Są miasta, w których bazarowy t-shirt sprawi, że będą cię wytykać palcami, tak jak są rozmówcy, z którymi nie wypada rozmawiać w sportowej polówce. O obu rzeczach mieliśmy ostatnio okazję się przekonać – wpadliśmy do Kielc pogadać z głównym reżyserem serialu komediowego pod tytułem “sprzedaż Korony”. Z prezydentem Kielc Wojciechem Lubawskim porozmawialiśmy o podpisaniu umowy z Meresińskim, wyższości inwestora nie potrafiącego zrobić przelewu nad tym nie potrafiącym się spotkać, no i – jak to w Kielcach – o modzie. Miłej lektury.
Jestem dziś dobrze ubrany czy brak marynarki to jednak faux pas?
O modzie będziemy rozmawiać…
Znajdujemy się w końcu w stolicy mody.
Wie pan, dlaczego to zrobiło się sensacją? Dlatego, że wydłubano z “Gazety Wyborczej” moje najbrzydsze zdjęcie, jakie było w annałach i napisano “to są Kielce, stolica mody, a zobaczcie, jak wygląda prezydent”. Tu brzuch, gdzieś tam byłem przypocony… Zdarzają się takie zdjęcia. Jeden z panów, który jest szefem referendum o moje odwołanie, zasypuje nas cały czas pytaniami. Wykorzystuje ustawę o dostępie do informacji publicznej.
“Kielce jako stolica mody jest określeniem propagowanym przez Prezydenta Kielc, gdyż tak on uważa”. Przekomiczne.
Mój zastępca odpowiada ciągle na te listy.
– Co mam napisać, dlaczego jesteśmy stolicą mody? Z czego to wynika? – pyta.
– Bo ja tak uważam.
– Ale mam tak napisać?
– Tak.
No i tyle.
Czy jesteśmy stolicą mody? Jesteśmy. Mamy podstawy, by tak uważać. Największe imprezy modowe w Polsce padły. Nie ma Street Fashion, nie ma Złotej Nitki w Łodzi (jak się okazuje po sprawdzeniu, jednak jest – red.), a one były zdecydowanie większe, niż nasze. Mamy 17 edycji OFF Fashion, konkurs jest międzynarodowy, jury jest na najwyższym poziomie, wiele nagród, wiele fajnych rzeczy. Ale to nie tylko. Mamy w parku technologicznym zbudowaną całą firmę do zaistnienia na rynku mody. Ostatnio przyjechali tu projektanci pod patronatem Paprockiego i Brzozowskiego i prowadzili zajęcia po to, by wyprodukować modele, które będą komercjalizowane. W instytucie designu mamy też sekcję mody. Patrząc na aktywność w tym zakresie – zdystansowaliśmy Łódź i Poznań, a zaczynaliśmy od niczego. Nie mamy żadnych kompleksów.
Na ulicach tej mody jednak nie widać.
Ale to nie jest tak, że ludzie ładnie chodzą ubrani i dlatego to jest stolica mody. Tak nie jest nawet w Mediolanie. Mamy imprezy i instytucje.
Kielce stały się polską stolicą mody, więc zakładam, że Korona nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa w rozmowach z Calvin Kleinem.
Ale odnośnie czego? Kupienia Korony?
No tak.
Chodzę po ziemi mimo wszystko.
Ale przyzna pan, że pomysł zadzwonienia do Calvin Kleina w sprawie kupna Korony był absurdalny.
Pierwsze słyszę od pana.
Tomasz Chojnowski chwalił się w wywiadzie dla sporteuro.pl, że wydzwaniał do Calvin Kleina. Uważał, że skoro logo firmy to CK i w herbie miasta też jest taki skrót, deal może się udać.
Nie chce rozmawiać na temat pana Chojnowskiego, nie znam tej sprawy. Mogę powiedzieć tylko tyle, że nie potrzebujemy tutaj Calvina Kleina.
Fot. 400mm.pl
Jak często pan miewa nieprzespane noce z tego tytułu, że Korona wciąż jest w rękach miasta?
W ogóle. Jestem przekonany, że miasto mogłoby spokojnie w dalszym ciągu utrzymywać Koronę. Mamy na to pieniądze, jesteśmy bardzo dobrym właścicielem. Korona stała się orężem moich przeciwników. Odkąd jest w rękach miasta, połowa Rady używa jej jako broni przeciwko mnie. Nie kradnę, nie mam kochanki, nie ma skandali ze mną związanych. Jest tylko jedna rzecz, w którą można przywalić i nazywa się ona Korona.
