Wyobraź sobie, że zamierzasz zabić łapką muchę, a ta nie dość, że cudem ucieka przed przeznaczeniem, to jeszcze przemienia się w słusznych rozmiarów monstrum i daje ci bombkę w nos. Wyobraź sobie, że z worka treningowego Witalija Kliczko nagle wyrastają nogi i z zaskoczenia masakrują jego kostki. Wyobraź sobie, że tir zderza się z maluchem, po czym kierowca fiata wychodzi ze swojego auta, otrzepuje się i leci ratować kierowcę ciężarówki.
Możesz to sobie wyobrażać albo po prostu obejrzeć powtórkę meczu Legii z Realem.
Nie mamy wątpliwości, że to, co obejrzeliśmy przed chwilą, będziemy wspominać przez kilka najbliższych dekad. Pal licho, że Legia nie dotrzymała zwycięstwa. Pal licho, że za chwilę zaczną się wyliczenia, na ile procent zagrał triumfator Ligi Mistrzów. To naprawdę nie ma dziś znaczenia. Nie bójmy się tego napisać: Legia zagrała WIELKI mecz. Radović do końca życia będzie obierał telefony od dziennikarzy i wyjaśniał, jak to było możliwe pokonać z czuba Keylora Navasa. Obrońcy mają już zapewnione rozdziały swoich biografii “jak zagrać dwa razy na Ronaldo i nie dać mu strzelić ani jednej bramki”. Taki Kopczyński dostanie po tym meczu taki zastrzyk motywacji, że starczy mu na najbliższe trzy sezony. KAŻDY z piłkarzy Legii może oprawić sobie DVD z tego meczu w złotą ramkę. KAŻDY z nich wzniósł się na poziom stratosferyczny.
Już nawet nie chodzi o ten wynik, ale o styl, w jakim Legia poczyniała sobie z Realem Madryt. O te wszystkie wyjścia spod pressingu, które zwyczajnie się udawały. O te wszystkie akcje, które były przemyślane, o grę jak równy z równym. O uśmieszki Vadisa i Bale’a schodzących na przerwę i licytujących się, kto trafił ładniejszą bramkę. O twarz w rękach załamanego Fabio Centrao po tym, jak Legia strzeliła na 3-2. A przecież po pierwszych dziesięciu minutach zanosiło się na totalną masakrę. Real grał swoje, zdołał zdobyć bramkę zanim Legia w ogóle wyprowadziła jakąś akcję (w pierwszej minucie), generalnie początek był zupełnym przeciwieństwem tego, co działo się na Santiago Bernabeu. Real złapał za kierownicę obiema rękami, kontrolował wszystko, co dzieje się na boisku, w końcu wyprowadził drugi cios. Mniej więcej wtedy spodziewalibyśmy się, że prędzej usłyszymy przy Łazienkowskiej chóralny doping, niż że legioniści będą mieli tu coś jeszcze do powiedzenia. A że strzelą Realowi Madryt trzy bramki – zabijcie nas, nie da się wypić takiej ilości alkoholu, by to podejrzewać.
A jednak…
Odjidja-Ofoe. Zgubienie rywali, efektowny balans i NIESAMOWITY strzał gorszą nogą po słupku w prawym górnym roku.
Radović. Ucieknięcie Bale’owi i strzał z czuba, który kompletnie zaskoczył Keylora Navasa.
Moulin. Kontra, przytomne wycofanie Prijovicia, PERFEKCYJNY strzał Francuza.
Każda z tych bramek przeefektowna, każda przy pokazywaniu skrótów zostanie opatrzona dobrym słowem komentatora z Bułgarii, Niemiec czy Szwecji. A o to w tej zabawie w dużej mierze chodzi. Był tylko jeden sposób na to, by po tym meczu nie mówiło się o przerażająco smutnym stadionie.
Panowie, zafundowaliście nam znakomity wieczór. Mało kto w Europie w ogóle będzie się tym przejmował, że zrobiliście to przy pustych trybunach.
Fot. FotoPyK