Reklama

Piękny koncert, piękne pożegnanie! Legia przejechała się po Górniku

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

18 grudnia 2016, 20:50 • 3 min czytania 0 komentarzy

Legia kończy rok w równie dobrym stylu, jak wyglądało dla niej te dwanaście miesięcy. Kończy go na piątkę. Tyle bramek zaaplikowała właśnie Górnikowi Łęczna, we wszystkich palce maczał Odjidja-Ofoe, najlepszy dziś piłkarz ligi, a hat-tricka skompletował Nemanja Nikolić, który Ekstraklasę opuści jako lider klasyfikacji strzelców. Dzięki dzisiejszemu zwycięstwu podopieczni Jacka Magiery zimę spędzą na podium z czterema punktami straty do lidera.

Piękny koncert, piękne pożegnanie! Legia przejechała się po Górniku

Niezależnie od tego, co swoim piłkarzom próbował dziś przekazać Franciszek Smuda, jak magicznego efektu nowej miotły się spodziewał – szybko musiał zejść na ziemię. Tak właściwie to już w 5. minucie. Akcję przyspieszył Odjidja-Ofoe, Kazaiszwili idealnie dograł Nikoliciowi, ten dostawił nogę, a obrońcy z Łęcznej byli wyraźnie skonsternowani. Wiedzieli już, że to nie będzie łatwa przeprawa. Że Vadis będzie czarował, że Nikolić będzie raził skutecznością, że Radović będzie się bawił… Tak, ta trójka wzięła dziś sprawę w swoje ręce. I zajęła się nią znakomicie.

Pytać tylko można było, czy to Legia jest aż tak dobra, czy może Górnik aż tak słaby. Pięć goli przy pięciu celnych uderzeniach? No, to nie zdarza się często. Ale tak jak i to, że w tych wszystkich pięciu sytuacjach jeden zawodnik zaliczy w najgorszym wypadku asystę drugiego stopnia.

– Patrzymy dziś, jak grają rywale – skwitował w przerwie Bartosz Śpiączka, jeszcze przy stanie 0:2. W drugiej połowie lepiej jednak nie było.

I mimo że goście starali się grać agresywnie, blisko doskakiwali do rywala, próbowali utrzymać się przy piłce, to w każdym tym elemencie byli gorsi. Legia znacznie szybciej wymieniała podania, Vadis z Radoviciem narzucali tempo gry nieosiągalne dla ostatniego w tabeli zespołu, Nikolić wyrastał spod ziemi w najważniejszych momentach. No i łęcznianie przy golach też dorzucali swoje trzy grosze: a to Komor łamał linie spalonego, a to Leandro dawał się wziąć na plecy, a to Sasin uciekał z linii strzału, zaś Gerson, który w wielu momentach skutecznie pilnował Nikolicia, musiał zejść po godzinie gry. W końcu kropkę nad „i” postawił Szmatiuk, który próbował wybić z pola karnego piłkę zewnętrzną częścią stopy, tylko że w nią nie trafił. Cóż, zdarza się najlepszym.

Reklama

Różnica poziomów pomiędzy tymi dwoma zespołami była widoczna aż nadto. Legia miała wiele pomysłów na konstruowanie akcji, odstawała pomysłowością, a po dwóch rywali bez najmniejszych problemów mijał również Kazaiszwili. Vako, rozgrywając piąty mecz z rzędu w lidze (choć zazwyczaj wchodził z ławki), dał sygnał, że wiosną może się w układance Magiery liczyć. Gospodarzom – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – dopisało też trochę szczęścia. Raz, że faktycznie każde ich celne uderzenie lądowało w siatce. I dwa, że goście nie zdobyli nawet bramki honorowej. Śpiączka trafił w poprzeczkę, ale sędzia dopatrzył się jego faulu na Malarzu, Komor przycelował w słupek, a poprawkę Szmatiuka świetnie wyciągnął bramkarz Legii. Górnik próbował, chciał ugrać cokolwiek w stolicy, a w pewnym momencie już tylko się nadziewał na każdy atak rywala.

Nie ma się co oszukiwać: to było naprawdę ciekawe zakończenie niedzieli. Ciekawe, bo mecz toczył się w wysokim tempie, Legia pod wodzą Magiery dała piłkarski koncert, a na ławkę trenerską powrócił  Smuda. I nie był to powrót udany.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...