Za Michałem Pazdanem szalone pół roku. Rewelacyjny turniej we Francji, choć przed nim obaw było mnóstwo. Niebywały skok, jeśli chodzi o popularność. Awans do Ligi Mistrzów, a w niej zarówno piękne chwile, jak i upokorzenia. Kontuzja wynikająca z przeciążeń. No i rozgrywki ligowe, na zakończenie których Pazdan został wybrany przez kolegów z boiska najlepszym obrońcą rundy. Czy to wszystko zostanie spuentowane przeprowadzką do lepszej ligi? Porozmawialiśmy z Michałem o wrażeniach z tej przejażdżki rollercoasterem. Zapraszamy!
Po raz trzeci z rzędu wygrywasz głosowanie piłkarzy w kategorii najlepszy obrońca.
Sam jestem zdziwiony, bo mało grałem w lidze. Może to przez to, jak prezentowałem się w Lidze Mistrzów i w reprezentacji w meczu z Rumunią? W lidze często byłem, jak nie kontuzjowany, to zawieszony za jakieś kartki. Ta runda w moim wykonaniu była mocno „poturbowana”. Przez ostatnie półtora roku praktycznie straciłem każdy okres przygotowawczy i tak było także teraz, dlatego – że tak to określę – tę rundę miałem nierówną. Po Euro bardzo szybko wróciłem do grania, nie miałem ani trochę spokoju, przygotowania czy nawet odpowiedniego nastawienia. Wszystko było w strasznym biegu, w ogóle nie zdążyłem odpocząć. Do końca sierpnia zdążyłem za to zagrać osiem czy dziewięć spotkań.
Czyli nie zasłużyłeś na wyróżnienie?
Nie wiem, czy nie zasłużyłem. To nie ja wybierałem.
A ty na kogo byś zagłosował?
Hmm.
Możesz na siebie.
Ja się bardzo cieszę, że w tej rundzie pokazał się mój kumpel z Jagiellonii, który jest z mojego rocznika i w dodatku ode mnie z osiedla z Krakowa, z bloku obok.
Piotr Tomasik.
Tak, to mój znajomy od małolata, także bardzo się cieszę z jego wysokiej dyspozycji. Nie zdążyłem zagrać z nim w Jagiellonii, bo przyszedł, kiedy ja odszedłem, ale oglądałem kilka meczów Jagi i podobała mi się jego postawa. Aż dziw bierze, że dopiero teraz zaczął tak dobrze grać.
Skoro głosowałbyś po znajomości, to może ciebie też wybrali po znajomości?
Możliwe (śmiech). Podejrzewam, że może z przyzwyczajenia na mnie zagłosowali.
Pół roku temu wygrałeś też największego boiskowego brutala, za co dostałeś od nas bejsbola. Teraz dałeś się wyprzedzić – złagodniałeś?
A kto wygrał?
Jacek Góralski.
No to nie ma zbytniej różnicy. W ogóle się nie dziwię, że wygrał brutala. A wracając do tematu, być może niektórzy z urzędu podają te same nazwiska. Ja przez dziesięć lat głosowałem na różne rzeczy i czasem tak jest, że człowiek na szybko wypełnia ankietę i po prostu pamięta jednego dobrego zawodnika.
No tak, na zasadzie: obrońca – Głowacki…
Tak, obrońca – Głowacki, pomocnik – Sobolewski, najlepsza murawa – Białystok, najlepszy sędzia – Marciniak (śmiech).
Piłkarze często mówią, że to dla nich wielkie wyróżnienie, bo zostali wybrani przez kolegów z boiska. A tu okazuje się, że decyduje głosowanie z automatu.
Wiem jak to wygląda od środka, czasem nie ma za dużo czasu, żeby się głębiej zastanowić. Ale tak naprawdę bardzo mnie to cieszy. Chociaż najfajniej było za pierwszym razem, kiedy grałem jeszcze w Jagiellonii, bo – będąc w mniejszym klubie – jednak ciężej jest wygrać. Zostałem wtedy zauważony i to było dla mnie coś. Nie mówię, że teraz nie jest, ale wygrać w mniejszym klubie to naprawdę fajna sprawa.
