– Nikt mnie nie naciskał, nie przychodził codziennie i nie dopytywał: “Zostajesz czy odchodzisz?”. Mogłem się koncentrować na eliminacjach Ligi Mistrzów i w nich strzelać gole. Była jedna oferta, ale nie porozumiałem się w kwestii kontraktu. Zostałem i na treningi wciąż przyjeżdżam zadowolony. Po awansie do Ligi Mistrzów pomyślałem: “Dlaczego mam odchodzić, skoro czeka nas wspaniała przygoda. Lepiej zostać i zadebiutować w Champions League. Każdy piłkarz o tym marzy”. Powiedziałem rodzinie, że to nie jest najlepszy moment na przeprowadzkę. Bez awansu byłoby mi łatwiej odejść – mówi w dzisiejszym “Fakcie” i “Przeglądzie Sportowym” Nemanja Nikolić.
FAKT
Nemanja Nikolić mówi, że został dla Ligi Mistrzów.
Mimo ofert został w Legii i docenia zachowanie władz klubu. – Nikt mnie nie naciskał, nie przychodził codziennie i nie dopytywał: “Zostajesz czy odchodzisz?”. Mogłem się koncentrować na eliminacjach Ligi Mistrzów i w nich strzelać gole. Była jedna oferta, ale nie porozumiałem się w kwestii kontraktu. Zostałem i na treningi wciąż przyjeżdżam zadowolony. Po awansie do Ligi Mistrzów pomyślałem: “Dlaczego mam odchodzić, skoro czeka nas wspaniała przygoda. Lepiej zostać i zadebiutować w Champions League. Każdy piłkarz o tym marzy”. Powiedziałem rodzinie, że to nie jest najlepszy moment na przeprowadzkę. Bez awansu byłoby mi łatwiej odejść – twierdzi.
Tabloid pisze szerzej o zwolnieniu trenera Korony, Tomasza Wilmana.
Wygląda jednak na to, że nie tylko były trener powinien się zastanowić nad tym, co zrobił źle. Najłatwiej za słabe wyniki pociągnąć do odpowiedzialności szkoleniowca, ale wydaje mi się, że największym problemem Korony wcale nie był trener. Niektórzy zawodnicy zapomnieli o tym, jak powinien prowadzić się zawodowy sportowiec. Kilku podstawowych piłkarzy ma tkankę tłuszczową na poziomie 20 procent. Biorąc pod uwagę fakt, że trenują codziennie, minimum półtorej godziny, można sobie tyko wyobrazić co jedzą i piją, że mają o dziesięć procent tkanki za dużo. Wilman nie chciał tego komentować.
GAZETA WYBORCZA
Błogosławiony problem Zidane’a.
Tym ważniejsze jest to, co urodzi się z rywalizacji Benzemy i Moraty, być może mecz z Athletic Bilbao, który zapewnił Realowi powrót na szczyt tabeli Primera Division, nie był odstępstwem od reguły, ale zapowiedzią czegoś nowego. Na grę Moraty z zazdrością może patrzeć dziś Barcelona, która latem za te same 30 mln euro, za które Real odkupił Alvaro z Juventusu, sprowadziła z Valencii Paco Alcacera. Alcacer miał być alternatywą dla Luisa Suareza, ale na razie nie jest nawet jego cieniem. Morata zdobył w tym sezonie dla Realu cztery bramki, tyle samo co Benzema i Ronaldo. Alcacer dotychczas ani jednej. W sobotę wrócił na Estadio Mestalla w Walencji, by 90 minut przesiedzieć na ławce. I zobaczyć, jak oddany za niego do Valencii Munir zdobywa gola na 1:1.
SUPER EXPRESS
W “SE” rozmówka z Artiomem Rudnevsem.
To spytam o Lecha, śledzisz występy swojej byłej drużyny?
Oczywiście, sprawdzam także, które miejsce w tabeli zajmuje… Legia. Byłem i jestem lechitą, a obie drużyny walczą o dominację w polskiej lidze. Oby Lech był zawsze przed Legią.
Zszokowała cię porażka 0:6 Legii z Borussią Dortmund?
Za bardzo mnie nie zmartwiła, bo jestem lechitą. Tak wysoka przegrana świadczy o tym, że polskiej lidze daleko jeszcze do Bundesligi. Wiem też, że Legia ma kłopoty z kibicami, a wcześniej miała z trenerami.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
Czołówką dziś duży wywiad z Nemanją Nikoliciem.
Kto będzie królem strzelców sezonu 2016/17?
Za nami 13 kolejek, zostało więcej niż drugie tyle i trudno wskazać faworyta. Szanuję wszystkich rywali, ale muszą wiedzieć, że w Legii skończyły się zawirowania. Z powodu eliminacji Ligi Mistrzów trener zmieniał skład, w lidze nie zawsze było dla mnie miejsce w jedenastce. Teraz gram i strzelam gole. Do lidera, Konstantina Vassiljeva z Jagiellonii, brakuje mi dwóch trafień. Czyli jednego dobrego występu. Chcę obronić koronę i mistrzostwo.
Drugi sezon w Polsce jest dla pana trudniejszy?