To nie jest uproszczenie? Skoro się pana krytykuje, może jest za co.
Gdyby nie my, w ogóle nie byłoby piłki nożnej w Kielcach. W momencie wybuchu afery korupcyjnej Korona została najbardziej ukarana. Dlaczego? Mam pewną teorię na ten temat, ale pomińmy to. Zostaliśmy zdegradowani do pierwszej ligi, trzeba było podjąć jakąś decyzję. No więc kupiłem klub za złotówkę. Gdyby nie to, zostałby nam stadion, na którym można byłoby zrobić targowisko.
Początkowo mówiło się, że Korona będzie w rękach miasta tylko jakiś czas…
Nic takiego się nie mówiło, kto tak mówił? Takie nastroje panowały, owszem, ale u moich przeciwników. Jak pan wytłumaczy taką rzecz: w tym roku daliśmy więcej pieniędzy Vive niż Koronie. Vive jest przecież prywatnym klubem, a Korona miejskim. Ale to nie przeszkadza, żeby dalej mnie atakować za Koronę.
Z Vive jest łatwiej, bo to klub, który odnosi sukcesy.
Ale jeśli porównamy piłkę ręczną i nożną, jest pewna różnica wizerunkowa. Dlaczego oni chcą, żebym ja sprzedał Koronę? Może mi pan powiedzieć?
Potrafię wyobrazić sobie sytuację, że ktoś wolałby mieć zamiast klubu prosty kawałek asfaltu w drodze do pracy.
Ma.
Nie powie mi pan, że w mieście nie ma potrzeby na żadne inne inwestycje.
W Kielcach zainwestowaliśmy pięć miliardów złotych. Mamy sport na jednym z najlepszych poziomów w Polsce. Z roku na rok Fitch podnosi nam rating, stajemy się coraz bardziej wiarygodni. To w czym jest problem?
A pana zdaniem w czym?
W polityce. Wyłącznie. Ale mam świadomość, że ta awantura wokół Korony nie przynosi pożytku. Trochę obniża wartość klubu, wpływa na klub, sponsorów, kibiców, zawodników. Dlatego sprzedam Koronę. To jest kwestia najbliższego czasu. Ale byle komu jej nie sprzedam. Miałem co najmniej sześciu-siedmiu bardzo poważnych – w cudzysłowie, a może i nie w cudzysłowie – oferentów, którym sam podziękowałem. Nie dam tego klubu komuś, kto nie zagwarantuje sukcesu. Wierzę w to, że ten inwestor, który kupi Koronę, sprawi, że to będzie jedna z najlepszych drużyn w Polsce. Nikt nie kupi klubu po to, by walczyć przed spadkiem, a po to, by bić się o najwyższe cele. Można odnosić w piłce sukcesy finansowe, zaręczam. Poznałem mechanizmy i wiem, że to możliwe. W rękach samorządu to jest trudne, chociaż i tak zrobiliśmy niesamowity postęp, obniżając znacznie wydatki nie umniejszając jakości sportowej. Można powiedzieć sobie, że wyjdziemy na zero, ale wtedy prawdopodobnie spadniemy. Jest pewna granica, której przekroczyć nie można. Powtarzam: sprzedam ten klub. Odbiorę ostatnią zabawkę ludziom, którzy mnie krytykują.
Ludzie pana atakują, ale pan sam się na ten atak wystawia. Na początku listopada powiedział pan, że to kwestia dwóch-trzech tygodni i Korona zostanie sprzedana. Z tego, co wiem, ten czas już minął, a o nowym inwestorze nic nie słychać.
Jest konferencja prasowa, jest żywioł, dziennikarz pyta:
– Mówi pan o sprzedaży klubu, jak długo to potrwa?
– No jak najszybciej.
– Czyli ile?
– Nie wiem, dwa-trzy tygodnie.
Potem się to podłapuje. W tej chwili nie powiem panu słowem o potencjalnych inwestorach z prostej przyczyny. Oni byli zawsze dyskredytowani. Ci, którzy byli bardzo poważni, odchodzili, bo czuli się tu niechciani.
Grajewski na przykład.
Mówię o poważnych inwestorach. Była firma z Niemiec, z którą toczyliśmy bardzo zaawansowane rozmowy. Prawda jest taka, że kielczanie nie chcą, bym sprzedawał tę Koronę. Nie chcą! Używają to jako broń, ale jak przychodzi co do czego mówią “tylko nie sprzedawać!”. Taki paradoks, ale doprowadzimy go do finiszu.
Nie czuje pan, że mówiąc o Koronie w mediach kompletnie utracił pan wiarygodność? Wypisałem sobie sześć cytatów z pana, gdy deklarował pan konkretny termin, w którym Korona będzie w rękach innego właściciela.