Powiesisz sobie tę piękną nagrodę na ścianie, tylko gdzie będzie ta ściana? W jakim kraju?
Gdzie? Powiem wam szczerze, że do końca sierpnia tyle się działo, że w ogóle przestałem się tym zajmować. Jak patrzę z perspektywy czasu, myślę, że moja ostatnia kontuzja wynikała z przeciążeń – z jednej strony fizycznych, ale z drugiej tych wynikających z obciążeń psychicznych i mentalnych. Wtedy wszystko działo się w tym samym czasie – byłem po wytężonym okresie psychofizycznym, jakim było Euro i ciężko było mi od razu wejść na wysokie obroty, zapalić i dalej grać. A ludzie pamiętają cię już z jakiegoś poziomu i musisz to utrzymać.
Stąd wzięła się twoja kontuzja?
Wydaje mi się, że była spowodowana natłokiem tego wszystkiego. I dlatego powiedziałem sobie, że do końca ligi chcę się skupić na robocie i – od momentu, kiedy wyrzuciłem wszystko z siebie – było lepiej. Podszedłem do tego tak – zapominam, jestem zawodnikiem Legii i koniec, tylko to mnie interesuje. Dzięki temu, nawet nie grając pięć tygodni, czułem, że jak wrócę, będę w dobrej dyspozycji. Dawałem z siebie sto procent, by być dobrze przygotowanym, to była dla mnie podstawa. Wracając do tematu – teraz jest jeszcze mecz z Łęczną [rozmawialiśmy w piątek – red.] i wiem, że ostatnie spotkania zawsze są bardzo ciężkie pod względem mentalnym, bo każdy już myśli: “a, ostatni mecz, niech to się już kończy”. Chcąc nie chcąc podświadomie nastawiasz się na zasadzie – ostatnia kolejka, pakowanie i do domu. To często jest zgubne, a mamy siedem punktów straty i jesteśmy w takim położeniu, że musimy wygrywać.
Ale nie uciekaj od odpowiedzi. Jak poprosiliśmy na Twitterze o pytania do ciebie, to jedno przewijało się najczęściej.
Szczerze? Jestem w komfortowej sytuacji. Legia gra fajnie w piłkę, awansowała do Ligi Europy, jest super atmosfera. Z drugiej strony chciałbym spróbować czegoś nowego. Czuję – a nawet wiem – że dam sobie radę. W polskiej Ekstraklasie zagrałem już dziewięć i pół sezonu, więc może już pora spróbować czegoś nowego, żeby móc się jeszcze rozwijać. Ja cały czas patrzę na wszystko pod tym kątem. Teraz miałem możliwość grania w Lidze Mistrzów oraz na Euro i to jest sama przyjemność – granie przeciwko lepszym piłkarzom. Mam 29 lat, ale zupełnie tego nie czuję, bo dopiero od niedawna cieszę się z grania w piłkę. Tak naprawdę – cokolwiek się wydarzy – będzie dobrze.
Igor Lewczuk wyjechał w wieku 31 lat.
Zawsze się mówiło, że powyżej 30-tki już nie wyjedziesz. Patrząc po Igorze – chłop ma 31 lat, idzie do Bordeaux, do ligi francuskiej, wchodzi, gra od razu i gra dobrze. Także zaprzecza wszystkim teoriom, jakie istnieją.
Czyli nie masz ciśnienia?
Nie mam, ale na pewno chciałbym spróbować. Ale też widzę, że po przyjściu do Legii zawodników z tak dużą jakością nawet na treningach – jak mi się zdaje – bywa ciężej niż w meczach. Taką mamy jakość z przodu…
Z tyłu chyba też nie najgorzej, skoro na ławce siedzą najlepsi obrońcy Zagłębia i Pogoni.