Pierwszy był trudny. Przyjechałem do nowej drużyny i ligi, nie wiedziałem, przeciwko komu będę grał, nie znałem rywal. Dziś jestem mądrzejszy. W tabeli nie zajmujemy miejsca, które powinniśmy zajmować, dlatego kibice pytają, co się dzieje. Powodów jest wiele: EURO 2016 zaburzyło przygotowania, odszedł trener Czerczesow, a nowy mógł zabrać na obóz w Austrii tylko 11 zawodników z podstawowego składu. Uczestnicy turnieju wrócili po ledwie paru dniach urlopu i zaczęły się eliminacje LM. Doszły transfery do i z klubu. Nie było stabilizacji, a mimo to gramy w Champions League. W lidze nam nie szło. Mamy 12 punktów mniej od Lechii. Sporo, ale za pół roku nastąpi podział punktów. Nie wszystko stracone, obrona tytułu jest możliwa. Lechia jest liderem, ale przy Łazienkowskiej nie miała szans. Nie boimy się i nie odpuścimy końca.
Marek Koźmiński komentuje nadchodzące wybory w PZPN.
Jest pan zaskoczony, że jedynym kontrkandydatem Bońka jest ktoś taki jak Józef Wojciechowski?
Nie mam zamiaru oceniać go jako biznesmena, bo sprawa jest jasna – to przedsiębiorca dużego formatu, znający się na tworzeniu i zarządzaniu dużą firmą. Według me kłopot polega na tym, że to jest człowiek spoza piłkarskiego środowiska, oderwany od niego i nieznający rzeczywistych problemów. Otoczyli go ludzie, którzy mu źle podpowiadają. Z jego oświadczeń i wypowiedzi bynajmniej nie wyłania się rzeczywisty obraz PZPN. A recepty, które przedstawia, są nierealne i dziwne. To wszystko jest wyrwane z kontekstu, niekompletne, stanowi jakiś wycinek. Jest tak złe, że nawet trudno z wieloma tematami sensownie polemizować.
Co w tym złego, że Wojciechowski chce przekazać więcej pieniędzy większym i mniejszym klubom, skoro i tak leżą one na związkowym koncie?
To jest naprawdę ciekawa sprawa. Otóż jaki jest poważny zarzut wobec Bońka? Że kierowany przez niego PZPN ma na koncie duże pieniądze, które przecież kierowany przez niego związek zarobił. I jedna z głównych obietnic kontrkandydata sprowadza się do tego, że jeśli on zostanie prezesem, to te pieniądze szybko wyda. Proszę wybaczyć, ale nie wygląda to zbyt poważnie. I przy okazji zapewniam, że PZPN wydaje zarobione środki, ale robi to długofalowo, według założonego planu. Każdy pomysł ma ręce i nogi.
“PS” uważa, że w Kielcach problemem nie był trener, a piłkarze, a raczej ich nastawienie do zawodu.
Spadek formy było widać już w wygranym meczu z Arką (1:0). Podczas drugiej połowy kielczanie słaniali się na nogach. Później narzekali na zbyt mocne treningi i prosili trenerów o zmniejszenie obciążeń. Ćwiczenia nie były wymagające. ale przy takiej diecie zawodnikom trudno było wytrzymać trudy zajęć. Teoretycznie w takiej sytuacji piłkarze powinni zostać ukarani i odsunięci od zespołu. Był tylko jeden problem – nie było ich kim zastąpić, bo kadra Korony jest zbyt wąska. Wystarczyło, by ze składu wypadli Djibril Diaw i Łukasz Sekulski, a układanka trenera Wilmana rozsypała się z hukiem. Poza Diawem w kadrze kieleckiego klubu zostało tylko dwóch nominalnych środkowych obrońców: Radek Dejmek i Dmitrij Wierchowcow. Sekulskiego mogli zastąpić Miguel Panalca lub Michał Przybyła. Jak widać, trener nie miał zbyt wielu możliwości zmian. Wszyscy w klubie zdawali sobie sprawę, ze nie ma wartościowych zmienników, ale w związku ze słabą choć stabilną sytuacją finansową zgadzali się na pracę w takich warunkach.
Peter Grajciar wygrał walkę o miejsce w składzie.
Słowak gra bezpiecznie i odpowiedzialnie. Jego nieco egzotyczni konkurencji – już niekoniecznie. Roman, którego ostatnio wygryzł, czasami próbuje czegoś na kształt tiki-taki. To nie bardzo podoba się sztabowi szkoleniowemu, w którym dominuje opinia, że Śląsk na takie fajerwerki po prostu nie jest jeszcze gotowy. – Joan Roman zszedł w Kielcach po godzinie. Zastąpiłem go Grajciarem, bo Hiszpan zaczął mieć strat – tłumaczy trener Mariusz Rumak. – Trener uczula, żeby nie tracić łatwych piłek. Do tej pory mieliśmy w tym sezonie kiepskie statystyki liczby podań i procent posiadania piłki. Wiadomo, że jak stracisz, będziesz gonił i szybciej opadniesz z sił – przyznaje Grajciar. Słowak w poprzednim sezonie nie wyrobił minut, kwalifikujących go do automatycznego przedłużenia kontraktu (miał taki zapis w umowie), ale został, bo prezentował bardzo przyzwoitą formę.
Fot. FotoPyK