Przed zgrupowaniem reprezentacji Adama Nawałki na mecze z Danią i Armenią panowała obiegowa opinia, że Polska napastnikami stoi. Lewandowski, Milik, Teodorczyk i Wilczek robili w swoich klubach naprawdę wiele, by polski kibic czuł spory komfort myśląc o pierwszej linii drużyny narodowej. Tymczasem wystarczyło kilka dni, by sytuacja diametralnie się zmieniła, a wszystko za sprawą dwóch faktów:
– Milik złapał kontuzję
– Teodorczyk złapał kaca
Napastnik Napoli z powodu kontuzji kolana może nie zagrać od czterech do sześciu miesięcy i nie wiadomo także, jak długo zajmie mu powrót do optymalnej formy. Nie bez znaczenia jest też fakt, że Arek od pewnego czasu nie potrafił zaliczyć dobrego występu z orzełkiem na piersi, więc tym bardziej trudno przypuszczać, by zaistniała sytuacja mogłaby mu specjalnie pomóc w przełamaniu się. Z kolei Teodorczyk zaliczył swoisty hat-trick, czyli kompromitację na boisku, w hotelu i na konferencji prasowej (pisaliśmy o tym TUTAJ). Jak spekuluje “Przegląd Sportowy”, rozważana jest opcja, by trwale wyrzucić go z kadry. A my moglibyśmy jedynie takiemu rozwiązaniu przyklasnąć.
Po bitwie pomału opada kurz i wyłania się krajobraz, który – delikatnie mówiąc – nie wygląda zbyt optymistycznie. W pierwszej linii zostają Lewandowski i Wilczek, ale ten drugi dobrze wyglądał jako napastnik numer cztery, ale jako dwójka już niekoniecznie. To w końcu zawodnik, który regularnie strzela tylko w słabiutkiej lidze duńskiej (poziom porównywalny do Ekstraklasy), a na szczeblu reprezentacyjnym rozegrał jedynie pięć minut – właśnie w ostatnim meczu z Armenią. Co więcej, Wilczkowi za chwilę stuknie 29 lat i skoro dotychczas w większym graniu prochu nie wymyślił, to trudno oczekiwać, by nagle miał okazać się zbawcą tej reprezentacji. W odwodzie pozostaje także niepowołany tym razem Mariusz Stępiński, ale tu problem jest podobny – dotychczas rozegrał trzynaście minut w pierwszej reprezentacji. Rzecz jasna życzymy sobie, by przyszłość należała do niego, zwłaszcza że całkiem przyzwoicie zaczął w Nantes, ale na tę chwilę ciężko opierać na nim grę pierwszej reprezentacji.
Fakty są więc takie, że na najbliższe miesiące kadra zostaje tylko z jednym napastnikiem do gry – Lewandowskim. Chociaż akurat w kontekście Roberta słowo “tylko” wydaje się nie na miejscu, bo przecież to on załatwił nam wszystkie pięć goli w meczach z Danią i Armenią. Niby zawsze wiedzieliśmy, że bez Lewandowskiego bylibyśmy po prostu w dupie, ale dziś taka perspektywa wydaje się jeszcze bardziej upiorna.
Pytanie, co teraz zrobi Nawałka w kontekście niezwykle istotnego listopadowego wyjazdu do Rumunii i – o ile nie wyrobi się Milik – niezwykle istotnego marcowego wyjazdu do Czarnogóry. Nasza drużyna złapała już automatyzmy w grze na dwóch napastników, ale jeżeli partnerem Lewego mają być nieopierzeni Wilczek lub Stępiński, być może trzeba będzie poszukać innych rozwiązań. Trwała zmiana taktyki nie wchodzi jednak w grę, bo przecież w końcu wykuruje się Milik, a jest to zawodnik, który w pełni zdrowia po prostu musi mieć pewny plac w tej drużynie. Jedno wydaje się pewne – w kontekście drużyny Nawałki pojawił się niewidziany od dawna wielki znak zapytania.
Fot. FotoPyK