Ale to nie są deklaracje. To nie jest tak, że mówię “wtedy na pewno sprzedam”. Bardziej wydaje mi się – biorąc pod uwagę etap rozmów, na którym jesteśmy – że wtedy będzie miał miejsce finisz. Powiem panu szczerze, że pracuję nad tym. Kilka rozmów się wysypało przez to, że zrobił się negatywny klimat, a to mnie zmusza do mówienia jak najmniej o Koronie. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że nie ma kolejki do sprzedaży klubu. W Polsce z tego co wiem w ostatnich latach sprzedano tylko Lechię, wszystkie inne kluby mają z tym ogromny problem.
Ale inne miasta nie obnoszą się z tym, że chcą sprywatyzować kluby.
A ja się obnoszę, bo mam słaby charakter. Chcę się dzielić z ludźmi z moimi emocjami. To nie jest żaden grzech, bo nigdy nie kłamałem, nie ukrywałem. Emocjonalnie podchodzę do życia. Dziś też mówię, że jestem na dobrej drodze do sprzedaży klubu. Nie mówię, kiedy to nastąpi, bo znowu się zacznie…
Z Meresińskim był pan już prawie dogadany, mieliście podpisaną umowę. Nie zweryfikował pan tej osoby wcześniej?
Umowa była warunkowa. Warunek był taki, że Rada musiała ją zaakceptować. Tak się zdarzyło, że miałem większość w Radzie i ta nie zaakceptowała. Dlaczego podpisałem? Był taki moment, że trzeba było podpisać tę umowę. Prosił mnie, bym podpisał, bo potrzebne było im to do gwarancji bankowych. Mieliśmy też czas wtedy by zobaczyć, kim jest pan Meresiński. Między podpisaniem umowy warunkowej a negacją Rady zdobyliśmy wiedzę, która uniemożliwiła podpis. Wykorzystaliśmy to.
Jaka to była wiedza?
Różna.
Z szatni?
Nie tylko.
Skąd jeszcze?
Są możliwości dotarcia do informacji, wykorzystujemy opinię różnego rodzaju organizacji.
Meresiński uwiarygodnił się jakoś, że pan z nim podpisał umowę? Powiedział, skąd ma pieniądze?
Dla mnie argumentem był pan Citko, a nie on. Pan Citko prowadził rozmowy. Mówił, że ma biznesmena, ale to on będzie prowadził klub. Z tego, co się znam na historii piłki, to była pozytywna postać. Nie można mu było nic zarzucić.
W Senegalczyków wierzył pan od samego początku? Sam pan mówił – to awangardowa oferta.
Wróciłem do nich po doświadczeniu z Meresińskim. Byliśmy praktycznie dogadani, pojechałem do Senegalu rozmawiać z różnymi ministrami. Miałem wątpliwości, oczywiście. Po Meresińskim nie było nikogo chętnego – to raz. Druga sprawa – docierały do mnie dobre sygnały z ministerstwa rozwoju odnośnie Afryki Zachodniej. Do dziś uważam, że to był bardzo ciekawy projekt. Kontrakty między Polską a Senegalem będą i tak. Z tych kontraktów można było czerpać procenty dla klubu. Senegalczycy przeprowadzali już nawet rozmowy z nc+ – bo Senegal to francuskojęzyczny obszar – by transmitować mecze Korony do Senegalu. To już mamy piętnaście milionów nowych kibiców dla naszej drużyny.
Chyba pan nie sądzi, że cały kraj oglądałby Koronę.
Mówię teoretycznie.
To chyba bardzo teoretycznie.
Pan mnie łapie za słowa. To jakby powiedzieć, że 37 milionów Polaków ogląda piłkę nożną.
Nie porównujmy reprezentacji Polski, dobra narodowego, z przeciętnym polskim klubem, który miałby być oglądany w Senegalu. Przecież nikogo by tam nie zainteresował.
Jeśli to byłby klub senegalski, to myślę, że by ich interesował.
Myśli pan, że ktokolwiek w Polsce ogląda regularnie Nantes, które prowadzi polski biznesmen?
Ale nie jest to transmitowane.
Jest.
No to może… Nie wiem. Mówię o zamiarach Senegalczyków. A oni takie mieli.
Ludzi, którzy faktycznie by oglądali mecze Korony, byłoby de facto 200.
Nie sądzę. Jeżeliby grali tacy ludzie jak Diaw, który jest u nich bohaterem – wiem, bo sam widziałem na własne oczy – oglądałoby więcej osób.
