Sezon 2014/15 – spadek z Ekstraklasy. Sezon 2015/16 – spadek z pierwszej ligi. Sezon 2016/17 – okolice strefy spadkowej drugiej ligi… Na 40-lecie istnienia klubu, które będzie miało miejsce w przyszłym roku, w Bełchatowie zamiast imprezy – mogą wyprawiać stypę. Czy kolejny istotny na mapie piłkarskiej punkt może za moment zniknąć?
– Sytuacja finansowa jest kiepska i trudna, ale dopóki mamy pomysły, nikt o upadłości klubu nie myśli. Wypracowaliśmy koncepcję, którą chcemy realizować i która może nam pomóc uniknąć czarnego scenariusza. Nie wyobrażam sobie, żeby na stadionie pojawiło się kolejne targowisko. Zamierzamy walczyć o klub – mówi Wiktor Rydz, czwarty prezes GKS-u w tym roku.
Rydz zdążył już wstrząsnąć środowiskiem. Na wrześniową sesję Rady Miejskiej przygotował obszerną prezentację i długie przemówienie na temat sytuacji klubu. I choć każdy miał świadomość, że nie jest dobrze, to chyba nikt nie spodziewał się, że jest aż tak źle. Obecne zadłużenie GKS-u, ciągnące się od 2014 roku, wynosi 3 miliony złotych. I będzie rosnąć. Koszty utrzymania klubu, włącznie z obiektem sportowym, są niemal trzykrotnie wyższe (7,63 mln zł) od przychodów (2,87 mln zł). Same wydatki na pierwszy zespół – wynagrodzenia zawodników i sztabu, podatki, ZUS, opieka medyczna, mieszkania, obozy, przejazdy – to blisko cztery bańki.
– Obawiałem się, czy publiczne obnażenie sytuacji klubu przyniesie pozytywny efekt. Spotkałem się jednak z dużą empatią, zrozumieniem i chęcią pomocy. Potrzebujemy wsparcia osób decyzyjnych w regionie – takich, które mogą ruszyć lawinę. Dlatego chciałem postawić kawę na ławę, otworzyć oczy. A liczby przekonują – tłumaczy Rydz. – Efektem tych działań jest m.in. plan powołania na najbliższej sesji Miejskiego Centrum Sportu, które przejmie w administrowanie nasze obiekty. Dla nas to dziś koszt ponad miliona złotych. Niebagatelna sprawa.
GKS planuje zmienić status prawny ze spółki akcyjnej na spółkę non-profit, co pozwoli uzyskać zwolnienia podatkowe i da możliwość ubiegania się o dotacje ze środków budżetu samorządu terytorialnego. Mniejsze obciążenie dla budżetu stanowić mają grupy młodzieżowe – dziś 640 tys. zł – bo klub planuje wprowadzić opłaty za szkolonych zawodników. Stratę przynosi nawet organizacja meczu: średni wpływ z biletów to 3,2 tys. zł, zaś koszty z nim związane to 12 tys. zł lub, w przypadku imprezy masowej o podwyższonym ryzyku, 16,2 tys. zł.
– Wydatki na ochronę chcemy ograniczyć do niezbędnego minimum. Obserwując ostatnio sytuację na trybunach i liczbę chętnych do zakupu biletów, najbliższe spotkania nie będą imprezą masową – przyjmą do tysiąca widzów. Jeżeli jednak będziemy uważali, że do przyjścia na stadion będzie więcej chętnych, tę decyzję zmienimy – zaznacza prezes klubu.
Cięcia mają dotyczyć również pierwszej drużyny, usług transportowych i noclegowych. GKS tylko na jedno spotkanie wyjazdowe wyjechał dzień wcześniej, a np. do Tarnobrzegu ruszył rano, po czterech i pół godziny drogi wyszedł z autokaru na boisko. I wygrał. Sztab szkoleniowy początkowo protestował, ale przekonały go argumenty ekonomiczne. Dla porównania: trzecioligowy Widzew na wyjazdy poza województwem rusza dzień przed meczem.
Trener bełchatowian Andrzej Konwiński jest jednak elastyczny, nie miał okazji przyzwyczaić się do komfortowych warunków. – Przez ostatnie cztery lata pracowałem w drugiej i pierwszej lidze w klubie, który zawsze był najbiedniejszy. W pierwszym roku w Kluczborku zaległości sięgały pół roku, ale wszystko opierało się na zaufaniu i klub sprostał zadaniu. Ktoś kiedyś powiedział, ze MKS zjada własny ogon: pieniądze na dany rok kończą się przed czasem, a z dotacji w nowym roku w pierwszej kolejności spłacane są długi. Do Kluczborka nikt nie przychodził się dorobić, ale wiedział, że może pograć. Nie było nigdy pieniędzy, była za to silna więź między zawodnikami. Dużo rozmów, integracji pozasportowej, grill i kiełbaska w środę – opowiada.