Ja nie mówię, że tylko z przodu jest jakość. Ogólnie na treningach jest wysoki poziom. Nawet patrząc na nie z boku, wygląda to bardzo dobrze.
A propos jakości na treningach – nie możemy nie zapytać o plotkę z Barceloną, bo pisała o niej nawet hiszpańska prasa.
Eeee, dajcie spokój, to jakieś żarty. Barcelona? No chyba, że Espanyol (śmiech).
No właśnie, a interesowałby cię taki klub? Średniak z silnej ligi.
Zastanawiałem się nad tym. Z jednej strony grając w takim klubie jak Legia, tyle że w innym kraju, grasz co trzy-cztery dni, cały czas jesteś w rytmie meczowym, granie sprawia ci przyjemność. Nastawiasz się, że zdobędziesz mistrzostwo, a później też grasz w eliminacjach do Ligi Mistrzów. Z drugiej strony zawsze mówiłem, że fajnie byłoby grać co tydzień ważny mecz na wysokim poziomie, a tak byłoby w gorszym klubie w lepszej lidze. To też bardzo fajna sprawa.
Jak na przykład w Anglii, gdzie – przynajmniej medialnie – prawie co tydzień grasz z kimś mocnym.
Albo w Niemczech, gdzie też jest podobnie. Moim zdaniem jest to liga trochę niedoceniana. W Anglii grają gwiazdy, bo są wielkie pieniądze. A kluby niemieckie – i nie mówię tego na podstawie gry z Borussią – mają wszystko poukładane, nie ma tam żadnego przypadku. Grając co tydzień w Bundeslidze jest taka sama ogromna presja, bo oglądając to z boku widać bardzo wysoki poziom. Czasami odnoszę wrażenie, że wyższy niż w Anglii. Każdy chciałby grać w klubie z Bundesligi czy Premiership, ale nie każdy ma taką możliwość. Przede wszystkim trzeba prezentować odpowiedni poziom, by ktoś zwrócił na ciebie uwagę. Ale tak możemy sobie gdybać. Będąc w Legii, kiedy cały czas wygrywamy, też jest fajnie.
A jaką notę dałbyś Legii za rundę jesienną?
Oddzieliłbym dwie Legie w tym sezonie. Do przyjścia trenera Magiery, a nawet – dajmy na to – do dwóch tygodni po jego przyjściu, a także tę obecną. To tak, jakbym grał w dwóch zupełnie innych zespołach.
Z czego wynika ta różnica?
Podejrzewam, że wiem, o co chodziło trenerowi Hasiemu na samym początku – było bardzo dużo zmian w składzie, część zawodników wróciła po Euro, doszli nowi i nieprzygotowani piłkarze. Trener wytrwał dwa-trzy miesiące. Powiedział kiedyś, że potrzebuje spokoju, ale na boisku nie wyglądało to za dobrze.
Nie dostał tego spokoju.
Nie, ale przyszedł trener Magiera, który od razu zmienił warunki i wprowadził inne podejście do treningów. Ale tak naprawdę najważniejszy był czas. Wcześniej, czy to w Ekstraklasie, czy w eliminacjach Ligi Mistrzów, zespół się dogrywał, bo dziś jest to zupełnie inny zespół. Zespół Czerczesowa i zespół Magiery to też zupełnie co innego. Często ludziom się wydaje, że bardzo prosto jest wejść do szatni i poprowadzić taką drużynę. Ostatnio patrzyłem na obrońców Borussii, którzy grają ze sobą chyba czwarty rok. Grał Sokratis, Schmelzer, Piszczek, a w bramce Weidenfeller. Ile oni ze sobą grają? Pięć lat? Cztery?
Tylko Bartra krócej.
