Nie będzie ani wielkim odkryciem, ani też burzeniem dotychczasowego porządku świata stwierdzenie, że Lechia Gdańsk gra najbardziej ofensywną piłkę w lidze. Ostatnio stara się jej zagrozić czy to Legia, czy to Lech, ale jednak do wychodzenia na dwóch napastników i czterech usposobionych ofensywnie pomocników tym zespołom daleko. W takim ustawieniu, jakie preferuje Piotr Nowak, pozycja bramkarza jest absolutnie kluczowa. Obserwujemy więc z uwagą od początku sezonu Vanję Milinkovicia-Savicia i… cały czas mamy zgryz. Czy jego prawdziwe oblicze to twarz faceta, który ze zwinnością tygrysa broni na linii strzały, które niechybnie zmierzają do siatki, czy może gościa, który ma problem z najłatwiejszymi wrzutkami?
Jakiś czas temu – nie będziemy ukrywać, że właśnie z jego powodu – rozkminialiśmy, czy bramkarz może być w ogóle za wysoki. Jako argument za tym, że znacznie postawniejsi golkiperzy mają się lepiej podawaliśmy grę na przedpolu i wyłapywanie dośrodkowań lecących na różnym pułapie. W teorii mierzący 202 cm Milinković-Savić powinien w zęby chwytać znacznie więcej wrzutek, niż przykładowo nieobecny dziś w składzie Górnika Łęczna, niższy o 10 centymetrów Sergiusz Prusak.
Teoria swoje, praktyka swoje. Przychodzi mecz Legii z Lechią i wrzutka Adama Hlouska, dośrodkowanie jakich wiele. Dodatkowo na idealnym dla Serba pułapie, przy jego zasięgu ramion – do złapania nawet z opaską na oczach. I co?
Za to wcześniej mistrz świata U-20 broni na linii strzały, wymagające kociej sprawności, jakiej spodziewalibyście się raczej po golkiperach mniejszych, za to bardziej wygimnastykowanych i nadrabiających gibkością. Logiki w tym wszystkim? Żadnej.
Oczywiście i tutaj, na linii Milinkoviciowi-Saviciowi zdarza się czasami taki błąd, jak w drugiej kolejce z dzisiejszymi rywalami z Łęcznej:
Błąd, który zresztą rozpoczął serię kilku słabych meczów Serba, po których do bramki wskoczył na dwa mecze Podleśny. Później Milinković-Savić był już znacznie bardziej efektowny i efektywny. Tak jak w pierwszych pięciu meczach jego średnia nota wyniosła 3,40 (na obecnym poziomie Jankowskiego z Piasta, to mówi więcej niż tysiąc słów), tak gdy ponownie wskoczył do klatki, zgarnął przy tym średnią na poziomie 5,33. Oczywiście w tym czasie trafiła mu się choćby ta niechlubna wtopa z Legią, ale wielokrotnie ratował swój zespół w sytuacjach – wydawałoby się – beznadziejnych. Zresztą wystarczy odwinąć skrót meczu z obecnym mistrzem Polski i zobaczyć samą pierwszą połowę, by zrozumieć o czym mowa.
W procencie udanych interwencji, biorąc pod uwagę bramkarzy, którzy rozegrali co najmniej pięć spotkań w lidze, ustępuje jedynie Putnockiemu, Polackowi i Kamenarowi.
1. Matus Putnocky – 29/35 (82,9%)
2. Martin Polacek – 54/69 (78,3%)
3. Lubos Kamenar – 20/26 (76,9%)
4. Vanja Milinković-Savić – 53/69 (76,8%)
5. Krzysztof Pilarz – 43/57 (75,4%)
Co równie istotne, mimo że Milinković-Savić gra w zespole obecnego wicelidera, a przed tą kolejką lidera ekstraklasy, wcale nie jest tak, że dzięki temu ma mniej roboty. Bynajmniej. Z większą liczbą strzałów na bramkę zmagać się musieli tylko czterej golkiperzy zespołów ze strefy spadkowej – Górnika Łęczna (Prusak – 89 strzałów), Piasta Gliwice (Szmatuła – 81), Wisły Płock (Kiełpin – 79) i Arki Gdynia (Jałocha – 71).
W ryzykownej, bo opartej o aż sześciu ofensywnych graczy, do których niejednokrotnie dołącza się nominalny defensywny pomocnik Sławczew, te interwencje często bywają naprawdę trudne, szczególnie gdy rywale zaskakują gdańszczan szybkimi atakami w liczebnej przewadze. Dlatego też okazji do popełniania błędów jest znacznie więcej. I choć za durnie puszczonego gola otwierającego wynik na Legii, centrostrzał Bonina czy dwie złe decyzje w spotkaniu z początku sezonu z Koroną Kielce rozgrzeszać go nie mamy zamiaru, to dalecy jesteśmy też od ostracyzmu i odsądzania Serba od sporego, zauważonego przecież przez Manchester United nieprzypadkowo, talentu.
Nie ukrywamy jednak, że żeby przekonać się do niego w stu procentach, życzylibyśmy sobie kilku, a najlepiej kilkunastu meczów bez większego babola. Póki co okazywało się to dla wielkoluda z gdańska nieosiągalne i utrudniało jego jednoznaczną ocenę. Powiecie, że to szrot – odwiniemy kilka z tych 55 udanych interwencji i złapiecie się za głowę, pytając jak to nie wpadło. Stwierdzicie, że to top bramkarzy w naszej lidze – z obaleniem tej tezy również nie będzie problemu.
Dziś Milinković-Savić ma szansę rozprawić się z jednymi ze swoich naczelnych demonów – tymi z Lublina. To na tamtejszej arenie, w pierwszym meczu przeciwko Górnikowi, zaliczył jednego z najbardziej kompromitujących go w obecnych rozgrywkach goli. Wtedy przecież ni to strzał, ni dośrodkowanie Bonina wpuścił w sobie tylko znany sposób do siatki.
fot. FotoPyK