Jeśli chodzi o piłkarzy, którym kiedyś nie udało się zostać gwiazdami Ekstraklasy, a później status ten zdobyli w znacznie poważniejszym otoczeniu, zapewne jeszcze długo nikt nie przebije Paulinho. Pamiętacie: Brazylijczyk jako 20-latek przemknął przez ŁKS, niczym szczególnym się nie wyróżnił, a kilka lat później został etatowy reprezentantem kadry Canarinhos (zresztą jest nim również teraz, gdy gra w Chinach) i jednym z lepszych środkowych pomocników na świecie. No powiedzmy, że przez chwilę był w TOP2o. Przez lata nikt nie powtórzył podobnej drogi, choć od czasu do czasu słyszymy o dość niespodziewanych karierach. Taką robi na przykład Bekim Balaj.
Jeden sezon w Jagiellonii Białystok, 37 spotkań we wszystkich rozgrywkach, 9 bramek i 5 asyst.
Całkiem przyzwoity bilans, szczególnie jeśli uwzględnimy fakt, że częściej wchodził z ławki, niż pojawiał się w pierwszej jedenastce. Mimo to nikt specjalnie nie płakał, gdy kończył mu się okres wypożyczenia ze Sparty Praga. Trzeba było wyłożyć za niego 350 tysięcy euro (kwotę można było podobno zbić do 200 tysięcy), ale władze Jagi i trener Michał Probierz nie byli tym zainteresowani. Był Albańczyk i się zmył, jak co sezon kilku innych gości z różnych zakątków świata.
Balaja przejęła Slavia, ale tam furory nie robił – gdyby nie fakt, że drużyna z Pragi trochę na nim zarobiła, gdy przechodził do chorwackiej Rijeki można by w zasadzie napisać, że w Białymstoku mieli nosa. Sęk w tym, że w kolejnym klubie talent Balaja eksplodował. 18 goli i 4 asysty w 1,5 sezonu, w dodatku historyczny awans z reprezentacją Albanii na mistrzostwa Europy, na których był zmiennikiem (dostał pół godziny w meczu z Rumunią). W pewnym momencie grał tak dobrze, że ktoś – stawiamy na menedżera – stracił kontakt z rzeczywistością i Balaja ochrzczono mianem “albańskiego Lewandowskiego” i przymierzano do Liverpoolu Juergena Kloppa.
To nie miało prawa się zdarzyć. Ale zamiast Liverpoolu, Balaj wylądował w Tereku Grozny. I gdy z ciekawości sprawdziliśmy, co u niego słychać, z niemałym zdziwieniem przyjęliśmy fakt, że jest… liderem klasyfikacji strzelców ligi rosyjskiej, mając 8 goli na koncie. Do spółki z kolegą “Jędzy”, Fedorem Smolovem, ale to tylko podkreśla fakt, że daje radę wśród kozaków. Bo niedaleko za jego plecami są jeszcze m.in.:
– reprezentant Brazylii z Zenitu, Giuliano (6 goli),
– kupiony za 7 baniek z Realu Sociedad przez Rubin Kazań, Jonathas (6 goli),
– reprezentant Rosji z Zenitu, Artem Dzyuba (5 goli),
– reprezentant Holandii ze Spartaku, Quincy Promes (5 goli).
Niezłe towarzycho. Zresztą, przekonywanie kogokolwiek o sile ligi rosyjskiej to nieporozumienie, wiadomo, że poziom jest wysoki. Były klub Macieja Rybusa w dużej mierze dzięki golom Balaja, rozpycha się łokciami pomiędzy wielkimi i bogatymi firmami. W tym momencie jest trzeci w tabeli – za Spartakiem i Zenitem, a przed CSKA i Krasnodarem. Albańczykowi można było zarzucać, że słabo wypada w starciach z właśnie tego pokroju drużynami, ale w ostatniej kolejce zapakował dwie sztuki byłemu już liderowi.
Zaskoczenie jest tym większe, że rywalizację z Balajem bardzo wyraźnie przegrywa Zaur Sadajew, który w Polsce mógł cieszyć się opinią piłkarza zdecydowanie lepszego (niekoniecznie skuteczniejszego). Były napastnik Lechii i Lecha miał całkiem przyjemną serię jesienią zeszłego roku, został nawet wybrany piłkarzem miesiąca w Rosji, gdyż strzelił 5 bramek w kilka tygodni. Ale później poszedł w odstawkę i na dodatek złapał kontuzję. Został w Groznym na kolejny sezon, ale raczej nie padnie z przepracowania.