No właśnie. A ja grałem z Igorem przez rok – najczęściej w tamtej rundzie i na początku tego sezonu. Dopiero się docieraliśmy i fajnie nam się razem grało. Teraz z Kubą Rzeźniczakiem pracowaliśmy od nowa i dopiero zaczynamy łapać pewność siebie. A ludziom się wydaje, że przyjdzie nowy trener i od razu można oczekiwać cudów. Ja ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że dopiero teraz, kiedy minęło trochę czasu, wygląda to lepiej. Gram po mojej stronie z Adamem Hlouskiem, znam jego zachowania, co mi pomaga i przez co jest mi łatwiej. Podejrzewam, że tak samo czasu potrzebują zawodnicy ofensywni, żeby zaczęło to wyglądać naprawdę fajnie.
Tak jak ze Sportingiem?
Dla mnie to był najlepszy mecz w wykonaniu drużyny, odkąd jestem w Legii. Muszę powiedzieć otwarcie – odkąd tu jestem, to wreszcie był zespół, który fajnie byłoby oglądać w Europie. Nie tylko dobrze grający ofensywnie, ale też broniący, wychodzący do kontry, grający atakiem pozycyjnym. Ze Sportingiem było widać jakość oraz to, że drużyna się rozwija.
Czyli poniekąd też bronisz Hasiego, że zabrakło trochę czasu?
Może tak.
Powiedziałeś, że rozumiałeś trenera Hasiego. Z kolei jeden z piłkarzy Legii powiedział nam kiedyś, że on nie tylko nie rozumie, ale też, że nigdy nie usłyszał od trenera, jaka ma być taktyka, że po prostu nie wiedzieliście, jak grać.
Ale ja mówię teraz o czymś innym. Trener może mieć swoją taktykę, ale co z tego, że ją ma i ty starasz się realizować, jak nie ma automatyzmów, nie znasz się z kolegami z boiskami. Nawet gdyby zespół prowadził Guardiola, a tego by nie było, to zgoda – ten jeden mecz może wyjść, ale na dłuższą metę będzie problem. Niedawno zacząłem grać z Michałem Kopczyńskim, który jest ustawiany przede mną i muszę powiedzieć, że dziś bardzo mi pomaga. Wiem już, jak gra, wiem, czego mam się spodziewać. Często jest niedoceniany, bo to gość od czarnej roboty, której czasami nie widać, ale zawsze można na niego liczyć w trudnych sytuacjach. I myślę, że to działa w dwie strony, że ja też mu pomagam. To wszystko zaczęło funkcjonować tak, jak powinno, po trzech miesiącach wspólnych treningów, takiej spokojnej pracy bez napinki.
Z nim gra ci się lepiej niż z Borysiukiem?
Nie mówię, że jeden jest lepszy od drugiego. Z „Borysem” grałem kilka chwil, mieliśmy ten czas. Z „Kopą” dopiero teraz się poznawałem. W tym ustawieniu, w którym gra Vadis i Thibault, Michał ma zadania stricte defensywne i nie robi nie wiadomo jakiej gry, ale teraz wiem, że dużo mi daje jako obrońcy. Ale to nie dotyczy tylko jego, a wszystkich graczy, z którymi mam styczność w tym swoim takim mały polu, czyli też Adama Hlouska po lewej stronie czy „Rzeźnika”, którego mam po prawej. To zgranie jest kluczowe, nie trzeba się wtedy męczyć. Dlatego mówię o tym czasie i tym, że żaden trener nie ma na patentu, by ułożyć wszystko od razu.
W polskich klubach zawsze będzie z tym problem. Sami poświęciliśmy dużo czasu twojemu odejściu. Kiedyś mówiono, że Legia za Berga zbiera bezcenne doświadczenie w Lidze Europy, które zaprocentuje w przyszłości, ale przecież dziś to już inna drużyna.