Oszczędności GKS-u zrealizowane na wyjazdach zespołu czy organizacji dnia meczowego to jednak kropla w morzu. Rydz planuje, że utrzymanie drugoligowego klubu – w sytuacji, gdy nie zarządza obiektami sportowymi – powinno wynieść nie więcej niż pięć milionów złotych. Zapowiada więc znaczące zmniejszenie kosztów, ale mniej niż o połowę. Klub musi spłacać też wymagalne zobowiązania, dotrzymywać terminów zawartych ugód. Zresztą, przez zaległości wobec pracowników (o dziwo, władz klubu) jeszcze z czasów Ekstraklasy i brak podpisanych porozumień klub rozpoczął ten sezon z trzema ujemnymi punktami.
W dalszym ciągu sponsorem strategicznym GKS-u pozostaje PGE. Nie są to już czasy, kiedy po zdobyciu wicemistrzostwa Polski umowa opiewała na kwotę 20 milionów rocznie. Nie jest to również ten poziom, co w ostatnim kontrakcie – trzyletnim, degresywnym, z ostatnim wpływem ok. 6 mln zł. Do rozmów o nowej umowie klub podchodził już z pozycji niemedialnego drugoligowca, z drugim spadkiem z kolei, i wynegocjował nieco ponad 2 mln zł, co stanowi zdecydowaną większość budżetu. Wsparcie od miasta na promocję Bełchatowa to tylko 200-300 tys. zł rocznie.
PGE miała jasny obraz sytuacji w klubie, przeprowadziła po sezonie audyt finansowy. GKS na mocy nowej umowy został zobowiązany do promowania marki sponsora również poza Bełchatowem, a przy okazji otrzymał sygnał ostrzegawczy – spółka podpisała kontrakt sponsorski z sekcją piłkarską Stali Mielec, wcześniej z sekcją szczypiorniaka.
– Dopóki występujemy na trzecim poziomie rozgrywek, nie mamy co podejmować rozmów z PGE o poprawie warunków – przyznaje Rydz. – W drugiej lidze, nie mając wpływów z transmisji meczowych, możemy polegać tylko na siatce sponsorów regionalnych. Sprowadzenie kogoś spoza Bełchatowa jest właściwie niemożliwe, ale uważam, że sam Bełchatów stać na utrzymanie klubu przynajmniej na tym poziomie. O ograniczone możliwości pomocy zabiega też Skra, marka rozpoznawalna na świecie, ale nie stoimy na przegranej pozycji. Ostatnio otrzymałem deklaracje od dwóch nowych sponsorów, że w przyszłym roku do nas dołączą.
Rydz posiada plan naprawczy i, mniej lub bardziej realną, wizję wyjścia na prostą. Wszystkich szczegółów nie zdradza, ale używa jasnych argumentów, operuje konkretnymi pozycjami i liczbami. Mało który prezes pozwala sobie na taką otwartość, ujawnianie kulisów. Nie ma jednak co się oszukiwać – zmusiła go sytuacja.
GKS stoi bowiem pod ścianą, z nożem na gardle. Adam Kaźmierczak, prezes ŁZPN, opowiadał w rozmowie z Weszło, że „w momencie ograniczenia środków z PGE pojawiła się realna groźba, że klub nie przystąpi do rozgrywek”. Nie przypadkiem został on objęty nadzorem finansowym. Pracownicy klubu nie ukrywają swojej niepewności – nie wiedzą, co ich czeka, jaka będzie przyszłość klubu. W poprzednim sezonie często ich kosztem wypłacano piłkarzom pensje na czas. Dziś problem dotyczy jednak również zawodników.
– Zaległości wobec zespołu wynoszą od jednego miesiąca do półtora, jednak regularnie o tym rozmawiamy. Nie chcę zwodzić zawodników, by tworzyli sobie złudne nadzieje. Znają dobrze sytuację klubu, wiedzą o zaległościach i terminach. To żadne wytłumaczenie, ale zadajmy sobie pytanie, który drugoligowy klub tych zaległości nie ma – zauważa Rydz.
