Pole kukurydzy, agrobiznes, pasterze. Bruk-Betu Termaliki Nieciecza czy to w zeszłym sezonie czy przed startem obecnego wielu wciąż nie traktowało poważnie. Wizja wyjazdu do liczącej sobie 750 mieszkańców miejscowości raczej nie przysparzała mieszczuchów o zimne poty i drżenie kolan po wyjściu na murawę kameralnego stadionu położonego w małopolskiej wsi. Ot, pojechać, zrobić swoje, zagryźć kolbą, a następnie wrócić do siebie, gdzie telefony nie gubią zasięgu.
Tymczasem Słoniki minionej jesieni okazały się – nie bójmy się tego powiedzieć na głos – największą rewelacją ligi. Jasne, od obserwowania ich stylu gry oczy częściej krwawiły niż napływały łzami zachwytu. Bilans bramek? Dwie na minusie. Tak czy inaczej, nawet jeśli nie do końca zgodzilibyśmy się z entuzjastami nazywającymi Bruk-Bet Termalikę „polskim Atlético”, to jednak tylko ktoś o wyjątkowo zakrzywionym postrzeganiu rzeczywistości nie doceniłby wyniku, który udało się wykręcić podopiecznym Czesława Michniewicza.
MOCNY PUNKT
Gdy pod koniec sierpnia meldował się w Małopolsce, gdzieś tam przebąkiwano, że ponoć niezły, że z przeszłością w Steaule, w której przecież grywał regularnie, że – przynajmniej w teorii – powinien być sporym wzmocnieniem Niecieczy. Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy mogła zapalać się lampka ostrzegawcza. Jakoś zbyt fajnie na papierze to wszystko wyglądało. W Ekstraklasie nie raz i nie dwa lądowali przecież goście zza granicy z fajnym CV, którzy po chwili sprawiali wrażenie, jakby pierwszy raz w życiu widzieli na oczy skórzany balon.
U Guilherme do tej pory nie zdołaliśmy jednak wykryć żadnego feleru, przez który moglibyśmy sobie dumnie wyszeptać pod nosem „a więc to dlatego wylądował w Niecieczy!”. Solidny z tyłu, kapitalny w ataku, wrzutki na nos, szybkość, dynamika, umiejętne zachowywanie równowagi między ofensywą i defensywą… Tak, dziś z całą pewnością możemy powiedzieć, że Guilherme to jeden z najlepszych bocznych obrońców/wahadłowych w lidze. Jeśli na wiosnę nie spuści z tonu, Nieciecza może się dla niego okazać zbyt mała może na nim wkrótce nieźle zarobić.
PIĄTA KOLUMNA
Dalibor Pleva, w szerszych kręgach znany też jako „piłkarz bez atrybutów” lub „okoliczny zawadiaka”. Na początku listopada pisaliśmy o nim tak:
„Doprawdy, nie wiemy, co Pleva robi jeszcze w ekstraklasie, bo nie dość, że niezrównoważony, to jeszcze jest zwyczajnie słaby. Przypomnijmy, że za debiutanckie półrocze został przez InStat wśród prawych obrońców sklasyfikowany jako ten zdecydowanie najgorszy. W tym sezonie, mimo że przecież Bruk-Bet chwali się za grę obronną, on ma spośród podstawowych zawodników odpowiedzialnych w największym stopniu za grę defensywną, którzy zagrali przynajmniej 50% spotkań, najgorszą średnią not – 4,29„.
Od tamtej pory zmieniło się niewiele, bo i niewiele zmienić się tak naprawdę mogło. Pleva od czasu bestialskiego faulu na Pylypczuku w meczu z Koroną rozegrał w lidze zaledwie jeden mecz. Obecnie jego średnia ocen Weszło wynosi całe 4,33, czyli – cóż za zaskoczenie – wciąż jest najniższa spośród regularnie grających defensorów Niecieczy. Jeśli Słoniki rzeczywiście na poważnie myślą o utrzymaniu wysokiej pozycji na wiosnę, dalsze stawianie na gościa, który w 15 spotkaniach zaledwie raz był w stanie wykręcić notę lepszą niż wyjściowa, nie wydaje się raczej zbyt sensownym rozwiązaniem.
NAJWIĘKSZE POZYTYWNE ZASKOCZENIE
Vladislavs Gutkovskis. Przez krótką chwilę zastanawialiśmy się, czy nie upchnąć Łotysza w rubryce „mocny punkt”, jednak szybko doszliśmy do wniosku, że umieszczanie tam napastnika, który jesienią zdobył sześć bramek i zaliczył jedną asystę, byłoby jednak nieco naciągane. Jako miłe zaskoczenie „Biały Lukaku” – nawet jeśli trochę na zachętę – pasuje już jednak w dużo większym stopniu. Tym bardziej, że – powiedzmy sobie szczerze – w momencie podpisywania umowy z Niecieczą nie był postrzegany jako facet, który będzie strzelał z niczego po 30 goli w sezonie, by nie powiedzieć wprost – przeczuwano, że będziemy mieli do czynienia z kolejnym zagranicznym szrotem.
