Reklama

Dziesięć lat temu niedziela, dziś – sobota cudów?

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2016, 10:27 • 2 min czytania 0 komentarzy

Siergiej Kriwiec dopiero marzył o zagranicznym transferze, by wyrwać się z Białorusi. Marcin Robak był zaledwie od pół roku napastnikiem Korony Kielce, a Dawid Kownacki korzystał z uroków wakacji dziewięciolatka. Jose Kante nie miał pojęcia, co jest stolicą Wielkopolski, z kolei Nenad Bjelica zamiast motywować swoich podopiecznych przed meczem, sam wsłuchiwał się w słowa trenera swojego ostatniego klubu w karierze zawodniczej, FC Kaernten. Przez dziesięć lat, od kiedy ostatnio płocka Wisła gościła w Poznaniu, doprawdy sporo się zmieniło.

Dziesięć lat temu niedziela, dziś – sobota cudów?

Tamten mecz przy Bułgarskiej z pewnością nie był jednak z gatunku tych, które łatwo wyrzuca się z pamięci. Idziemy o zakład, że wielu kibicom Lecha wciąż siedzi on w pamięci. Wtedy jeszcze  daleko było mu do drużyny, która dwa sezony później z powodzeniem walczyła w Lidze Europy i która dzięki bramce Ivana Djurdjevicia wyszarpała w Rotterdamie awans z bardzo trudnej grupy, w której trzeba było rywalizować z Feyenoordem, Nancy, Deportivo La Coruna i CSKA Moskwa.

Tamtą słabość wciąż budowanej drużyny szybko obnażyła płocka Wisła, późniejszy spadkowicz z ekstraklasy. Bramka Sobczaka, gol Belady, dwa piękne trafienia i po godzinie gry, przy stanie 2:0 dla gości wydawało się, że ci nie mają prawa przegrać. Na boisku zameldował się wtedy jednak Jakub Wilk. Tak, ten sam Jakub Wilk, który już drugi sezon regularnie grzeje ławę w Sosnowcu, kiedyś był poznańskim „game changerem”. Tym, który zainspirował „Kolejorza” do odwrócenia losów meczu. Już samo to pokazuje, z jak przedziwnym spotkaniem mieliśmy wtedy do czynienia. Zresztą – zobaczcie sami, bo tak spektakularnych comebacków nie ogląda się zbyt często.

Tamta lipcowa niedziela stała pod znakiem cudów i to takich, o które wstyd się modlić, bo mało kto wierzy w ich realizację nawet z boską pomocą. Marcin Wasilewski strzelający bramkę życia? Paweł Sobczak zdejmujący pajęczynę w stylu Piotra Grzelczaka? Robert Gubiec broniący karnego Jacka Dembińskiego, dla którego był to początek końca pięknej kariery? A to wszystko w jednym spotkaniu, w którym do tego Lech wyciąga w kilkanaście minut wynik z 0:2 na 3:2? Nie lubimy nadużywać górnolotnych sformułowań, ale nie nazwać tamtego starcia meczychem to jak uznać, że Jessica Alba to pasztet.

Reklama

Dziś pikanterii dodaje też fakt, że Lech w tym sezonie potrafił uzbierać najwięcej punktów z całej ligowej stawki, gdy pierwszy tracił bramkę, a Wisła tylko trzy z sześciu swoich prowadzeń potrafiła dowieźć do końca. Czyli co, powtóreczka? Bądźmy szczerzy – nie mielibyśmy absolutnie nic przeciwko.

yLVkhac

fot. FotoPyK

Najnowsze

Anglia

Trener Chelsea tonuje euforyczne nastroje. “Nie jesteśmy w wyścigu o tytuł mistrzowski”

Arek Dobruchowski
0
Trener Chelsea tonuje euforyczne nastroje. “Nie jesteśmy w wyścigu o tytuł mistrzowski”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...