Reklama

Zwycięzca Ligi Mistrzów dostaje w finale Klubowych Mistrzostw Świata? Da się!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

18 grudnia 2016, 10:04 • 2 min czytania 0 komentarzy

Wszyscy możemy domyślić się zakończenia rozgrywek o Klubowe Mistrzostwa Świata jeszcze przed ich rozpoczęciem: najprawdopodobniej zatriumfuje w nich ekipa, która okazała się najsilniejsza na Starym Kontynencie. Tak naprawdę, jedyna opcja zapobiegająca temu scenariuszowi, to zwycięstwo drużyny z Ameryki Południowej. Dzisiaj przypomnimy sobie ten, jakże rzadki, przypadek.

Zwycięzca Ligi Mistrzów dostaje w finale Klubowych Mistrzostw Świata? Da się!

Całą historię zaczniemy od maja, 2005 roku, kiedy to w Stambule mierzyły się ze sobą AC Milan i Liverpool. Jako faworyta wskazywano zespół ze stolicy Lombardii, która w pierwszej połowie finału Champions League wbiła zawodnikom Rafy Beniteza aż trzy gole. W drugiej natomiast, „The Reds“ zrobili być może najlepszy „comeback“ w historii futbolu, strzelając również trzy bramki, które wyrównały stan rywalizacji. Do rozstrzygnięcia losów potyczki koniec końców potrzebne były karne. Tu już nie trzeba specjalnie nic pisać, bo każdy z was wie, co wtedy wyprawiał okrzyknięty bohaterem meczu Jerzy Dudek. – Ten finał pokazał, że nie ma rzeczy, których nie można by było zmienić – mówił po tamtym spotkaniu Polak.

Tymczasem dwa miesiące później Sao Paulo pokonało w finale południowoamerykańskiego odpowiednika Ligi Mistrzów, Copa Libertadores, drużynę Atletico Paranaense i to właśnie ekipa z Estadio do Morumbi awansowała na KMŚ.

Trzeba też wspomnieć o genezie tego turnieju. Klubowe Mistrzostwa Świata powstały w 2000 roku, ale zaczęto je brać w miarę na poważnie dopiero pięć lat później, kiedy to zmierzyły się Liverpool i Sao Paulo. W drużynie z Brazylii było o wiele mniej uznanych na świecie zawodników. Wydaje się, że można wspomnieć jedynie o Rogerio Cenim, Cicinho, Josue, czy Diego Lugano, którzy stanowili o sile zespołu z Kraju Kawy, ale nie były to i tak nazwiska na miarę Gerrarda, Morientesa czy Luisa Garcii.

Stadion w Jokohamie wypełnił się do ostatniego miejsca, a po 27 minutach było 1-0, ale nieoczekiwanie dla Sao Paulo. Taki też rezultat utrzymał się do końca, a katem Liverpoolu okazał się pomocnik Mineiro, który potem zaliczył nieudany epizod w Europie.

Reklama

Najnowsze

1 liga

Lechia pewna awansu! Z Wisłą dała mecz na ekstraklasowym poziomie

Szymon Piórek
16
Lechia pewna awansu! Z Wisłą dała mecz na ekstraklasowym poziomie

Komentarze

0 komentarzy

Loading...