Pekin. Niedaleka przyszłość. Trzecim po Nowym Jorku i Dubaju gospodarzem finału Ligi Mistrzów spoza Europy jest jednocześnie kraj jednego z finalistów. Guangzhou Evergrande po wygraniu azjatyckiej części eliminacji już po raz drugi awansowało do fazy grupowej tych elitarnych rozgrywek, które od kilku lat zyskały globalny wymiar. Zaoferowanie trzech miejsc zwycięzcom faz wstępnych, w których brały udział azjatyckie kluby od Arabii Saudyjskiej po Japonię było strzałem w dziesiątkę – telewizje notowały kolejne rekordy, a sprzedaż gadżetów nawet europejskich zespołów wzrosła kilkukrotnie.
Guangzhou konsekwentnie skupując zawodników u progu wielkiej kariery cierpliwie budowało swą markę, a odkąd przy linii miało Pepa Guardiolę – nawet w Lidze Mistrzów nie miało sobie równych. Lepsze wyniki w fazie grupowej notował jedynie Red Bull Lipsk (zmiana nazwy została im umożliwiona na prośbę UEFA trzy sezony temu), od lat dominujący w lidze niemieckiej.
Red Bull Lipsk – Guangzhou Evergrande, Pekin, finał wielkiej i szanowanej Champions League.
Takie scenariusze rozpisuje się już od kilku lat, oczywiście z dużo większym rozmachem, kreśląc wizję Leo Messiego czarującego swą grą widzów w jakiejś zabitej dechami chińskiej wiosce (trochę ponad półtora miliona mieszkańców). Kiedyś naprawdę mnie przerażały, a każdy kolejny przyczółek zdobywany przez ten słynny “modern football” bolał jak porażki ukochanego klubu. Gdy kolejny zespół dotowany przez szejków spychał z grzędy zasłużonego rywala, albo kolejny doskonały piłkarz wyjeżdżał na przedwczesną emeryturę do jakichś egzotycznych lig – lamentowałem nad końcem futbolu, jaki znamy. A dziś? Gdy Red Bull w finale Ligi Mistrzów nie jest właściwie żadną fantazją, ale rzetelną prognozą na najbliższe dziesięć lat? Gdy miejsca dla chińskich potentatów w europejskich rozgrywkach zaczynają się wydawać nie tyle bajką, co logicznym kolejnym krokiem w rozwoju rynku piłkarskiego?
Szczerze? Nawet temu wszystkiemu po cichu dopinguję.
Zdaję sobie naturalnie sprawę, że zawiść to fatalna cecha, podobnie jak mściwość i zazdrość. A jednak, kompletnie nie potrafię się tego pozbyć. I gdy Jurgen Klopp uświadamia angielskich dziennikarzy lamentujących nad chińskimi transferami psującymi rynek, że reszta Europy tak postrzega Anglię – ciężko się mimowolnie nie uśmiechnąć. Wyobraźmy sobie bowiem ten finał w Pekinie z udziałem Red Bulla i Chińczyków, Katarczyków, kogokolwiek.
– Kibice w Europie chcieliby obejrzeć finał europejskich pucharów u siebie! – krzyknęłyby kluby, które już dawno pozbyły się ze swoich stadionów kibiców zastępując ich konsumentami.
– To my mamy na stadionach prawdziwych fanatyków, oni tylko turystów – zawodziliby ci, którzy niedawno wyrugowali wysokimi cenami tubylców ze swoich obiektów.
– Gdzie duch futbolu, gdzie ideały, które towarzyszyły tej dyscyplinie przez lata?! – dopytywaliby ludzie te same ideały sprzedający od lat.
Może swoje trzy grosze dorzuciłyby nawet Real czy PSG? Może głos zabraliby przedstawiciele Qatar Airways czy Etihad?
Ech, gdyby ten Bayern, regularnie drenujący całą Bundesligę z Borussią na czele, zaczął narzekać na agresywne transfery Chińczyków – bawiłbym się cudownie. Gdyby Arsenal, z biletami droższymi niż kurtki Stone Island zaczął coś pieprzyć o tym, że piłka jest dla kibiców – z radości chyba odpaliłbym racę. Gdyby te wszystkie kluby ruszające rokrocznie na azjatyckie i amerykańskie tournee zaczęły coś chrzanić o europejskich korzeniach piłki, o tradycjach, o wartościach cenniejszych niż pieniądze – chyba bym się przekręcił ze śmiechu.