Inna, ale patrząc z drugiej strony – Vadis ma doświadczenie z gry w Europie, „Rado” ma doświadczenie, „Niko” ma doświadczenie, ja mogę powiedzieć, że mam, Arek tak samo, „Rzeźnik” to już w ogóle. „Broziu”, „Bereś” – wszyscy grali. Drużyna inna, ale jakkolwiek patrzeć swoje już zagraliśmy, mamy doświadczenie na arenie międzynarodowej. Dziś wychodząc na takie mecze jak ten ze Sportingiem, nie ma już takiego myślenia: „o Jezu, to Liga Mistrzów, o Jezu, co to będzie”. Po prostu idziesz i grasz swoje. W reprezentacji widać to samo. Na nikim nie robi wrażenia rywal pokroju Portugalii, tylko patrzymy na siebie, na swój system gry.
Najważniejsza zmiana, którą wprowadził Jacek Magiera?
Myślę, że to co się gdzieniegdzie już przewijało w różnych wypowiedziach, czyli ten spokój, opanowanie. To naprawdę jest ważne, bo nie jest łatwo zarządzać takim zespołem.
Pewnie wiesz, że to o czym mówisz, działało wcześniej na niekorzyść trenera – mówiono o braku charyzmy.
Ciężko mi się wypowiadać, bo wcześniej nie znałem trenera. Często słyszę, że ludzie wypowiadają się o kimś, w ogóle nie znając gościa. To dla jakaś abstrakcja. Ja nigdy tego nie robię, myślę, że mniej więcej po pół roku wspólnej pracy można dopiero kogoś oceniać.
Czyli jeszcze nie masz wyrobionej opinii.
Do końca nie mam, ale bądźmy poważni – ja tu nie jestem od oceniania. Ja jestem od wykonywania poleceń i to jest moja robota.
Wróćmy jeszcze do Sportingu, czyli najlepszego meczu Legii…
Dla mnie tak.
Czyli poniekąd zgadzasz się ze stwierdzeniem, ze Real was zlekceważył, bo nie wymieniłeś meczu, w którym urwaliście punkt najlepszej drużynie na świecie. Można tak to odczytywać?
Z jednej strony tak. Z Realem zawsze stracisz bramkę. Kurde, raz na kilka miesięcy może się zdarzy, że Real jakiemuś zespołowi nie strzeli. Sam fakt, że nie było na zero z tyłu jeszcze nie jest decydujący. Był to super mecz w naszym wykonaniu, ale uważam, że ten ze Sportingiem był jeszcze lepszy. Bez rozróżnienia na ofensywę i defensywę – mówię o zespole jako całości. Widać było, że to drużyna, która chce grać na wiosnę w Lidze Europy i stać ją na to. I ile Sporting miał klarowanych sytuacji? Jedną. Mieli jakieś wrzutki, strzały, ale to nie było tak, że Arek musiał wyczyniać cuda w bramce. I wróćmy tutaj do meczu z Borussią, w którym tu było 0-6. Tak jak mówiłem – dwa kompletnie inne zespoły. Byłem naprawdę bardzo zadowolony po tym meczu – nawet nie z racji tego, że nie straciliśmy bramki w Champions League, ale dlatego, że wszyscy zagraliśmy dobrze. Dopiero w takich sytuacjach dostrzegasz, że to, co robisz na treningach ma sens.
Żeby zamknąć temat Ligi Mistrzów, musimy powiedzieć o jeszcze jednym meczu, w którym grałeś. 4-8 w Dortmundzie.
Nie możemy tracić tyle bramek.
Wolałbyś 0-4?
Nie mogę tak powiedzieć, nigdy nie będę wolał takiego wyniku. Ale 8 straconych bramek to coś, czego w żaden sposób nie można zaakceptować. W życiu tyle nie straciłem, dla mnie to była… (dłuższe zastanowienie). No może OK – graliśmy z super zespołem i chociaż zawodnicy ofensywni mogą być zadowoleni.
