Reklama

Przy trenerze Magierze człowiek się otwiera. W moim przypadku za bardzo…

redakcja

Autor:redakcja

17 grudnia 2016, 14:19 • 8 min czytania 0 komentarzy

Legia skończyła swoją wyboistą przygodę w Lidze Mistrzów, a z nią także drużyna juniorów dowodzona w obronie przez Mateusza Żyro. Jak to jest zamienić zwykłe juniorskie rozgrywki na grę pod szyldem Champions League? Na czym polegała rywalizacja z pierwszym zespołem? Kto w Madrycie się ich bał i czemu nie chodziło o rywali z Realu? Ilu z nich przebije się do seniorskiej piłki? Co zaśpiewał trenerowi Magierze i o co ten go pytał? Czy dzięki bratu jest już obyty w piłkarskim świecie? I czy faktycznie, tak jak Michał, „porusza się flegmatycznie jak wielki słoń”? Zapraszamy na rozmowę z Mateuszem.

Przy trenerze Magierze człowiek się otwiera. W moim przypadku za bardzo…

Fajnie było polecieć sobie do Madrytu, co?

Jasne, ale nie byliśmy tam chyba mile widziani. Ludzie w Madrycie byli trochę uprzedzeni do Legii. Jak wyszliśmy na spacer w dresach Legii, to może nie że przechodzili na drugą stronę ulicy, ale patrzyli dziwnie. W sumie nie dziwię się, po tym co widziałem w hiszpańskiej telewizji. Lataliśmy po kanałach z chłopakami dzień przed meczem i wszędzie mówili o chuliganach z Legii. Z kolei w Lizbonie ciągle widzieliśmy fucki pokazywane w naszym kierunku. Ciepło nastawieni do nas nie byli, w zasadzie trudno stwierdzić, czemu.

To was dodatkowo motywowało?

Trochę tak, ale przede wszystkim chodziło o mecz. Motywacja na trzecią ligę w porównaniu do Ligi Mistrzów to coś zupełnie innego. Na nią nie trzeba było się podładowywać, każdy tylko czekał na godzinę rozpoczęcia meczu. Za to trener Dębek powtarzał nam, że w kwestii samej gry mamy robić na boisku dokładnie to samo, co w trzeciej lidze, a niektórzy w CLJ. Że oni mają znane nam herby na koszulkach, ale to grupy chłopaków takie jak nasza. Tam w niczyim składzie nie było Ronaldo, Bale’a, Reusa, tylko chłopaki w naszym wieku, których możemy ograć i moim zdaniem nikt nie pękł. To świetne doświadczenie, przedsionek wielkiej piłki. Ale pamiętajmy, to poziom juniorski. Nie jesteśmy jeszcze zawodowca, ostatecznie nie każdy z nas będzie grał w piłkę.

Reklama

Ilu się przebije?

Jak uda się trzem, czterem to będzie super. Uważam, że każdy z naszej drużyny, a na pewno podstawowa jedenastka ma potencjał na ekstraklasę i powinien w niej grać. Ale nie wiemy, jak potoczą się losy każdego z nas. Na jakich ludzi trafimy, czy nie odniesiemy kontuzji i przede wszystkim – czy będziemy podejmować dobre wybory.

Kto twoim zdaniem będzie w tej trójce czy czwórce?

Pewnie Mateusz Żyro… (śmiech). Nie wiem, nikt nie wie, bo tego nie da się na tym etapie przesądzić. Na dziś najbliżej są Seba Szymański i Konrad Michalak. Trenują z pierwszą drużyną, przywykają do tempa gry w seniorach, są pod okiem trenera Magiery. Ale nigdy nic nie wiadomo, losy mogą układać się różnie.

Najlepszy przykład z Legii, to Igor Lewczuk.

Tak, nikt by się nie spodziewał, że wyjedzie do Ligue 1 i będzie tam regularnie grał, trafiał do jedenastki kolejki. Ale rozmawiałem o nim z Marcinem Batorem, fizjoterapeutą, który wcześniej był u nas w rezerwach. Mówił, że Igor jako jedyny w każdy wolny dzień przyjeżdżał do klubu i ćwiczył na siłowni, szedł na odnowę i tak dalej. Stale pracował. Chociaż dla mnie najlepszym przykładem jest brat.

Reklama

Dzięki Michałowi od dziecka jesteś obyty z piłkarskim światem?