Jaka to byłaby cudowna ironia. Zrobiliście sobie z naszej pasji, z naszych emocji i naszej wiary biznes? To teraz patrzcie jak biznes rozumieją i jak biznes robią prawdziwi biznesmeni. Co zmieniłoby się z perspektywy zwykłego kibica? Właściwie co za różnica, czy najsilniejszych zawodników z naszej ligi wyciągają Chińczycy czy Anglicy? Co za różnica, kto zagra w końcowych fazach Ligi Mistrzów, skoro i tak od lat są one zabetonowane przez te same twarze, z tymi samymi sponsorami na koszulkach? Ba, pójdźmy krok dalej – czy kibicowi Chelsea, którego od lat nie stać na bilet zrobi jakąkolwiek różnicę, jeśli transmisja meczu jego klubu w ukochanym pubie będzie nadawana nie z odległości 8, ale 8000 kilometrów?
Modern football wyparty przez jeszcze bardziej modern football. Obecni potentaci przyjmujący retorykę tych, których przez lata metodycznie pozbywali się ze stadionów. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej żałuję, że mimo wszystko nie wierzę w żaden katastroficzny scenariusz. Może poza Red Bullem przycierającym nosy różnym Bayernom i Manchesterom.
Ale czy te zwycięstwa Red Bulla nad możnymi świata futbolu nie byłyby brawurowym wejściem na scenę niejakiej Nemezis, greckiej bogini zemsty? Dla tych, którzy nie znają mitologii i nie oglądali filmu Snatch a przez to nie wiedzą, czym jest “nemezis”…
To uzasadnione zesłanie zasłużonej kary za pośrednictwem odpowiedniej siły. Uosobionej, w tym przypadku, przez straszliwego skurwiela…
Tu trzeba urwać filmowy cytat i dopisać: Red Bulla.
***
Jeden z lokali w centrum miasta, dochodzi do nieporozumienia Janusza Z., właściciela bistro z dwoma klientami, jak się okazało muzułmanami. W szarpaninie Polak użył noża śmiertelnie raniąc jednego z uczestników bójki. Grozi mu nawet dożywocie, choć jak zapewnia, nie miał zamiaru kogokolwiek skrzywdzić i działał w obronie własnej przed napastnikami z Algierii i Maroka. Ani policja, ani mieszkańcy, ani prokuratura nie podają jeszcze żadnych szczegółów zdarzenia. Czyli innymi słowy, odwracamy sytuację z Ełku.
– ci, którzy obecnie obwiniają mordercę o wszelkie zbrodnie tego świata z terroryzmem na czele, wznoszą zapewne okrzyki o uwolnieniu Janusza, dzielnego obrońcy swojego lokalu
– ci, którzy obecnie wskazują na szczególny charakter wydarzenia i możliwość sprowokowania mordercy, zapewne rozprawiają o tym, jak szkodliwe stereotypy, którymi kierował się z całą pewnością Janusz doprowadziły do tragedii i jak to Janusz musi z całą stanowczością za to odpowiedzieć
– ci, którzy obecnie mówią o faszyzmie i rasizmie, wtedy też mówiliby o faszyzmie i rasizmie
– ci, którzy obecnie mówią o zagrożeniach ze strony mniejszości religijnych, wtedy też mówiliby o zagrożeniach ze strony mniejszości religijnych
Tragedia młodego, zaledwie 21-letniego człowieka, zaowocowała takim wylewem szamba po wszystkich stronach sporu, że aż nie potrafię sobie wyobrazić obecnego dramatu rodziny. Zginął człowiek, tymczasem wszyscy przerzucają się tym zdarzeniem jak jakimś kawałkiem mięsa, wykorzystując je wyłącznie do udowadniania swoich racji, przedstawiając w skrajnie zmanipulowany sposób, byle potwierdzić swoje własne poglądy. Choć służby uparcie odmawiają przedstawiania choćby i hipotez, każda strona ma już gotową całą historię. Efekt jest taki, że rodzina z jednej strony musi patrzeć na nastolatkę, która nie potrafi nawet dorzucić cegłą w budynek, w którym znajduje się ten feralny kebab, z drugiej zaś na idiotów wypisujących, że “dobrze mu tak”.
Ostatnie zdanie ledwo przeszło mi przez klawiaturę, a to naprawdę jedno z bardziej delikatnych, jakie przeczytałem wokół tego dramatu.
Wydarzyła się potężna tragedia, której nikt nie zaplanował. Wpisywanie jej post factum jako potwierdzenie tych czy innych tez społecznych i politycznych jeszcze przed jakimikolwiek ustaleniami policji to po prostu taniec na trumnie. Nie wiem, co się tam stało. Nie wiem, czy są jakiekolwiek okoliczności łagodzące, które sąd może wziąć pod uwagę przy sprawiedliwym wyroku dla nożownika. Wiem jedynie, że reakcje obu stron są obrzydliwe i są czymś, na co nikt z nas nie powinien się zgadzać.