Wierzy pan, że rozbiło się o procedury czy jednak nie byli do końca wypłacalni?
Myślę, że to kwestia mentalności. Jak ja się umówiłem z przedstawicielami rządu na 9 rano, to oni przyszli o 13. I to nie był dla nich żaden problem. Tłumaczyli się:
– No tak, ale mamy podpisaną umowę!
– Ale przecież jest na niej termin.
– Termin to termin!
Pytałem sam siebie: co by było, jakby przyszło im dofinansowywać Koronę? Tak samo by się ociągali? Wtedy problemy byłyby poważniejsze. Rozmawiałem w Senegalu z ludźmi, którzy popierali ten pomysł. Być może gdybyśmy mieli większą cierpliwość, dziś by pan ze mną nie rozmawiał, a z Senegalczykami.
Fot. 400mm.pl
Problem z opieszałością miała też AS Roma. Wciąż pan czeka na spotkanie z nimi? Na cksport.pl mówił pan rok temu, że Roma nadal jest zainteresowana Koroną, ale od pięciu miesięcy nie potrafi pan się z nimi spotkać. Miał pan już nawet bilet do Włoch, ale do spotkania nie doszło. Wciąż pan jednak wierzył.
Pokaże panu pismo, bo niektórzy myślą, że to jest jakaś fanaberia.
(prezydent wstaje od stołu i idzie do swojego biurka)
Proszę mi dać chwilę.
W porządku.
Zresztą zgłosił się ostatnio nawet ten menedżer, z którym rozmawialiśmy o AS Romie, ale mamy chyba lepsze propozycje.
(prezydent przeszukuje pierwszą szufladę)
Oni tu byli zresztą na jednym z meczów…
(po minucie prezydent przeszukuje drugą)
Papiery…
Jeszcze chwileczkę…
Proszę może nie szukać, wierzę na słowo.
Mam gdzieś to pismo, muszę tylko znaleźć.
Zaraz…
(po mniej więcej kolejnej minucie przerzuca się na trzecią)
(mija kolejna i prezydent wraca do stołu bez pisma)
To było pismo od Sabatiniego wysłane po tym jak już uzgodniliśmy jakieś szczegóły. To było potwierdzenie, że są zainteresowani. Pomysł był taki: oni nie chcieli kupić Korony od razu. Przez trzy lata AS Roma miała dopłacać rocznie milion euro do klubu i przejąć pion sportowy. Jeśli wszystko dobrze by się przez te trzy lata układało, chcieli dokonać zakupu. Dla nas to był dobry układ. Okazało się, że problem był w pośredniku, który zażądał sobie dużej sumy pieniędzy za pośrednictwo. Z punktu widzenia, że nie jesteśmy prywatnym klubem, ale musielibyśmy uruchamiać całą procedurę przetargową, nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Trochę szantażował i mnie, i tamtą stronę, tak sobie to tłumaczę. Teraz też napisał, że jest zainteresowany.
Nie można było się dogadać bez pośrednika?
Napisałem do pana Sabatiniego, czy ten człowiek jest wiarygodny i czy musimy przez niego rozmawiać. Tak, jest wiarygodny, mają do niego pełne zaufanie. Pośrednik trochę się pogniewał potem. Cała historia. Dwa lata to trwało. Zresztą pan Boniek też brał w tym udział. W sposób niewytłumaczalny spotkał się z kieleckimi kibicami jadąc z nimi na mecz. Dobrze nam życzył. Potem się wyśmiewał z Senegalczyków, co było trochę niefortunne.
Wyżej pan ceni inwestora, który nie potrafi się spotkać przez rok czy takiego, który nie potrafi zrobić przelewu?
Takie rzeczy wpływają na utratę wiarygodności. Kupiliśmy bilet do Rzymu, hotele mieliśmy zamówione, a oni dzień przed wylotem odwołali spotkanie.
To chyba nie byli tak zainteresowani jak pan mówi.
Nie wykluczam tego. Jakby byli zainteresowani, to by to sfinalizowali.
Zamyka pan temat AS Romy?
Tak. Nie będę już z nimi rozmawiał.
Jak generalnie wyglądają poszukiwania inwestora w Kielcach? Pan czeka i odbiera telefony czy w jakiś sposób pan szuka?
Są różnego rodzaju firmy, które zajmują się takimi poszukiwaniami. Najskuteczniejszym źródłem są jednak menedżerowie zawodników. Mają kontakty międzynarodowe, składają ofertę, przyjeżdżają na rozmowę. Jeśli jest to poważna oferta – ciągniemy to. Generalnie inwestorzy szukają klubów w Polsce. Problem polega na tym, że te kluby nie są z różnych powodów przygotowane do sprzedaży.