Tylko że GKS ma i kilkumilionowe zaległości, i budżet, który kiepską sytuację regularnie pogarsza, i świeże opóźnienia w wypłatach wynagrodzeń. No i naprawdę mizerne perspektywy…
– Pracując od jedenastu lat w klubie, w tak złej sytuacji jeszcze nie byliśmy – przyznaje Michał Antczak, rzecznik prasowy. Po spadku z pierwszej ligi, gdy zrezygnował dotychczasowy prezes, to on przejął jego funkcję, podpisywał umowy z zawodnikami i zarządzał klubem.
Konwiński: – Na co dzień spotykam się z piłkarskimi paradoksami. Z jednej strony potrzebuję zawodnika na niedzielny trening po meczu, z drugiej – on prosi mnie, by mógł pojechać do domu, bo zostało mu 50 złotych w portfelu. I jest to sytuacja autentyczna. Staję wtedy jako trener przed wyborem: czy być konsekwentnym i nie pozwolić się wyłamać, czy jednak podejść po ludzku i pozwolić na wyjazd do mamy? Jeżeli piłkarze dostali pieniądze 10. sierpnia, potem nie dostali ich przez półtora miesiąca, to takie sytuacje będą miały miejsce. A piłkarz ma rodzinę, dom na utrzymaniu i umowę, która nie jest respektowana. Dlatego tego chłopaka puściłem do domu.
GKS od tych, którzy w drugiej lidze są niewypłacalni, różni coś jeszcze – klub przez wiele lat uchodził za stabilny, z mocną marką PGE na plecach, co pozwalało przekonywać lepszych zawodników do przyjścia do Bełchatowa. W lipcu czy sierpniu, kiedy zawodnicy podpisywali umowy, sygnału o potencjalnych problemach nie mieli. – To, że może być ciężko, zostało powiedziane niedawno i było dla szatni trochę niespodziewane, przerażające – przyznaje trener bełchatowian.
– Latem potwierdziło się zaś, że zawodnicy chcą do nas przychodzić. PGE GKS Bełchatów pozostał jeszcze marką ekstraklasową, warunki do pracy wraz z bazą treningową ma na wysokim poziomie i na miejscu, więc nie trzeba dojeżdżać. Nawet, jeśli nie stać nas na zimowy obóz przygotowawczy, to pracujemy po drugiej stronie ulicy na podgrzewanej murawie, hali czy basenie. Stadion również wyróżnia się na tym poziomie – zauważa Antczak.
Dwa spadki, jeden po drugim, to historia rzadko spotykana. Zwłaszcza, gdy mowa jest o klubie, który nie przepłacał kilkukrotnie piłkarzy, nie tonął finansowo, nie kompromitował się organizacyjnie, ani nie zatrudniał wybitnie niekompetentnych ludzi. Tutaj, na korytarzach budynku i nie tylko, obowiązuje inna wersja: w kluczowym momencie sezonu 2014/15, po podziale punktów w rundzie finałowej, szatnia była zbyt mocno skonfliktowana. Zresztą, w ramach porachunków zawodnicy chwile potem skakali sobie po samochodach.
– Rozłam w tej drużynie był na tyle silny, że nie byłem w stanie już jej poskładać. Po dwóch, trzech tygodniach pracy wiedziałem, że wygląda to znacznie gorzej, niż podejrzewałem przed podjęciem pracy. Ten zespół nie miał sił, by odwrócić losy meczu, utrzymać prowadzenie. Każde najmniejsze niepowodzenie wykazywało brak lidera, kogoś odpowiedzialnego. To była grupka bezradnych piłkarzy, próbujących coś zrobić na boisku, a nie drużyna walcząca o życie i przyszłość klubu – wspomina Marek Zub, który w trakcie rozgrywek objął zespół. I ani on, ani Kamil Kiereś tamtego pożaru nie ugasili.
Jeśli w klubie wyciągają więc wnioski, to bardziej z poprzedniego sezonu, w którym zbyt mocno postawiono na młodych zawodników. Dziś ta młodzież łączona jest z doświadczeniem: pozostał Rachwał, doszli Klepczyński z Grolikiem. Przygarnięto 22-letniego Japończyka Okadę, którego w całości utrzymuje zewnętrzna agencja, a który zadebiutował wczoraj. Drużynę budowano jednak w pośpiechu i na kolanie. Konwiński wspomina, jak przez pierwsze tygodnie pracował z zawodnikami, o których wiedział, że i tak nie zostaną w klubie, jak nie mógł jeszcze do szatni zaprosić nowych, jak rejestrowano piłkarzy tuż przed pierwszym meczem ligowym.