Nie do końca, bo na początku nie miałem takiej świadomości. Jestem młodszy od niego o sześć lat, kiedy on wchodził do pierwszej drużyny, ja byłem jedenastolatkiem. Byłem małym kibicem Legii, ale nie byłem w stanie pojął wtedy realiów piłki, więc zacząłem poznawać je sam, grając w juniorach Legii. Michał czasem przynosił mi jakieś prezenty, na przykład rękawice Jana Muchy.

Miałeś czasem łatwiej z powodu nazwiska Żyro?

W Legii nie, trenerzy w ogóle nie faworyzowali mnie z powodu brata w „jedynce” i bardzo się z tego cieszę. Byłoby to chore i źle bym się z tym czuł. A w szkole… Całe szczęście trochę tak (śmiech). Ale nie jakoś perfidnie i dlatego, że w rodzinie Żyro jest piłkarz. Michał chodził do tej samej szkoły, co ja i po prostu pozostawił dobre wrażenie, nauczyciele go lubili. Z piłką nie miało to nic wspólnego. Ludzie czasem mylą imię, ale przywykłem do tego, że mówi się na mnie „brat Michała”. To normalne.

Może na Michała będą kiedyś mówić „brat Mateusza”.

U mnie w szkole co najwyżej! (śmiech) Nie wiem, jaki poziom okaże się moją granicą, poza tym nadal nie znamy granicy Michała. Moje marzenie to nie być lepszym od niego za wszelką cenę, a grać razem w klubie, to byłoby coś. Najlepiej byłoby w Legii, wiadomo.

Ewentualnie w kadrze, choć to na dziś mniej realne.

Jasne, to byłby szczyt. Teraz brzmi abstrakcyjnie, ale dzięki „Kopie” utwierdziłem się, że nie ma czegoś takiego, jak rzecz niemożliwa. Michał zagrał u nas w rezerwach, a trzy dni później wyszedł w pierwszym składzie na Real Madryt w Lidze Mistrzów i z nimi zremisował. Abstrakcja, ale wszystko jest realne.

Jak z nim, kiedy wraca? Odwiedzacie się?

Na razie byłem u Michała raz. Piłkarska Anglia robi niesamowite wrażenie, Wolverhampton w porównaniu z polskimi klubami, nawet z Legią, ma fantastyczne warunki. A Michał świetnie wszedł do drużyny, strzelał gole i… sam wiesz. Czekamy wszyscy na jego powrót, może się udać w styczniu. W końcu zza tych ciemnych chmur musi wyjść słońce, Michał nie może cały czas pod górę.

Jak zareagowaliście w domu na to, że znów jest kontuzjowany?

Filmik z faulem na Michale widziałem raz. Ja ogólnie nie lubię na takie rzeczy patrzeć, a co dopiero z bratem w roli głównej. Mama bardzo to wszystko przeżywa, cierpi przy jego kolejnych kontuzjach. Ja też, ale na swój sposób, bo znam realia, wiem, że taki jest futbol. Ale on się podniesie, jestem pewny.

Ktoś na twitterze napisał, że „poruszasz się flegmatycznie jak wielki słoń”. Michał też chodzi jakby…inaczej.

Faktycznie dziwnie, wiem o tym! Jak Michał idzie, to wydaje się, że kuleje. Całe życie słyszałem, że jestem wolny. W wieku 15 miałem badanie biegu biologicznego, które wykazało, że jestem dwa-trzy lata do tyłu. Ale nadrobiłem to, rozwinąłem się fizycznie, teraz wbrew pozorom wyniki szybkościowe mam super. Kiedy na testach zrobiłem pięć metrów poniżej sekundy, wszyscy łapali się za głowę, bo nie wierzyli, że jestem w stanie wykręcić taki wynik. Na dłuższe dystanse też zacząłem mieć jedne z lepszych wyników w drużynie.

Z czego to wynikało?

W dużej mierze z tego, że zacząłem grać w badmintona, żeby poprawić swoją zwrotność i ogólnie sprawność. Nietypowe, ale pomocne.

Wróćmy do Ligi Mistrzów i Madrytu. Pierwsze minuty meczu wyglądały jakbyście się ich bali.

Real – szczególnie w Madrycie – grał kosmicznie. Klepka, crossy, gaszenie górnych piłek bez żadnego problemu. Technika, technika, technika. Ale czy się wystraszyliśmy? Właśnie nie, w ogóle. Rozmawialiśmy o tym z chłopakami i każdy mówił, że czuł się pewnie, że nie było strachu. Po prostu czasem jest tak, że rywal od początku na tobie siądzie i atakuje bez przerwy. Nie za bardzo masz wtedy jak zareagować. Tak było w przypadku tego meczu. Potem ciągle nam mówili, że się wystraszyliśmy. Nie, zamknęli nas i przez jakiś czas nie potrafiliśmy się temu przeciwstawić.

