tej pory rozmawialiśmy z panią premier wiele razy i mogę powiedzieć, że bardzo się polubiliśmy, nadajemy na podobnych falach, więc chyba nie żałowała nigdy swojego wyboru (śmiech).

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Foto: archiwum prywatne

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

22 komentarzy

Loading...