Kiedy przychodził do ekstraklasy, udało nam się porozmawiać z jego klubowym kolegą z rezerw Bastii, a obecnie zawodnikiem pierwszego zespołu, Pierre Francoisem Giabiconim. Powiedział nam wtedy coś, co przez bardzo długi czas nie potrafiło znaleźć swojego przełożenia na naszą ligową rzeczywistość. – Nabil to gość, który nie lubi rozgrywać długo piłki. Zawsze chce, żeby jego zagranie było golem lub asystą.
Tymczasem nam Nabil Aankour dał się poznać jako ofensywny pomocnik, który ze strzelaniem bramek ma ogromny problem. Doszliśmy do wniosku, że albo Giabiconi chciał nieco zareklamować nam swojego kolegę, albo marokański pomocnik był uosobieniem starej prawdy, że nie zawsze chcieć to móc. Asystami w sumie też na początku nie imponował, ale koniec końców w czternastej kolejce debiutanckiego sezonu dał swojej drużynie dwie, a przez dwa pierwsze lata w Polsce uzbierał ich dziesięć. Na poważnie rozkręcił się minionej wiosny, gdy w pięciu pierwszych seriach gier cztery razy zaliczał otwierające podania.
Gole jednak jak nie przychodziły, tak przyjść nie chciały. Można było zacząć wątpić, czy on to w ogóle potrafi. Czy to nie jest ten słynny defekt, który sprawia, że piłkarz trafia do Polski, a nie do mocniejszego klubu. W tym przypadku – do pierwszego zespołu Bastii. Szczególnie że – jak w tej samej rozmowie mówił nam Giabiconi – miał podobno całą masę atutów: szybkość, technikę, mocne trzymanie się na nogach mimo niewielkiego wzrostu.
3089 minut. Ponad 51 godzin bez gola piłkarza grającego z dychą na plecach i operującego zwykle na jednym ze skrzydeł lub bezpośrednio za napastnikiem.
I wtedy nadszedł listopad. Miesiąc przełomu.
Mecz z Termaliką, gdzie dobił słaniającego się na nogach po czerwonej kartce dla Dalibora Plevy rywala był sygnałem, że Aankour wbrew coraz powszechniejszemu przekonaniu jednak potrafi wbić piłkę do siatki, ale to co zrobił przeciwko Pogoni Szczecin kolejkę temu… To już kompletnie wymknęło się naszemu wyobrażeniu o Marokańczyku. Najpierw przygrzmocił z woleja w sytuacji, w której 99% ligowców posłałoby piłkę w maliny, później skompletował dublet trafieniem głową. Głową. Przy 172 cm wzrostu.
I tak jak pod koniec października mieliśmy pełne prawo twierdzić, że strzelecko Aankour jest piłkarzem wybrakowanym, tak teraz nie sposób nie uznać go za jedno z głównych zagrożeń dla rywali Korony. Tylko Vanja Marković ma lepsze przełożenie oddanych strzałów na zdobyte bramki w drużynie Macieja Bartoszka (3,50 Markovicia przy 3,67 Aankoura), a w innych statystykach już wcześniej wyglądał naprawdę bardzo mocno (za ekstrastats.pl):
– na swoim koncie oprócz 3 goli ma też 4 asysty, co czyni go najlepszym piłkarzem Korony w klasyfikacji kanadyjskiej;
– w stworzonych swoim kolegom okazjach jest 7. w ekstraklasie (za Radoviciem, Vassiljevem, Furmanem, Wolskim, Boninem i Gyurcso, równo z Radkiem Majewskim i Spasem Delewem);
– kluczowych podań ma najwięcej spośród kielczan (27).
Pozostając w temacie statystyk, wrzućmy do gara jeszcze jedną, z perspektywy sobotniego meczu dość istotną – to właśnie dzisiejszy rywal Korony, gliwicki Piast dopuszcza rywali do największej liczby klarownych sytuacji strzeleckich według współczynnika xG (expected goals – określenie prawdopodobieństwa, z jakim strzał oddany z danego miejsca i w określonych okolicznościach kończy się golem, za ekstrastats.pl). Dla rywali Piasta wynosi on na ten moment aż 25,77, dlatego lepszej okazji, by jeszcze podkręcić swoje, i tak już mocno podrasowane w listopadzie statystyki Aankour może w najbliższym czasie nie mieć.
fot. FotoPyK