Gutkovskis w minionej rundzie był poniekąd odzwierciedleniem gry całego zespołu. Niby niegroźny, niby niewidoczny, niby nic nie wskazuje na to, że zaraz może się wydarzyć cokolwiek godnego uwagi, aż tu nagle… po prostu robi swoje. Najlepszy dowód – dublet w Gdańsku z Lechią. Minus za nieco gorszą końcówkę rundy, w której jednak cała Nieciecza niejednokrotnie spisywała się poniżej oczekiwań gorzej niż na początku. Odpowiedzi na pytanie, czy to zespół ciągnął Łotysza w dół czy jednak to jego słabsza dyspozycja wpływała źle na drużynę nie będziemy się jednak podejmować.
NAJWIĘKSZE ROZCZAROWANIE
Jakkolwiek spojrzeć, doszukiwanie się jakichś olbrzymich rozczarowań w zespole, który na przekór wszystkiemu i wszystkim wykręca wynik ponad stan, jest zadaniem dość karkołomnym. Mimo wszystko w przypadku Słoników – jako ekipy okupującej miejsce tuż za podium– postawilibyśmy na problemy ze stabilizacją formy. Chodzi nam o momenty, w których rzeczywiście moglibyśmy pomyśleć, że niecieczanie mogą się włączyć do walki o coś więcej. Owszem, były zwycięstwa z Legią i Lechią, których nie mamy zamiaru sprowadzać do pojedynczych wyskoków. Tak czy owak, przydarzały się też porażki pokroju sromotnego oklepu od Pogoni czy przeplatanie wygranych spotkań z seriami dwóch czy trzech porażek z rzędu. Nie twierdzimy, że wyniki Bruk-Bet zawdzięcza (nie)łasce maszyny losującej, jednak trudno nie ulec wrażeniu, że wciąż mówimy o zespole, którego dyspozycja przed każdą potyczką stanowi zagadkę.
OPINIA EKSPERTA
Na temat przaśnych krajobrazów Małopolski B wypowiedział się dla nas Wojciech z Ekwadoru.
– To jest, proszę państwa, pole kukurydzy. To właśnie w tym miejscu chłop rolny o brzasku zaczyna swój dzień pracy, by przed zmrokiem dostarczyć do domu świeży chleb. Państwo spojrzą tylko na tę jego tężyznę fizyczną i stylowy, doskonale chroniący przed promieniami słonecznymi słomiany kapelusz. Jeśli przyjrzą się państwo jego sylwetce, będą państwo wiedzieli, dlaczego te wszystkie siłownie o kant pupy rozbić. No daj mi to, co masz w ręce. Po polsku nie rozumiesz? No daj! Proszę zobaczyć, jaka piękna, dorodna kolba. Nie żadne makdonaldy, pan się przesunie, czy inny kapitalistyczny żarło-badziew. Sama natura. Samo życie. Dobra, idziemy dalej. O, a tutaj, tutaj, mamy miejsce, w którym co dwa tygodnie odbywają się lokalne igrzyska. Proszę tylko się przyjrzeć. Jest to konstrukcja prosta, solidna, tania w budowie i – co najważniejsze – spełniająca swoją funkcję. I to się, proszę państwa, trzyma. Daj mi te notatki, co tam masz. Proszę. Żadnych pokręconych, wykwintnych i barokowych poczwórne 3-5-6 z diamentowym ustawieniem pomocy. To zostawmy Włochom rozsmakowanym w dyskutowaniu o rzeczy, zamiast wykonywaniu tejże. Tu, na polskiej, pachnącej beztroską wsi, obowiązkowe są rozwiązania nieskomplikowane, takie, które przetrwają bez ruszania na targ po jakieś kółko zębate, bo się akurat maszyna popsuła. Nie, tu musi wszystko działać na miejscu i żeby dało się naprawić kolbą kukurydzy. I to, uwaga, stopień, jest istota cywilizacji. WYGODA, proszę państwa, WYGODA, nic więcej, nakazuje stosowanie rozwiązań prostych jak łan tutaj za moimi plecami.
A w miastach? No w miastach, jak w lesie. W mieście można co najwyżej kopnąć w kalendarz.
SZALENIE ISTOTNY FAKT
Gdyby na wzór Niecieczy w innych ekstraklasowych klubach zastosować identyczną proporcję między liczbą ludności i pojemnością stadionu, w najwyższej klasie rozgrywkowej większość meczów rozgrywano by na obiektach mieszczących więcej niż milion widzów.
RUNDA OKIEM WESZŁO
ANKIETA WESZŁO
WERDYKT
Czwartej lokaty Niecieczy nie da się postrzegać w kategoriach innych niż olbrzymi sukces. Gdyby ktoś przed startem sezonu powiedział, że Słoniki na wiosnę będą znajdować się na miejscu w teorii pozwalającym poważnie myśleć o grze w europejskich pucharach, po delikwenta prawdopodobnie podjechałaby erka na sygnale. Jeśli mamy być jednak całkowicie szczerzy, nawet doskonale znając realia naszej przaśnej ligi, wydaje nam się, że podobnej rundy na wiosnę ekipa Czesława Michniewicza raczej nie powtórzy. Oczywiście dalecy jesteśmy od wieszczenia Niecieczy nagłego zjazdu na dno, jednak szanse na utrzymanie obecnej pozycji uznajemy za minimalne. Bruk-Bet bowiem już pod koniec rundy momentami wyraźnie puchł. To jeszcze nie ten poziom otrzepania z ligą, który pozwalałby walczyć o coś więcej niż załapanie się do górnej ósemki.