Ale wrażenie pewnie robili.

Robiło wszystko dookoła, cały ośrodek Valdebebas. Ich koszulki też. Na tyle, że niektórzy z chłopaków zastanawiali się, czy nie prosić ich po meczu o koszulki na zaś, w końcu nie wiadomo, czy któryś z nich nie będzie zaraz gwiazdą Realu, jakimś nowym Raulem. Przegraliśmy w końcu jedną bramką, ale do końca walczyliśmy o punkty. A potem transport bezpośrednio na Bernabeu i obejrzenie dania głównego z bliska. Dla mnie to było coś wyjątkowego, nieustanne ciary, bo jestem kibicem Blancos.

A jak odebrałeś Dortmund?

Miasto idealne do skupienia się na grze w piłkę (śmiech). Raczej nie ma tam gdzie wyjść, nora. A mecz sprawił najmniejsze wrażenie, bo był bez kibiców. Za to podobało nam się bardzo w Lizbonie. To był pierwszy wyjazd, lecieliśmy z pierwszą drużyną, pracownikami klubu, więc czuliśmy się jak w wielkiej delegacji, fajne przeżycie.

Rywalizowaliście z jedynką o to, kto ugra więcej?

Trzymaliśmy za nich kciuki, a oni za nas, to naturalne. W szatni śmialiśmy się, że należy być lepszym od pierwszej drużyny i się udało, zdobyliśmy pięć punktów, a oni cztery. Ale wiesz… Nam te punkty nie dały nic, a chłopakom awans do Ligi Europy. Ale podkreślę, że nie rywalizowaliśmy na zasadzie – niech im się nie uda, będą bardziej chwalić nas. Po prostu był to dodatkowy, dodający kopa smaczek.

Piłkarze BVB czy zwłaszcza Realu podchodzili do was olewczo?

Nie, w ogóle. Aż mnie to dziwi, bo zachowywali się naprawdę super, nie wyczułem żadnego gwiazdorstwa. Za to dwa lata temu graliśmy z Barceloną w Czechach na turnieju Michalovce Cup i zachowywali się beznadziejnie. Przegrywaliśmy z nimi wysoko, a ci się naśmiewali, traktowali bardzo z góry. Carles Alena, który niedawno zagrał i strzelił gola dla pierwszego zespołu Barcelony był najgorszy. Coś powiedział, wskazał palcem na tablicę z wynikiem, kopnął, pokazał fucka. Nikt z Realu czy Borussii nie traktował nas z góry. Inna sprawa, że graliśmy na tyle dobrze, że nie mieli argumentów. Odpowiednio nastawił nas na nich trener Dębek, traktowaliśmy ich jak równych i dzięki temu oni tak samo podchodzili do nas.

Krzysztof Dębek trenuje cię teraz, wcześniej szkoleniowców było wielu, ale szczególnie ciekawi mnie oczywiście Jacek Magiera.

Miałem to szczęście, że mnie trenował, co więcej, to właśnie on dał mi zadebiutować w seniorskiej piłce. To trener, który interesuje się człowiekiem, a nie tylko piłkarzem. Pamiętam, że kiedyś gadaliśmy o jakimś meczu, a nagle spytał mnie, czy mam albo miałem dziewczynę.

I co dalej?

Ja nie mam, więc powiedział tylko, że to dobrze i wiem doskonale, na czym mam się skupiać. To było w nim, a właściwie to ciągle jest w nim świetne, że wplata w codzienne rozmowy takie tematy. Pytał też, czy w domu wszystko w porządku. Bardzo indywidualne i ludzkie podejście, sprawiał, że bez problemu można było do niego pójść i powiedzieć szczerze o jakiejś sprawie.

Albo zaśpiewać…

Tak, gdy trener odchodził z naszej drużyny i w ogóle z Legii, zrobiliśmy mu pożegnanie. A ja na do widzenia zmierzyłem się z nim w siatkonodze, a jako że przegrałem, to musiałem zaśpiewać mu „Wymarzoną”. Skompromitowałem się wtedy, a teraz lata to na YouTube. Ale tak już z trenerem Magierą jest – przy nim człowiek bardzo się otwiera. W moim przypadku za bardzo!

Rozmawiał SAMUEL SZCZYGIELSKI

 

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...