To było widać po pomeczowych wypowiedziach. Oni uśmiechnięci, a wy…
Mieli prawo. Na pewno w tym meczu jako zespół nie zagraliśmy nawet w 50% tego, co przeciwko Realowi i Sportingowi. Przeciwko tak silnym rywalom to jest kluczowe, żeby dobrze wyglądać jako całość. Na takim poziomie nie ma szans, gdy nie bronisz się całym zespołem. Po prostu. Jesteśmy na konkretnym etapie, nie jesteśmy nie wiadomo jakimi zawodnikami, tylko gramy w polskiej lidze i trzeba mieć tego świadomość, gdy wychodzisz na mecz z jedną z ośmiu najlepszych drużyn na świecie.
Właśnie tego zabrakło w Dortmundzie?
Z Realem w meczu u siebie wszyscy bronili, wszyscy pomagali, wszyscy byli blisko sobie, straciliśmy trzy bramki. Wydaje mi się, że z Borussią zagraliśmy trochę zbyt radosny futbol, taki podwórkowy. Poszliśmy na wymianę ciosów, której praktycznie nie mieliśmy szans wygrać. Jasne mogliśmy strzelić nawet 6 goli, ale mogliśmy też stracić 12. Nie wiem. Może dla kibiców to fajne mecze, ale ja chodziłem struty, to we mnie siedziało. Nie jestem przyzwyczajony do tracenia tylu bramek i uwierzcie mi, zawsze będę wkurzony po takich spotkaniach, niezależnie od okoliczności.
To jednak trochę zaskakujące, bo wydaje się, że w takich meczach piłkarzom nie będzie można zarzucić braku zaangażowania w defensywie i poświęcenia.
Źle to zrozumiałeś, nie chodzi o brak zaangażowania, a o brak organizacji gry całym zespołem. Ustawienie w obronie, ustawienie po stracie. Dzięki temu, że w meczach z Realem i ze Sportingiem graliśmy całym zespołem w odbiorze i atakować też staraliśmy się całym, zdobywaliśmy punkty. To jest według mnie klucz, bo jakościowo przeciwnicy byli od nas dużo lepsi.
Za tobą szalone pół roku. Popularność trochę ci doskwiera?
Dużo się zmieniło.
Powiedziałeś na Euro, że najwyżej częściej będziesz zakładał kaptur. Jak to teraz wygląda?
Cały czas chodzę w kapturze, bo…
Bo jest zimno.
Bo dużo się zmieniło. Przez pierwszy miesiąc byłem do tego trochę nieprzyzwyczajony. Do tego była liga, Liga Mistrzów, mecze, transfery. Za dużo się działo. Teraz nie sprawia mi to problemu.
A miałeś taki moment, w którym pomyślałeś, że to idzie w złą stronę? Jak ludzie golili sobie głowy, albo hitem internetu był „Pazdan Boy”?
Nie, bo wiecie co? Ja w ogóle nie sprawdzałem, co się dzieje. Całkowicie się odciąłem. Wszystko zaczęło się od meczu z Holandią, w którym wypadłem średnio. Wtedy powiedziałem sobie, że to nie ma sensu. Ludzie i tak będą mieli różne opinie na mój temat, a ja muszę się skupić na tym, czego wymaga ode mnie trener. Wiedziałem, że stać na mnie na to, by wyglądać korzystnie, bo byłem dobrze przygotowany. Dopiero po powrocie do Polski dotarło do mnie, co się działo i dzieje, czym byłem mega zdziwiony. Dlatego cieszyłem się na wyjazd do Grecji. Pomyślałem sobie: „a, tam nie będzie nikogo, będzie spokój”. Okazało się, że nie mogłem wyjechać z lotniska, bo wszyscy mnie poznali już w samolocie. Na miejscu 20 Polaków, z czego 16 od razu wiedziało, kim jestem. Nie mogłem się spokojnie zrelaksować.
W zeszłym roku chyba też prawie nie miałeś urlopu.
Tak, to już praktycznie półtora roku bez urlopu. Najwyższa pora odpocząć.
Rozmawiali MICHAŁ SADOMSKI I MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. FotoPyK