Korona jest przygotowana, a i tak nikt poważny się nie zgłasza.
Mam nadzieję, że to sfinalizujemy. Powtarzam – nie muszę tego robić. Mam pieniądze na to, by utrzymywać Koronę.
Menedżerowie to jedyna droga?
Są też inne metody. Na przykład w Niemczech są firmowe gazety. Dawaliśmy tam ogłoszenia, efekt był, doszło do spotkania kilkukrotnego z grupą mającą drużyny w Europie. Mieliśmy wtedy – tak się złożyło – problem z prezesem, który musiał być odwołany. Dwóch zawodników podpisało wysokie kontrakty na trzy lata do przodu. Zepsuło nam to nasze relacje. Zaangażowaliśmy też zewnętrzny podmiot. Została zrobiona wycena, procedura, działania marketingowe, skończyło się niczym.
Ile miał pan poważnych czy niepoważnych zapytań przez te wszystkie lata?
Kilkanaście. Tak na oko 12-14.
Ile było konkretnych?
5-6.
Sporo. Traktuje to pan jako porażkę, że przez tyle lat nie udaje się sprzedać Korony? Napisaliśmy, że nie sprzedałby pan nawet flaszki wódki na odwyku alkoholowym.
Wie pan co… Mnie się sporo rzeczy w życiu udało. Dlaczego nie udaje mi się z Koroną? W tym kraju jest jedyny przykład klubu, który został sprzedany. Zresztą prowadziliśmy poważne rozmowy z panem Kucharem, który sprzedał Lechię. Wycofał się w ostatnim momencie. Zmusiła go do tego rodzina. Powiedział, że to bardzo dobry towar do kupienia, ale on miał problemy, chcieli mu samochód spalić, trochę sensacje były w tym Gdańsku. Bardzo korzystnie to w końcu sprzedał Niemcom, taki sam deal chciał zrobić w Kielcach. To jedyna historia, w której ja wiem, że klub został sprzedany.
Jakieś sześć lat temu Cracovia przeszła z mniejszościowych udziałów Janusza Filipiaka na większe, Legia…
W Cracovii miasto wciąż ma jakieś udziały. W ostateczności mogę sprzedać 51%, ale mnie najbardziej interesuje 100%. Oczywiście jak ktoś kupi 70% to też będę zadowolony.
Dlaczego w Polsce pana zdaniem tak trudno sprzedać klub?
Jeśli ktoś się angażuje w przejęcie klubu, zazwyczaj jest to ktoś miejscowy jak w przypadku Legii czy Cracovii. U nas jest problem nadprodukcji sportowej. Rynek jest mocno wydrenowany przez Vive, które ma dużo wyższy budżet niż Korona i który prowadzi lokalny biznesmen. Kiedyś Michał Sołowow, jeden z najbogatszych Polaków i zarazem kielczanin, miał swoją drużynę w koszykówce i zrezygnował, publicznie mówiąc, że go oszukano. Właścicielem był też już Krzysztof Klicki, kolejny z naszych największych biznesmenów. Możliwości lokalnego biznesu zostały wyczerpane. Jest niby jeszcze Grupa Kieleckich Inwestorów Sportowych, ale postawiła ona warunki nie do przyjęcia. Nie dość, że trzeba byłoby zmniejszyć budżet, to jeszcze finansować klub z miasta na podobnym poziomie, co teraz. Trzeba szukać gdzie indziej.
Potrafi pan zliczyć, ile razy pan powiedział podczas sesji Rady Miasta, że to już ostatni raz prosi pan o pieniądze na Koronę?
Nigdy tak nie mówiłem. Mówiłem tylko, że to ostatni raz w tym roku.
Wie pan, budżet zwykle uchwala się w grudniu…
Parę miesięcy temu też powiedziałem, że już więcej w tym roku nie będę oczekiwał pieniędzy. Załatwianie pieniędzy z radnymi kosztuje trochę mojego zdrowia i wysiłku, ale w końcu te pieniądze są, klub nie przestaje istnieć.
Puentując zakończmy tematem mody i Korony w jednym. Powiedział pan kiedyś, że zgoli pan wąsy wtedy, gdy Korona będzie mistrzem. Nie żałuje pan? Trochę podpisał pan na siebie wyrok.
Wierzę, że tak będzie. To nie jest wcale nierealne patrząc na poziom polskiej ligi. Jeżeli znajdziemy dobrego inwestora, uważam, że to nastąpi.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK