– Pracujemy najlepiej jak umiemy, a to dopiero początek. Drużyna znowu czerpie radości z gry, zawodnicy cieszą się przychodząc na trening, ci, którzy nie grają, walczą o miejsce. Nie można pozwolić się zagłaskać. Pokora jest ważna, tak jak przyszłość. Nie zamierzam żyć historią – mówi w rozmowie z Przeglądem Sportowym Jacek Magiera, trener Legii Warszawa.
FAKT
Guilherme – killer o twarzy dziecka.
To był najważniejszy gol w karierze Guilherme. Dzięki bramce zdobytej przez skrzydłowego Legia pokonała Sporting 1:0, zajęła trzecie miejsce w grupie Ligi Mistrzów i awansowała do 1/16 finału Ligi Europy. (…) – Przyleciało do mnie dwóch braci, którzy widzieli z trybun, jak strzelam gola. To wspaniałe uczucie! Po takim meczu nie było łatwo zasnąć – przyznał Guilherme. Jeszcze kilka dni przed spotkaniem z portugalskim zespołem nie było pewne, czy skrzydłowy zagra. W meczu ligowym ze Śląskiem nabawił się bowiem kontuzji.
Obok czytamy o pierwszym zwycięstwie Legii w Lidze Mistrzów od 21 lat i fajnym geście: 14-letni niepełnosprawny kibic świętował wygraną w szatni Legii wspólnie z piłkarzami. Tekst o tym, że Magic odczarował mistrzów Polski? Oczywiście Jacek Magiera czarodziejem się nie czuje.
W maju chcę zdać maturę – deklaruje Adam Frączczak.
Ponieważ jego życie nie ogranicza się tylko do futbolu, to jakiś czas temu stworzył listę rzeczy, które chciałby zrobić. – Na pierwszym miejscu jest matura. W maju chcę przystąpić do egzaminu dojrzałości. W domu nikt mnie nie nigdy nie naciskał, żebym się uczył. Nie chodzi o papier, po prostu mi jej brakuje. Chciałbym nauczyć się angielskiego, chociaż z tym idzie mi najgorzej. Kolejny cel to gra na gitarze, której uczę się od ośmiu miesięcy i radzę sobie coraz lepiej. Ostatnio nie mam na to za bardzo czasu, ale “Whisky” Dżemu mógłbym już zagrać. Grając, odcinam, się od wszystkiego – opowiada napastnik.
Z ust Sławomira Peszki również pada istotna deklaracja: Na pępkowym u Lewego będzie się działo!
Peszko i Lewandowski są kolegami na dobre i na złe. Ich przyjaźń rozpoczęła się w czasach, gdy grali razem w Lechu. Trzy lata temu “Peszkin” był świadkiem na ślubie Roberta. (…) – Czy przygotowuję się do roli chrzestnego? Myślę, że taki zaszczyt mnie nie spotka. Aczkolwiek na pępkowym an pewno będzie się działo. – Jednak już nasza w tym głowa, aby w mediach mówiło się o tym jak najmniej – śmieje się pomocnik Lechii.
GAZETA WYBORCZA
Niespodziewany zawrót głowy – to tytuł rozmowy z Michałem Kopczyńskim.
Wraca pan myślą do tego, co było cztery miesiące temu?
– Latem byłem na wylocie z Legii, chciałem odejść, bo nie widziałem szans na grę. Teraz zdobywam z kolegami punkty w Lidze Mistrzów. W piłce wszystko zmienia się tak szybko, że można dostać zawrotu głowy. Ale jeśli tylko zmienia się na lepsze, to niech tak będzie. Nie można wiecznie żyć kontuzjami lub oczekiwaniem na ławce.
Z Borussią Dortmund w Warszawie pan nie grał, w Lizbonie ze Sportingiem cztery minuty. Na Santiago Bernabeu dziewięć minut. Aż wreszcie przyszedł rewanż z Realem i gra w podstawowej jedenastce.
– To był dla nas niespodziewany i sensacyjny zwrot akcji. Wcześniej rywale nie dawali nam szans, nie ocieraliśmy się o punkty. Ale uczyliśmy się Ligi Mistrzów, z czym to się je. Z takimi rywalami jak Real, Borussia i Sporting nie ma czasu na myślenie, wszystko trzeba robić trzy razy szybciej niż w ekstraklasie. Automatycznie. To trzeba było wypracować. Udało się.
Gra pan u boku Vadisa Odjidji-Ofoe, który w Polsce uchodzi za piłkarski fenomen, za pomocnika z innej bajki niż wszyscy inni w ekstraklasie.
– Dla mnie to jest „Pan Piłkarz”. Po prostu fantastyczny. To wielka frajda grać obok niego, wesprzeć, czasem zaasekurować. Daje drużynie mnóstwo kreatywności, a mnie – możliwość szybszej nauki. Grając obok kogoś takiego, człowiek rozwija się, widzi nowe rzeczy. Nabiera pewności, by potem samemu podjąć ryzyko zagrania, na które wcześniej nie miał odwagi.
SUPER EXPRESS
Bramka mojego życia – mówi Guilherme. Zamiast wywiadu, mamy zbiór wypowiedzi pomeczowych. Trochę szkoda.
O Sportingu: To w Portugalii wielka i uznana firma, może sobie pozwolić na kupowanie zawodników nawet za 10 mln euro. Legia nie jest jeszcze na takim etapie, ale w futbolu nie liczą się pieniądze, tylko boisko i gra. Gdyby ktoś powiedział mi, że zremisujemy z Realem i wygramy ze Sportingiem, nigdy bym uwierzył.
O spełnionych marzeniach: Byliśmy w mocnej grupie, w której występowały wielkie marki. Na początku mocno dostaliśmy w kość, ale zachowaliśmy szansę na awans do Ligi Europy i ją wykorzystaliśmy. Marzenia się spełniły.
Jest za to rozmówką z Odjidją-Ofoe: Kluczowe było utrzymanie piłki.
Po pierwszym meczu w Lidze Mistrzów i laniu 0:6 z Borussią nikt się nie spodziewał, że na wiosnę będziecie grać w europejskich pucharach.
– To był pierwszy występ Legii w LM po 21 latach. A Borussia to świetny zespół, grało się z nimi trudniej niż przeciwko Realowi Madryt. Jednak z każdym meczem nabieraliśmy doświadczenia i zwieńczeniem tego było zwycięstwo ze Sportingiem. To wyjątkowy dla nas moment, bo wielu z nas nigdy wcześniej nie grało w LM.
Tak grająca Legia będzie teraz dominować w ekstraklasie?
– To nie będzie łatwe. Przed nami dwa ważne mecze z Piastem i Łęczną i musimy je wygrać, bo w ostatni weekend straciliśmy punkty.
Na kolejnej stronie Carlo Ancelotti zapowiada, że Lewy jako tata będzie grać jeszcze lepiej.
Panuje opinia, że wraz z narodzinami dziecka sportowca przychodzi spadek formy. Ale szkoleniowiec Bayernu Carlo Ancelotti (57 l.) twierdzi, że nie grozi to Robertowi Lewandowskiemu (28 l.). (…) – Jako ojciec piłkarz ma dodatkową motywację. Wierzę, że Robert dzięki temu będzie jeszcze lepszy – powiedział trener Ancelotti, który jest już doświadczonym ojcem: ma córkę Katię i syna Davide.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Kilka tematów upchniętych na okładce. Na pierwszym planie: Legia.
Chcemy uczyć się od najlepszych – mówi Jacek Magiera.
Dzień po wygranej rozglądam się po klubie i jakoś nie widzę lektyki dla trenera.
– Nie ma prawa jej być, to byłoby niestosowne, gdyby ktoś nawet o czymś takim pomyślał. Pracujemy najlepiej jak umiemy, a to dopiero początek. Drużyna znowu czerpie radości z gry, zawodnicy cieszą się przychodząc na trening, ci, którzy nie grają, walczą o miejsce. Nie można pozwolić się zagłaskać. Pokora jest ważna, tak jak przyszłość. Nie zamierzam żyć historią.
(…)
Ma pan świadomość, ż Legia dokonała czegoś wyjątkowego?
– Tak. Wyniki losowania fazy grupowej usłyszałem jadąc autem, na trening Zagłębia Sosnowiec. Byłem podekscytowany, że do Warszawy przyjadą wielkie kluby. Cieszyłem się, że Legia przypomni się Europie. W ogóle nie przypuszczałem, że ją poprowadzę w rozgrywkach. Mecz z Borussią obejrzałem w Sosnowcu i byłem rozczarowany. Nie tak to miało wyglądać. Zawodnicy też byli rozgoryczeni wyglądem meczu. Czułem, że w ten sposób Legia nie może się prezentować w rozgrywkach. Później tak się wszystko potoczyło, że zostałem jej trenerem i debiutowałem właśnie w Lidze Mistrzów – to też ewenement. Do meczu w Lizbonie przygotowywałem się w samolocie, nie znałem wielu zawodników. Postawiłem na tych, z którymi kiedyś pracowałem plus dobrałem pasujących do koncepcji. Dopiero po spotkaniu ze Sportingiem miałem odprawę, zacząłem poznawać, rozumieć i tworzyć zespół. Przez pierwsze tygodnie przyglądałem się zawodnikom – jak się zachowują podczas posiłków, zajęć, w trakcie wychodzenia na trening, kto z kim rozmawia, kto do kogo się nie odzywa.
Wisła patrzy na Cracovię z góry.
Pasy chciały wykorzystać kryzys po drugiej stronie Błoń, ale do nowego układu sił wciąż daleko. W ostatnim czasie Cracovia potrafi udowodnić swoją wyższość – Wisła po raz ostatni wygrała z Pasami w marcu zeszłego roku. Potem dwa razy zwyciężyła Cracovia, raz padł remis. Rezultat derbów będzie miał kluczowe znaczenie dla przyszłości trenera Jacka Zielińskiego. Poprzedni sezon miał być zapowiedzią nowego. Gdy Wisła musiała ciułać punkty w grupie spadkowej, Cracovia do ostatniej chwili biła się o podium, a koniec końców – wywalczyła przepustkę do Ligi Europy. Szybko ją spaliła, kompromitując się ze Skendiją Tetowo, ale sezon ligowy rozpoczęła udanie, rozbijając Piasta, a chwilę później – w derbach Wisłę. Potem jednak złapała zadyszkę, która wciąż nijak się nie miała do serii siedmiu porażek z rzędu Wisły. A jednak w sobotę, gdy obie drużyny wyjdą na boisko, by zmierzyć się w derbach Krakowa, to wiślacy będą mogli patrzeć na swoich rywali z góry. W tym sezonie wszystko co dobre dla Wisły zaczęło się od Piasta. A w Cracovii na Piaście się skończyło. Biała Gwiazda właśnie w starciu z gliwiczanami przerwała fatalną passę porażek, strzelając gola w doliczonym czasie gry. – Po tym meczu, po bramce zdobytej w 92. minucie, odetchnęliśmy głębiej. Potrzebowaliśmy tej wygranej, szczególnie osiągniętej w takim stylu, dzięki determinacji do końca – mówi Paweł Brożek. A Cracovia w ostatniej sekundzie meczu z Piastem straciła dwa punkty. – To długo w nas siedziało, przecież byliśmy tuż, tuż od zwycięstwa – zwraca uwagę Miroslav Čovilo. Zresztą Pasy straciły w tym meczu także Piotra Malarczyka, który wcześniej działał na nerwową grę Pasów niczym relanium. Od tego momentu Wisła rozpoczęła marsz w górę, a Cracovia spadek w dół.
Nie jesteśmy mocarzami – stwierdza Peszko.
Rok temu o tej porze…
– … Lechia miała 17 punktów. Dziś 36. Kolosalny przeskok. Wszystko zmieniło się po przyjściu trenera Piotra Nowaka, który scementował zespół. Ma na nas dobry wpływ. Piłkarze, którzy w Lechii zawodzili i których już się skreślało, odżyli. Ja jestem tego najlepszym przykładem. Nie musimy gonić ani górnej ósemki, ani lidera. Zostały nam dwa mecze, w których musimy sobie powetować niepowodzenie w Krakowie.
Piotr Nowak powiedział, że 0:3 w Krakowie to był dla was zimny prysznic. Pan też tak uważa?
– Sporo w tym prawdy. Przypomina mi się mecz z Legią. Też mieliśmy dobrą serię i dostaliśmy 0:3. To także był przełom. Potem zanotowaliśmy serię kilku meczów bez porażki. Wisła to wciąż dobry zespół. Mączyński, Boguski, Małecki, Głowacki, Brożek. Dobrze ustawili się w defensywie i nas kontrowali. Mieliśmy przewagę, z której nic nie wynikało. Bywa. Nie ma szans, żebyśmy wygrali wszystkie mecze do końca. Taki urok piłki.
Jeden z tematów bieżących: Barisić poszedł w odstawkę.
Odkąd czeski szkoleniowiec powrócił do Gliwic, niemal na każdym kroku podkreśla, że jego największym problemem jest obsadzenie ataku. Co prawda Latal ma do dyspozycji trzech nominalnych snajperów – Josipa Barišicia, Macieja Jankowskiego i Sandro Gotala, to na razie żaden z nich nie spełnia oczekiwań trenera wicemistrza Polski. Jego forma zdecydowanie odbiega od tego, co prezentował w poprzednim sezonie. – To nie jest ten Josip z poprzedniego sezonu, który strzelił 11 goli – przyznaje trener Piasta. (…) W Gliwicach z kolei snują transferowe plany na zimę. Główna odpowiedzialność za wzmocnienia będzie należała do czeskiego szkoleniowca. – Czekam na zimowe okienko, bo uważam, że jesteśmy w stanie solidnie wzmocnić drużynę i wiosną skutecznie powalczymy o grupę mistrzowską. Nad transferami pracujemy już od blisko trzech miesięcy, ale więcej szczegółów nie mogę teraz zdradzić – mówi Radoslav Latal. Nieoficjalnie w klubie można usłyszeć, że zimą zakontraktowanych może zostać dwóch napastników, a poszukiwania trwają m.in. w Czechach i na Słowacji.
Antoni Bugajski komentuje przed kolejką: Arka i Wisła w szkole przetrwania.
Arka Gdynia do września była wyjątkowo skutecznym beniaminkiem. Równie dobrze co ona na starcie (po siedmiu kolejkach) radziła sobie osiem lat temu… Arka Gdynia, wówczas z piłkarzem Grzegorzem Nicińskim w składzie. Wtedy ostatecznie wylądowała jednak na 13. miejscu z punkcikiem przewagi nad strefą spadkową. To brzmiało jak ostrzeżenie, które po tym obiecującym początku obecnych rozgrywek znowu miało swój sens. Jeśli nie udaje się wygrać ośmiu kolejnych meczów, to można mówić o powodach do zmartwienia. Od września Arka umiała wygrywać tylko w Pucharze Polski, ale nie miała tam rywali z ekstraklasy. I wreszcie przyszło przełamanie, które znacznie poprawiło humory fanów Arki. Zespół Nicińskiego wygrał w Chorzowie z Ruchem (2:1), a raczej wydarł to zwycięstwo nie tyle umiejętnościami, co wolą walki i charakterem. I szczęściem, bo gdyby sędziujący dopiero drugi mecz na najwyższym krajowym szczeblu rozgrywek sędzia z Łodzi był bardziej wyczulony na twardą, będącą na skraju przepisów walkę w polu karnym, to mógł dla gospodarzy podyktować nawet i trzy jedenastki, a jedną to już na pewno. Symbolem Arki walczącej był Antoni Łukasiewicz, który jako defensywny pomocnik nikomu nie odpuszczał. Uwziął się na Niebieskich i na każdym kroku demonstrował swoje zaczepne walory.