W środę dwudziestodwuletni Tomasz Kędziora wyprowadził Lecha Poznań jako kapitan. Nie miałem wrażenia, że to młody rzucony na głęboką wodę, że kapitanem jest tylko z nazwy, mianowanym, a bez realnego posłuchu. Nie – patrzyłeś na Kędziorę i widziałeś, że tylko dostaje skrzydeł pod umownym ciężarem opaski. Patrzyłeś na Kędziorę i widziałeś, że opaska trafiła w godne ręce.
Kędziorę swego czasu na Weszło przedstawiał Jacek Staszak. Pamiętam ten materiał: rysował się z niego obraz pokornego chłopaka, który cieszy się, że gra, wie jaką dostał szansę, ale też wie, że jest u bram. Wszystko, co ma do tej pory, jest preludium, a nie czymś, czym warto się zachłysnąć.
Szybko stało się jasne, że Kędziora nie zasypie anegdotami, nie opowie jak wymykał się na nocne balangi po Poznaniu albo palił pod prysznicem. Oczy zaświeciły mu natomiast mocniej, gdy może opowiedzieć o analizach taktycznych Gary’ego Nevilla. Kędziora wgłębia się w temat, pokazuje, jak czarno na białym widać rozwój Hectora Bellerina: “Za daleko stoi. Brakuje mu doświadczenia. To można naprawić tylko kolejnymi meczami, wtedy obrońca wie, kiedy podejść do napastnika, a kiedy zostać w linii. Szkoda, że u nas nie ma takich analiz. Neville zawsze zwraca uwagę na detale: ustawienie bioder, koncentracje, myślenie”.
Kędziora to z pewnej szczególnej perspektywy dziennikarski koszmar. Sam ostatnio robiłem wywiad z pewnym byłym piłkarzem znanym w latach dziewięćdziesiątych (ta publikacja niebawem) i jedna soczysta anegdota goniła drugą. Która szatnia najchętniej chodziła na gazie? Gdzie była atmosfera taka, że szło się wspólnie bić pod dyskotekę? Ile można było zarobić na pokerku w autobusie, jak to jest sprzedać mecz> Takie były lata dziewięćdziesiąte – patologii mnóstwo, to jasne, ale z fabularnego punktu widzenia wylęgarnia barwnych scenariuszy. W jeden weekend przeciętny ligowiec przynosił takich wór.
Tomek Kędziora jest na drugim biegunie. Może z tobą usiąść i dla odmiany przeanalizować jeszcze rozwój Cezara Azpilicuety. Dla mnie to na swój sposób symbol drastycznych przemian, jakie w sferze mentalnej dotyczą naszej ligi, naszej piłki. Zastanawiam się co by się stało z takim Kędziorą, gdyby go przeszczepić prosto do szatni – powiedzmy – Górnika Polkowice. Czy trafiłby pod ogień “z nami się nie napijesz”, “kto nie pije ten kapuje”, “musisz zrobić solidne wkupne”? Ci chłopcy teraz mają spokój. Mogą wybrać taką spokojną drogę i nikt im w tym nie przeszkadza. To wielki komfort.
Nie wiem czy dobrze będą się sprzedawać biografie tych piłkarzy, którzy dzisiaj wchodzą do futbolu, gdzie do poczytania będą dziesiątki stron o odpowiednim żywieniu, przygotowaniu do meczów, pracy z psychologiem sportowym. Wielce możliwe natomiast, że po prostu nie będą musieli książek wydawać, kasy będzie odłożone i zainwestowane dość. Nie mam natomiast wątpliwości, że taki skromny, nastawiony niesłychanie na rozwój – ale w zdrowy sposób – Kędziora to idealny kapitan w klubie, który ma tak prężną akademię. Idealny, bo promuje właściwe postawy, tak jak trener Magiera ze swoim spokojem i opanowaniem pokazuje właściwe postawy trenerskie.
To już definitywnie nie czasy, gdy dobry piłkarz musi umieć się dobrze napić, to już definitywnie nie czasy, gdy szkoleniowiec ma działać na zasadzie łazarkowego “ura bura ciocia Agata”.
***
Mocny Lech. Mocna Legia. Mocna Lechia. Ponadprzeciętna Jagiellonia, solidna Pogoń. Wiedząca co chce grać, niewygodna Termalica. Zazwyczaj ta nasza Ekstraklasa wydawała się wyrównana, ale przez równanie w dół. Zaryzykuję takie powiedzenie: do niedawna każdy mógł przegrać z każdym. Teraz każdy może wygrać z każdym.
Brzmi nonsensownie? Już tłumaczę: mam wrażenie, że do niedawna każdemu groziła niewytłumaczalna wywrotka, każdy sam siebie trzymał na muszce. Dobra forma? Za chwilę wszystko się posypie. Zła passa? Nie martw się, za chwilę ktoś przyjedzie na twój stadion i strzeli sobie dwa samobóje. Płaska tabela? Efekt tego, że różnice są minimalne, nikt tu przesadnie grą się nie interesuje, czasem tylko jako taką kopaniną.
Może przedawkowuję Ekstraklasę, bo prawda, że naszą ligę oglądam ze stanowczą największą uwagą, ale moim zdaniem element przypadkowości dawno nie miał się tak źle, dawno nie był tak solidarnie tępionym wrogiem. W czołówce widzę same świadome drużyny, które mają swój rozpoznawalny styl, które wiedzą o co w tym wszystkim chodzi, których ambicje są uzasadnione. Wymowne: ostatnio w co drugim meczu, który oglądam, widzę, że ktoś rozstrzeliwuje rywala. Wybaczcie, ja rozumiem, że można popełnić boiskowe harakiri, to się zdarza, ale jeśli rozstrzygasz wszystko w czterdzieści pięć minut, to jednak decyduje przede wszystkim twoja jakość.
Dół? Posypał się aktualnie Górnik Łęczna (choć i on miał wcześniej momenty), ale drugiego outsidera niełatwo wskazać. Każdego charakteryzuje jakaś jakość, jednego większa, drugiego mniejsza, ale jak myślisz, że mogliby spaść, to pojawia się pytanie: nie no, są za dobrzy, a potem pada litania argumentów. Dopiero gdy się okazuje, że wszyscy w drugiej połówce tabeli mogą się pochwalić taką charakterystyką, widmo spadku zaczyna krążyć nad jednym lub drugim herbem.
Pięć ligowych projektów na ten moment wygląda dość imponująco. Lech i Legia wróciły na właściwe tory dzięki dobrym szkoleniowcom. Lechia… umówmy się: trener o takim CV Piotra Nowaka w Ekstraklasie ze świecą szukać. Ten facet naprawdę swego czasu był o krok od pierwszej reprezentacji USA. To fachowiec, w dodatku stawiający na ofensywny futbol. Jagiellonia w końcu zrozumiała, że małżeństwo z Probierzem nie znosi destabilizacji, trzeba dać człowiekowi pracować i czekać na efekty – kolejne właściwe wzorce promowane w polskiej piłce. Termalica natomiast jest jedną z najbrzydziej grających ekip, ale obrzydliwie skutecznie gromadzi punkty. Ta
Te bandy się wyróżniają, ale w pozostałych też widzę tak rozsianą dość równomiernie jakość… Naprawdę bywało z naszą ligą gorzej.
***
Ja rozumiem, że Inter nie jest w formie, że wydali stówkę latem, a teraz dołują. Są jednak jakieś granice żartów. Corriere, przegięliście.