– Mieliśmy kompletnie zachwiany okres przygotowawczy, a właściwie to nie mieliśmy go w ogóle. W tamtym czasie wszystko było odwrócone do góry nogami, dlatego wierzę, że czas będzie naszym sojusznikiem – przekonuje.
Słychać jednak, że kilka tygodni temu klub – zaraz po wylądowaniu w strefie spadkowej – postawił trenerowi ultimatum, że przez konieczność poniesienia kolejnych kosztów nie zdecydował się na zakończenie tej współpracy. Prezes Rydz na razie mówi, że planuje zatrudnienie dyrektora sportowego. Póki co tę rolę starają się pełnić kibice – na jednym z meczów wywiesili transparent „Chcemy trenera, a nie wuefistę Andrzeja”, wpadli też do szatni na rozmowę wychowawczą z piłkarzami. Na facebookowym profilu „Bełchatowianie” napisano: Umówiliśmy się z grajkami i trenerem że do czasu, aż nie zaczną wreszcie grać i wygrywać, nie mogą liczyć na nasze wsparcie, a każdy kolejny ich mecz bez zwycięstwa będzie kończył się osobistymi pozdrowieniami za słabą grę, a także będzie skutkował kolejnymi wizytami w ich szatni! (…) Przedstawiciele wszystkich grup kibicowskich na GKS-ie informują, że na meczach (zarówno u siebie, jak i wyjazdowych) DO ODWOŁANIA nie dopingujemy naszych grajków, którzy trzeci sezon pod rząd walą z kibicami w chuja i nie szanują naszych starań i poświęcenia! (…) Mimo braku wsparcia dla piłkarzyn, którzy mają kibiców w dupie, dalej formujemy młyn, rozwieszamy flagi i zaznaczamy swoją obecność (ewentualnie pozdrawiamy tych, którzy hańbią nasz klub), gdyż GKS TO MY!!”.
Dwa lata temu, gdy GKS walczył o utrzymanie w Ekstraklasie, „Bełchatowianie” za pośrednictwem Facebooka poinformowali, że „piłkarzom zostały zabrane koszulki”, a następnie wystawili je na internetową aukcję.
O ile na ostatnim wyjeździe w Tarnobrzegu kibiców gości było trzystu, o tyle frekwencja na własnym stadionie budzi wątpliwości. Na dwóch ostatnich domowych meczach, z ROW Rybnik i Radomiakiem Radom, pojawiło się łącznie dwa tysiące ludzi. I trudno się dziwić, że klub – nie chcąc więcej tracić na organizacji spotkań – chce, by te kolejne nie były już imprezami masowymi.
– Czy jest jeszcze dla kogo ratować klub? Warto choćby dla tych 450 chłopców, którzy u nas trenują. Mamy dwanaście piłkarskich grup młodzieżowych, trzynastą możemy nazwać rezerwy, do tego dwie grupy zapaśników. Tak duża liczba dzieciaków to również nasza siła – nie ma wątpliwości Wiktor Rydz. – Oczywiście, gra w drugiej lidze nie jest powodem do radości. GKS jest jednak wpisany w historię Bełchatowa, ma do spełnienia misję społeczną – kształcenie młodych zawodników czy promocję miasta. Jesteśmy kojarzeni z dobrą marką, tak jak i sam Bełchatów.
Z tej marki zostaje jednak coraz mniej. GKS, mimo że jeszcze półtora roku temu występował w Ekstraklasie, zajmuje dziś 12. miejsce w tabeli drugiej ligi. Marcin Krzywicki po jednym z meczów powiedział, że zespół wyglądał jak głuchy ze ślepym. W dalszym ciągu celem klubu pozostaje powrót na zaplecze Ekstraklasy. To znaczy, chyba…
Prezes Rydz: – Myślę, że w dalszym ciągu jesteśmy w stanie walczyć o awans. Gdybym nie widział szansy na zmianę sytuacji i klubu, i zespołu, to zrezygnowałbym ze stanowiska.
Trener Konwiński: – Pamiętajmy, że trzeba tu było budować zespół od nowa, że odeszło czternastu zawodników, w tym kilku kluczowych. Uważam, że do szybkiego powrotu do wyższej ligi potrzeba spełnić dwa warunki: utrzymać kadrę i utrzymać budżet. Żaden z nich nie został spełniony.
Tym prawdziwym celem jest jednak utrzymanie GKS-u na powierzchni.
PIOTR TOMASIK